środa, 26 kwietnia 2017

Michał Zasadny - Tylko dla mężczyzn, czyli odszukać i zniszczyć





Lata sześćdziesiąte, Wietnam, wojna. Młodzi Amerykanie lecą na front. Murzyni, biali, Eurozjaci, metysi, wszyscy, których obowiązuje służba wojskowa. Lecą, bo muszą. Ale Michael Herr nie musi, ale chce. Jest dziennikarzem, reporterem. Taki wykonuje zawód, że chce i musi być tam, gdzie dzieje się coś ważnego. A w Wietnamie dzieje się nie tylko coś historycznie ważnego, ale też ważnego z puntu widzenia doświadczenia ludzkiego gatunku. Tam leje się krew i sieje się gniew oraz nienawiść.
Korespondentów można podzielić na kilka grup. Jedni tu przylecieli, bo skierowały ich żądne świeżych newsów agencje, redakcje, szefowie. Inni, jak Herr, z poczucia dziennikarskiego obowiązku, z poczucia misji do spełnienia, inni zaś, jak hieny, szukają krwi i mocnych wrażeń. No i oczywiście znajda się w tej grupie ludzie żądni mocnej męskiej przygody. Leniwi będę relacjonować to, co przygotuje dla nich prasowy sztab w Sajgonie czy w innym miejscu wolnym od nalotów. Ale są i tacy, jak Herr, którzy pragną dotknąć wojny własną ręką, o ile tak można powiedzieć, zobaczyć na własne oczy, usłyszeć na własne uszy, poczuć w nozdrzach zapach krwi, potu, smarów, zgnilizny, prochu i tego wszystkiego, co lęgnie się w dżungli, w bezpośrednim starciu, co widać z helikopterów i noktowizjerów, czyli wszystko w realu, nic za czyimś skłamanym pośrednictwem. Bo jak Herr podkreśla niejednokrotnie, oficjalne komunikaty, hurra optymistyczne, przekłamywały rzeczywiste fakty, by eksponować wytrwałość, męstwo i heroizm marinez, powietrznej kawalerii, piechoty i wszystkich innych formacji, a liczba ofiar zawsze była zaniżona lub eufemistycznie nie podawana wprost, ale okrągłymi, "wylizanymi" komunikatami:straty niewielkie, mniejsze niż u przeciwnej strony itd. Tymczasem trup kładł się gęsto, odniesione rany były okrutne, a prawda przedstawiała się tak, jak Herr pisze na 67 stronie:" Wszyscy tam chcieli po prostu przeżyć, to był kryzys egzystencjalny, w okopach naprawdę nie było ateistów. Nawet gorzka wypaczona wiara jest lepsza niż żadna, podczas ciężkiego ostrzału Con Thien słyszałem o jednym czarnym marine, który powiedział: Nie martw się, dzieciak, już Bóg coś wymyśli" (str.67).
Ale to nie Bóg, ale człowiek urodził nienawiść, gniew, pogardę, zawiść i inne takie mroczne zakamarki duszy. Dla tych młodych mężczyzn najgorsza jednak była obawa, że kiedy zostaną ranni, utracą to, co stanowi o ich męskości.
