sobota, 27 października 2012

"Bożydar" - część 5


Rozdział 3
 
Komendant Kozicki przeżył swoje czterdzieste piąte urodziny. Nieprzytomnego karetka pogotowia odwiozła do szpitala w Jeleniej Górze. Życie zawdzięczał Barbarze. O śmierci kierownika Makucha mówiono na mieście, że ręka boska pokarała obrazoburcę, który próbował zniszczyć jej wizerunek, również ta sama ręka miała uratować komendanta przed grzechem.
Po dwóch dniach Bożydar odwiedził przyjaciela w szpitalu. Komendant przebywał już na sali ogólnej. Szczęśliwy nie był. Lekarz kazał mu schudnąć, miał dużą nadwagę, wysoki poziom cholesterolu i jeszcze wyższe ciśnienie. Karmiono go słabo, rano mleczna, w obiad skórka, na kolacje lurka. Helena też go nie rozpieszczała, przyniosła same niskokaloryczne potrawy. Zmartwiały i głodny leżał na uginającym się pod jego ciężarem łóżku, a biała kołdra zdawała się być czapą śnieżną, okrywającą wierzchołek brzucha. Rozmowę o rybach umilał mu starszy pan, którego przywieziono w tym samym dniu. W drzwiach ujrzeli głowę Bożydara.
- Przyjacielu – uśmiechnął się smutno - radujesz mą duszę.
- Ciało też. – Bożydar pomachał ukrytą z tyłu torbą i zapach kurczaka z rożna podrażnił ich nozdrza - musicie to zjeść i nie dać się przyłapać.
- Nie odbieraj mi apetytu – rozpakował torbę i poczęstował towarzysza niedoli. - Nie masz pojęcia, jak tu karmią. Lekarz powiedział, że muszę zrzucić wagę. Próbuję od wczoraj, łatwo nie jest. Wierz mi. Poznajcie się, to Borys i też ma problemy z pompą.
- Zachęcałem komendanta, aby znalazł sobie jakieś zajęcie. Ja, na ten przykład łowię ryby, bardzo mnie to uspokaja. Trzeba myśleć tak jak ona, dobrać dla niej odpowiedni spławik, przynętę i wiedzieć, jaka ryba, w którym miejscu najlepiej bierze. Czy jest to miejsce nasłonecznione, czy w cieniu.
- Jakoś nie jestem przekonany do stania z kijem nad wodą od czwartej rano. – Komendant skrzywił się i na samą myśl o takim horrorze przeszła po nim gęsia skórka.
- Panie komendancie, to nie musi być czwarta rano, i nie muszą być ryby.
- Fakt, musisz znaleźć sobie jakieś zajęcie, które cię odstresuje. - Poparł go Bożydar i przysunął sobie krzesło - grzyby, basen, biegi.
- Mądrala się znalazł, ten, który używa sportu. Wie pan jakie Bożydar ma hobby? Nigdy by pan nie zgadł. Jest zapalonym kino maniakiem, ale nie kina współczesnego, lecz niemego. Kto dziś takie rzeczy ogląda? Jedynie prawdziwy dinozaur. Zapytaj go pan o filmy Chaplina, albo tego… Keatona, w nocy obudzony zamiast modlitwy będzie klepał ich tytuły.
