wtorek, 5 listopada 2019

Maria Suchecka - poleca

Cymes


Mam taki zwyczaj, że kiedy czytam znakomitą książkę świetnego autora, a ten w tekście przywołuje pozycję, która w sposób szczególny zwróciła jego uwagę, wówczas odnotowuję ten tytuł i przy najbliższej okazji staram się zdobyć tę pozycję.
Tak było z „Ułamkami stłuczonego lustra” Lwa Kaltenbergha. Niestety, książka była nieosiągalna w najbliższej filii bibliotecznej, ale powiedziano, że jest w centralnej Książnicy. I rzeczywiście tam była, ale zdeponowana w magazynie. Pani Bibliotekarka zaprosiła mnie na krzesełko koło stolika w wypożyczalni i niebawem wróciła z magazynu z książką w ręku. Ktoś by pomyślał, po co sięgać po biografię wydaną w 1991 roku przez warszawskiego CZYTELNIKA, skoro od tej pory w księgarniach i bibliotekach pojawiły się setki i tysiące nowych książek. Tak się składa, że niedawno obchodzimy Święto Zmarłych, a przywołany przeze mnie autor nie żyje już czterdzieści lat. Związany od lat młodości ze Lwowem, wojenne lata spędził na Węgrzech. Był literaturoznawcą, pisał między innymi o Wyspiańskim i Norwidzie, tłumaczył z języka rosyjskiego, węgierskiego, niemieckiego i rumuńskiego. Przetłumaczył „Tragedię człowieka” Imre Madacha, za co otrzymał nagrodę węgierskiego PEN Klubu.
Przeczytałam tę autobiograficzną, ostatnią przed śmiercią napisaną książkę Kaltenbergha jednym tchem. Od tej lektury trudno się oderwać, szczególnie kiedy ma się kresowy rodowód. A kiedy pochłaniałam stronę za stroną, myślałam o Krystynie Susabowskiej, jeleniogórskiej literatce, która zachowała we wspomnieniach z dzieciństwa to niezwykłe miasto. A pojawia się ono niejednokrotnie w utworach tej poetki, jako świat niepowtarzalny. Tak samo wspomina Lwów Lew Kaltenbergh. Poniekąd klimat jego książki przypomina mi atmosferę w Kotlinie Jeleniogórskiej. Od dziesięcioleci działają tu grupy literackie, pojawiają się tomiki i almanachy, inspirowane Karkonoszami i miastem okolonym pasmem zachodnich Sudetów, Gór Kaczawskich i Rudaw Janowickich.
Kaltenberghowskie wspomnienia nie są osadzone w kotlinie, ale zapełniają je wzgórza, parki, uliczki, place, świątynie, cmentarze i zamki Lwowa. Pisze o tym mieście z nostalgią i miłością. Był związany z tamtejsza bohemą, z grupami literackimi, z wybitnymi postaciami życia naukowego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza. Całe pokolenia polonistów szlifowały swój warsztat dzięki wybitnemu literaturoznawcy Juliuszowi Kleinerowi. Autor wspomina między innymi profesorów Władysława Floryana, Jana Trzynadlowskiego i Stanisława Bąka za złotych, przedwojennych lat polonistyki lwowskiej, których wiedza wzbogacała umysły wrocławskich studentów, zajmujących miejsca w salach wykładowych i w czytelni Biblioteki im. Ossolińskich Autor doskonałe charakteryzuje osoby, które miał szczęście znać osobiście. We Lwowie miksowały się narodowości i wpływy różnych kultur i języków. Więc i słownictwo autora jest przebogate, a kiedy jakiś wyraz umyka się potrzebie odmalowania sytuacji czy postaci, Kaltenbergh tworzy cudowne neologizmy, których użycie jest doraźnie absolutnie uzasadnione.
Pomyślałam sobie, że przyjdzie czas, że Jelenia Góra doczeka się swojego Kaltenbergha, nie umniejszając naturalnie zasług tych, którzy w wydanym przez Fundację na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza „Rozkładzie jazdy” udokumentowali dwadzieścia lat (po 1989 roku) literatury Dolnego Śląska. W tej właśnie pozycji można wyczytać bardzo pozytywne opinie o lwowskich akcentach w twórczości Krystyny Susabowskiej. A biograficzną książką Lwa Kaltenbergha można się po prostu delektować. Dlatego w tytule dałam wyraz cymes, który po żydowsku oznacza smakołyk. Bo to jest dla miłośników nie tylko Lwowa coś pysznego.

Lew Kaltenbergh „Ułamki stłuczonego lustra, dzieciństwo na Kresach tamten Lwów”. Czytelnik Warszawa 1991.