A prawda była taka, jak pisze w innym miejscu, że "Mogłeś zginąć od kuli, miny, granatu, rakiety, pocisku moździerzowego, snajperskiej kuli albo od eksplozji, (...) tak że pozostałości trzeba było zabrać do pałatki i zanieść do Ewidencji Grobów". Wśród żołnierzy zdarzali się czystej wody kryminaliści, ale dla tych zabijanie było największą przyjemnością, bo mord wsadził ich do kryminału, a tutaj mogli uprawiać mord usankcjonowany i jeszcze dostać za to medal, oczywiście jak przeżyli.
Ciekawy był stosunek żołnierzy do korespondentów wojennych. Pogardzali nimi, uznawali za słabeuszy, ale kiedy poznawali bliżej tych najlepszych, na przykład jak włączali się do ataku lub obrony czy też rzucali się do pomocy przy ratowaniu ofiar, wtedy stawali się dla nich jak bracia, kumplowali się z reporterami i dzielili ostatnią puszką przydziałowego prowiantu lub ostatnim skrętem. Gdyż jaranie było tutaj na porządku dziennym, inaczej można było zwariować no i niejednemu odbiła szajba. Herr posługuje się dosadnym językiem, językiem ulicy, slamsów, słownikiem ostrych emocji i niekontrolowanych reakcji. Roi się w tej książce od wulgaryzmów, nic tu nie jest wykropkowane, bo czyż można wykropkować fragmenty życia i sytuacje grożące śmiercią? Tam obowiązywała zasada: odszukać i zniszczyć. Oczywiście wroga.
Ale sztabowcy mizdrzyli się do korespondentów wojennych. Nawet najmarniejszy dziennikarzyna, pisze Herr,"...miał nad nimi władzę, (...) budziła ona lęk sztabowców, drżących o posady, a u szeregowców podcinała instynktowną wiarę w przetrwanie (...) Sam fakt, że wybraliśmy właśnie ich, zdawał się przepowiadać najgorszą jatkę, bo oni wszyscy byli przekonani, że korespondenci wojenni nie marnują czasu.(str.223).
No i w tym miejscu nasuwa się refleksja, że i w czasach pokoju media zwykło się nazywać czwartą władzą. Dziennikarze mogą wylansować, ale mogą też zniszczyć. I dlatego nieraz można zaobserwować merdanie tych czy owych wobec reporterów. Co zresztą deprawuje i samych dziennikarzy, którzy, bywa, czują się i wszechwiedzący, i wszechmocni. Ale to tak na marginesie.
W innym miejscu, na str. 264 autor pisze: "Mówiono o nas amatorzy wrażeń, łowcy ran, czciciele chojraków, śmierciojady, wojnoluby, moczymordy, ćpuny, zmory, cioty z szafy, komuchy, wywrotowcy, nawet nie pamiętam wszystkich wyzwisk".
Tak sobie myślę, że każdy dziennikarz albo adept tego fachu na odpowiednim kierunku kształcenia koniecznie powinien przeczytać "Depesze". Jego autor z doświadczeniem korespondenta wojennego po latach został współscenarzystą filmu "Czas apokalipsy".