- To ciekawe, ja już zapomniałem, że kino było kiedyś nieme. To jak powrót do dzieciństwa – zainteresował się Borys. – To rzecz zwykła, że ulubiona dziedzina wiedzy jest nam najbardziej znana. Gdybym nie wiedział o rybach prawie wszystkiego, nigdy bym nie złowił mojego największego szczupaka. Mam jego zdjęcie w domu. Hobby odpręża, jeżeli człowiek ma coś, czemu może oddać całe serce,
Bożydarowi przeleciało po głowie wspomnienie własnej głupoty, którą kiedyś popełnił ratując swoją filmową kolekcję. Złodziej myślał, że to materiały szpiegowskie. Ten odruch hobbysty mógł go kosztować nie tylko zdrowie.
- Pasja to druga żona, jak dla pana Borysa ryby, czy dla Dominika gry – i zaraz ugryzł się w język.
- Dominik gdyby mógł, spędziłby przy komputerze całe życie. Jak on poznał Zytę? Oni tak mało ze sobą rozmawiają.
- Na twoim miejscu bym nie przesadzał – Bożydar bronił młodego żonkosia.
- Będę musiał przeprowadzić poważną rozmowę z córką. Pomyśl, czy młody człowiek, który w dzień ugania się za mordercami, a nocą sam nim zostaje, co prawda wirtualnym, ale jednak, spłodzi mi wnuka?
- Na pewno, ojcze. – Głos, który dobiegł od drzwi, był głośny, zdecydowany i niespeszony.
Dominik stał wyprostowany, w garniturze jakby wyszedł prosto od krawca, a nie wysiadł z samochodu, w lewej ręce trzymał pudełko z pizzą. Nawet pan Borys patrzył zauroczony, czy przypadkiem model pozujący, w którymś z czasopism nie zszedł do nich na oddział.
- Umrzesz prędko, jak będziesz miał taką opiekę - Bożydar zabrał szybko pudełko i schował za komendantem.
- Dobrze, że jest na kogo zwalić winę, jemu z babami zawsze się upiecze – usłyszał odzew komendanta.
- Poznaję pana - Dominik wskazał na Borysa. – Był pan wtedy pod hipermarketem, prawda?
- Żona mnie wyciągnęła. Od rana nie mówiła o niczym innym, jak o cudzie. Chciałem go zobaczyć.
- Poszedłeś za zbiorową histerią. – Komendant nie wytrzymał zapachu ciepłej pizzy i wyjął pudełko, częstując towarzysza niedoli. – Ktoś, coś zobaczył, drugi podchwycił, trzeci rozpowszechnił i poszło.
- Przyszliśmy w południe, bo rano nie dałem się zaciągnąć. Panie już się modliły. Może to i był zaciek, a może ukazała się Matka Boska, nie wiem. Żonie pomaga wiara, mnie ryby. W tych kwestiach jesteśmy tolerancyjni. Potem zjawili się ochroniarze i próbowali zasłonić wizerunek. Starsze panie nie chciały do tego dopuścić, broniły dostępu, moja też, ale kiedy jeden z nich zaczął ją szarpać, nie wytrzymałem. Zacząłem ich okładać, czym miałem pod ręką, może nieco mnie poniosło, bo widzicie gdzie się znalazłem.
- Lepiej tutaj, niż tam - komendant wskazał palcem na niebo.
Drzwi otwarły się z gwałtem. W progu stał radny Czarny z dużą, naprawdę bardzo dużą bombonierką czekoladek.