Michael Herr "Depesze", przekład Krzysztof Majer,Wydawnictwo Karakter, Kraków 216.

piątek, 21 kwietnia 2017

Daniel Rzepecki - Literatura i życie





Czasami rekomenduję jakieś książki, ale wyznam, że i sam kiedyś próbowałem wydać swój zbiór opowiadań, ale nie było zainteresowania ze strony tych, od których to zależało. Nie dociekam, czy opowiadania były złe. Może i były. Trudno, ale teraz, po przeczytaniu powieści "Prawie doskonała" hiszpańskiej pisarki Mariny Mayoral przypomniało mi się jedno z nich. Na kanwie obserwacji życia moich przyjaciół, widząc nadmierne zainteresowanie płcią piękną męża mojej znajomej, napisałem opowiadanie, w którym on zaczyna romansować z młodszą od żony dziewczyną, a narrator spotyka ich po kilku miesiącach i widzi, że ta młoda ma zmienioną sylwetkę. Jest w ciąży. Bohaterowie mojego opowiadania rozwodzą się. Moja krótka proza była antycypacją tego, co się zdarzyło w realu. Moi znajomi są już po rozwodzie, a on polubił ciężarną dziewczynę, która spodziewała się jego dziecka. Oczywiście opuścił pierwszą żonę i dzieci z tego pierwszego związku. A tak naprawdę to żona wniosła pozew o rozwód.
To moje niewydrukowane opowiadanie przypomniało mi się, kiedy okazało się, że ta ceniona pisarka wykorzystała identyczny motyw. Czyli zdarzenia, które wymyśliła na użytek jednej ze swoich powieści, po kilku latach zdarzyły się naprawdę. Też był romans męża narratorki, tylko skutki okazały się bardziej dramatyczne, a wręcz tragiczne. Mąż narratorki zostaje zastrzelony, a ją obwinia się, że perfekcyjnie zrealizowała z zemsty i chciwości scenariusz zawarty w jednej z jej powieści sprzed lat. Takie oskarżenie kieruje do bohaterki i zarazem narratorki jej własny syn, który ojca bezkrytycznie uwielbiał.
Autorka na str. 36 snuje takie dywagacje, które po moim doświadczeniu wydają się bardzo prawdopodobne: "...relacje pomiędzy życiem a literaturą są złożone, czasem wręcz niepokojące i tajemnicze, i że nie należy wyciągać pochopnych wniosków. (...) literatura niekiedy służy za znak, za omen w stosunku do tego, co nastąpi później. Jest rodzajem antycypacji, przepowiednią tego, co ma się zdarzyć". No i dochodzę do wniosku, że jestem kimś w rodzaju niedocenionego wizjonera, który na osnowie obserwacji, zaledwie widocznych dla innych, przebłysków zdarzeń, ledwie dostrzegalnych sygnałów potrafi wysunąć kolejny ciąg następstw. A może mam za mało talentu albo jestem zbyt leniwy, żeby przebić się ze swoimi opowiadaniami?
Mayoral pisze, że "Talent jest darem, albo go masz, albo nie i od twego zależy, co osiągniesz. Ale żeby naprawdę coś osiągnąć, nie wystarczy talent, potrzeba pracy, dużo pracy".
"Prawie doskonała" to jest powieść psychologiczna, historia o tym, czy współczesna kobieta może się realizować kosztem rodziny. Czy ma do tego prawo. Jakie skutki niesie wybranie tego priorytetu. Bohaterka jest pisarką, jej mąż wybitnym matematykiem, ale jej nie wystarcza taki układ. Pragnie swojego życia, swoich sukcesów i swoich pieniędzy. Kocha go, docenia, boleśnie przeżywa fakt, że ją zdradza, a wiadomość ta była dla niej szokiem i źródłem cierpienia. Opuszcza go, zabiera synów, gdyż nie chce być tą zdradzaną i porzucaną.
Kiedy on zostaje zastrzelony, cierpi. I czytam: "Kiedy ból jest zbyt duży, tworzy wokół ciebie opustoszałą przestrzeń, której granicy nie może przekroczyć nikt, nawet ci, których kochasz". Bohaterka wciąż używa drugiej osoby, bo w każdym rozdziale zwraca się do syna, chcąc się usprawiedliwić, uniewinnić, gdyż nie popełniła żadnej zbrodni, chcąc pokazać mu prawdę o nieżyjącym ojcu. Bo jak to bywa, oboje postrzegają go inaczej. Bo działa prawo psychologiczne, o którym pisze w innym miejscu: "Nigdy lub prawie nigdy nie postrzegamy rzeczywistości w sposób niewinny, czysty, bez uprzedzeń i barier, które deformują nasz ogląd. Widzimy to, co chcemy zobaczyć, albo to, co nauczono nas widzieć. Czasami to, co boimy się ujrzeć. I bardzo rzadko uświadamiamy sobie, jak zdeformowane jest szkło, przez które patrzymy, jakie lęki, pragnienia, nabyte doświadczenia warunkują percepcję tego, co rozgrywa się na naszych oczach".
Na moich oczach na przykład rozgrywa się napięcie między dwoma osobami, z których każda utrzymuje, że ma absolutną rację. A może to ja mam rację, kiedy myślę, że obie nie potrafią wyjść poza swój subiektywny punkt widzenia?
Niech sobie poczytają "Prawie doskonałą", to będzie ćwiczenie, jak rozumieć siebie i innych, w tym własne dzieci, rodziców, kochanków itd itp.

Marina Mayoral, Prawie doskonała, przełożyła Elżbieta Komarnicka, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2009.
ps
Prawie doskonała nie jest bohaterka, ta nie ma jednego oka, a od urodzenia utyka z powodu krótszej jednej nogi. Poza tym jest śliczna, utalentowana i ambitna, nic więc dziwnego, że wzbudza ogromne zainteresowanie mężczyzn. Prawie doskonała jest zbrodnia, dokonana na jej mężu.