sobota, 20 października 2012

"Bożydar" - część 4.


- Długo jest w stanie zawieszenia? – wskazał Bożydar głową Jasińskiego.
- Od czasu, gdy wygrał jakiś konkurs na kierownicze stanowisko, ale go nie dostał – podniósł torebkę z węglem drzewnym i nasypał pod kamiennym grillem.
- Tak twierdzi, ma na to dowód?
- Nie - Kozicki wzruszył ramionami. – A nawet jakby miał to, co ma z nim zrobić. Protestować, jak ten dzisiaj. Teraz może zapomnieć o jakiejkolwiek pracy w tym mieście, nikt go już nie przyjmie, bo będzie się bał takiej reklamy. Kuźnice są małe, żeby rozkręcić własny biznes, też trzeba mieć znajomości. Koło się zamyka. – Wyjął z przenośnej chłodziarki zamrożoną butelkę wódki i nalał do dwóch kieliszków, wypili. - Helena namówiła go, żeby przyszedł…
- I się rozerwał? Tak, to bardzo dobry pomysł zapraszać na urodziny męża, faceta w depresji. Trzeba było mu kupić rewolwer, żeby w łeb sobie strzelił.
Za drucianym ogrodzeniem zatrzymał się ogromny range rover. Wysiadła z niego szczupła blondynka o długich nogach w czerwonych szpilkach. Bożydar z komendantem nie widzieli swoich otwartych ust, zamknęli je dopiero, gdy od strony kierowcy ukazała się pyzata gęba właściciela samochodu, uśmiechnęła się, pomachała ręką i weszła do domu.
W ogrodzie pojawił się Jasiński. Podziękował komendantowi za miłe przyjęcie i przeszedł w miarę prosto do swojego ogrodu i legł na leżaku pod dużym przeciwsłoneczny parasolem.
- Żal człowieka - westchnął komendant, przekładając mięso widelcem.– Jak bóg strzela, to od razu z kilku armat, miał się żenić, ale dziewczyna z nim zerwała. Miał jechać na zawody szybowcowe, zrezygnował. Dobrze rodzice dawno zmarli.
Radny Czarny był gruby i mały, nie jak komendant potężnie zbudowany, którego masa ciała rozkładała się równomiernie na pozostałe członki. Przy komendancie wygadał żałośnie i gdyby nie funkcja Kozickiego, nikt nie namówiłby go do złożenia wizyty. Dlatego w takich okolicznościach, dla odwrócenia od siebie uwagi, zabierał swoją nową żonę, Ewę. Złożył życzenia urodzinowe, dał upominek w postaci butelki gruzińskiej wódki i bombonierki czekoladek, i poszedł pożalić się duchownemu.
- Niech ksiądz coś zrobi, bo będziemy mieć pielgrzymki jak do Matki Boskiej w Luwrze.
- W Lourdes - poprawił proboszcz.
- Nieważne, to we Francji, i to we Francji. Nie mam nic przeciwko Matce Boskiej, żeby mnie ksiądz dobrze zrozumiał, ale gdyby ona jednak chciała zaczekać dwa dni. W tej chwili, może to źle wpłynąć na pertraktacje, jestem na etapie dopinania umowy w sprawie budowy akwaparku.
- Ależ to nie ode mnie zależy.
- Od księdza właśnie, od księdza, jego głosu słuchają parafianie. Czy ksiądz zdaje sobie sprawę ilu bezrobotnych w naszym mieście znalazłoby pracę, gdyby umowa została podpisana? Co się z tym wiąże, nie muszę chyba mówić? Przecież księdzu też zależy, żeby jego owieczki były bogate, bo wpływa to na kasę kościoła.
- Miastu przydałby się rozgłos… - przyznał rację.
- No pewnie, widzę że się rozumiemy, bo w tej chwili to wygląda tak, że jedni ludzie klęczą pod figurą, a drudzy wokół nich chodzą z diabłem pod skórą.
- Ale co ja mogę?
- Stanąć na czele. Oni potrzebują przywódcy. Ten buntownik – wskazał na telewizor i Dyducha z transparentem – jest przeciwko naszemu lokalnemu porządkowi. Powinni go wsadzić do więzienia, bo robi czarny pijar. Oczernia pracowników. Ksiądz sam widzi, telewizja zamiast pokazywać parafian, przeprowadza z nim wywiad.
Wypito kilka toastów i wieczór nadszedł łagodnie. Dobre jedzenie i zimna wódka złagodziły napięcie dnia i początkową zaczepność gości. Słońce żegnało się ciepłymi podmuchami. Wtedy właśnie Dominik odebrał telefon. Kiedy całował Zytę i wstawał, niby do toalety, Bożydar zauważył na jego twarzy napięcie. Po drodze wziął z wieszaka marynarkę, którą wyjątkowo pozwolił żonie zdjąć z siebie, i szykował się do wyjścia bez pożegnania. Przed dom podjechał radiowóz. Komórka radnego zaintonowała Mydełko Fa. Czarny wstał, wyjął ją prawą ręką z bocznej kieszeni i przyłożył do ucha, w lewej trzymał jeszcze kieliszek… i nagle go wypuścił.
- Co takiego? Zamordowany! – gruchnął basem – gdzie? Jak? Komendancie Makuch został zabity.
Komendant, wydawało się gościom, zatrzymał się, otworzył usta i chciał coś powiedzieć. Czekali na bardzo ważne słowa, bo zdarzenie, miejsce i osoba były bardzo znaczące; po chwili zrobił krok, jakby płynął i po chwili bez pośpiechu upadł; czas się zatrzymał, wspominali później ten moment goście. Komendantowa zaczęła krzyczeć, ksiądz się modlić, radny drapać po głowie i zastanawiać, czy nie wpłynie to źle na jutrzejsze rozmowy biznesowe. Dominik chciał pomóc, ale jego komórka dzwoniła a radiowóz czekający za płotem trąbił. Jedynie Barbara nie wpadła w panikę, z pomocą Bożydara zdarła z komendanta koszulę, wykonała ucisk na mostek, i zabrała się do sztucznego oddychania. Sprawnie, rzeczowo jakby była pielęgniarką z dwudziestoletnim stażem, a nie księgową. Bożydar był z niej dumny, obiecał sobie, że już nigdy nie pożałuje pieniędzy na jej fanaberie.
- Zmarł?!  - Wyrwało się księdzu.
- Matko Boska – szepnął radny