środa, 5 kwietnia 2017

Michał Zasadny - Rozkosz czytania o pięknej kobiecie


Znalezione obrazy dla zapytania Bertrand Meyer Stabley "Prawdziwa Sophia Loren" , z



Każdy, kto jest do mnie podobny, powinien wziąć do ręki biograficzną powieść "Prawdziwa Sophia Loren" Bertranda Meyera Stableya. Wyjaśnię,dlaczego jest takie ważne to podobieństwo. Bo ja nie jestem ani wysoki, ani przystojny, nie mam też bujnej czupryny ani ognistego spojrzenia. Muszę uważać, jak proszę dziewczynę do tańca, żeby nie okazało się, że sięgam jej do nosa. No więc lektura tej książki podnosi na duchu takich facetów jak ja. No bo jeżeli ta wspaniała aktorka zakochała się i poślubiła reżysera nazwiskiem Carlo Ponti, mężczyznę podobnego do mojej postury, to może i mnie przytrafi się coś podobnego.
Matka przyszłej aktorki była bardzo urodziwa. Tak urodziwa, że rozkochała w sobie reżysera i urodziła mu córkę, ale niestety dziewczynka pozostała dzieckiem nieślubnym, gdyż reżyser nie miał zamiaru poślubić partnerki.
Wysoka i chuda dziewczyna najpierw była brzydka, a potem wyładniała i nawet wygrała konkurs piękności. O tym, że poznała i poślubiła znanego reżysera, wie każdy. Była od Carla wyższa, ale ani jej, ani jemu to nie przeszkadzało. Robiła karierę, rozwijała swój talent, żeby nie tylko uroda była jej atutem. Z tym poślubieniem łatwo nie było, bo włoskie prawo nie uznawało rozwodów, a Carlo już raz był żonaty.
Kochała swojego brzydkiego, ale wybitnego męża i wszystko wskazuje na to, że pozostawała mu wierna. Ale nie każdy wie, że oboje nadużyli prawa podatkowego i znana już aktorka spędziła miesiąc we włoskim areszcie. Wyplątała się z tej trudnej sytuacji, ale gazety miały używanie.
I kto by pomyślał, że ta wspaniała aktorka lubiła gotować i wcale za pospolitą kuchtę się nie uważała. Miała swoje specyficzne przemyślenia. Czas się dla niej zatrzymał, nie traciła urody, ale mawiała tak: "Ciało zachowuje jędrność, jeśli dusza pozostaje młoda. W przeciwnym razie wszystko się wali. Wydobyć to, co najlepsze z tego, czym obdarzyła nas natura".
Była osobą pełną pasji, pracowitą i wytrwałą. Tym cechom zawdzięczała swoje sukcesy. Nie tolerowała leni. Uważała, że "Ludzie, którzy nie mają nic do roboty, zawsze krytykują. Krytykowanie to nic innego, jak bezproduktywne spędzanie czasu na mówieniu o innych". Bardzo mi się to podoba, bo znam niejedną pleciugę, która powinna to wziąć sobie do serca, że samo krytykowanie jeszcze świata nie zmienia na lepsze.
Zofia, że tak nazwę ją spolszczonym imieniem, została matką i bardzo sobie ceniła tę życiowa rolę. Może dlatego, że sama wyrosła bez ojca, bardzo sobie ceniła rodzinę. W jej przekonaniu "...rodzina jest najlepszą ochroną przed życiowymi problemami". Więc i ja postanawiam założyć rodzinę, żeby mieć oparcie w kimś bliskim, jak bracia i siostry oddalą się w swoje życie..
Lubię takie książki, które opowiadają o prawdziwym życiu i poprawiają człowiekowi humor, a przy tym czyta się je bardzo lekko.

Bertrand Meyer Stabley "Prawdziwa Sophia Loren", z francuskiego tłum. Piotr Wrzosek, Warszawa 2009, Klub Dla Ciebie.