Oj, było śmiesznie.


Pani Zofia Prysłopska
 15 października w jeleniogórskim ODK mieliśmy okazję wysłuchać redaktor Zofii Prysłopskiej, która czytała swoje felietony wydane w tomiku „To wcale nie jest śmieszne”. Publikuje je co miesiąc na stronach internetowej gazety, strumienie.eu. Zebranych na wieczorku z cyklu „ars poetica” przywitała w imieniu pani dyrektor Sylwii Cinkowskiej – Motyl pani Daria Pacewic.
Jesień przypomina o sobie miesiącem październikowym, mówi nam, że są wśród nas ludzie samotni i starsi. Ale czy rzeczywiście, dziś w dobie internetu starość musi oznaczać - samotność. Otóż nie. Prelekcja Pani Prezes W Cieniu Lipy Czarnoleskiej, Zofii Prysłopskiej, była dla zebranych w kawiarni „Muza” gości bardzo dobrą nauką i przeglądem współczesnych technik komunikacji. Niby wszystko wiemy, ale o dobrym nigdy za wiele. Komputer, z którym autorka felietonów od dawna jest zaprzyjaźniona i jak sama mówi, „Nie bójmy się z niego korzystać”, w pierwszej fazie swojego istnienia, postrzegany był jako narzędzie do gier, a dziś oferuje nie tylko szybki dostęp do najpotrzebniejszej informacji: możemy wysłuchać na audiobookach swojej ulubionej powieści, zebrać w czytniku ogromną ilość książek z interesującej nas tematyki, bez potrzeby gromadzenia kurzu na półkach. W internecie możemy obejrzeć na zamówienie film, ale co najważniejsze, możemy w każdej chwili skontaktować się z bliskimi na Facebooku, bez powiadamiania od razu o tym całego świata: możemy przecież ograniczyć się tylko do rodziny. Trzeba szczerze powiedzieć, są wciąż ludzie, którym technika wydaje się strasznym smokiem.
Autorka „To wcale nie jest śmieszne” ma już spory dorobek literacki. Jej najnowszy tomik felietonów, pisany z werwą i humorem, którego dawkę mieliśmy również na prelekcji, jest zbiorem przemyśleń. Jednak asumpt do przelania ich na „papier” daje jakaś okazja dnia codziennego. To właśnie wtedy stajemy się centrum świata i widzimy pewne sprawy ostrzej niż inni. Przy okazji prezentacji, redaktor pozwoliła zajrzeć nam za kulisy warsztatu. Jest to tytaniczna praca: kto tego nie kocha, ten nie zrozumie. Szukanie materiałów po bibliotekach, czytanie w księgarniach, z uwagi na wysokie koszty książek, rozwijanie swojej pasji jest niekończącą się pracą, i tu właśnie kluczową rolę odgrywa internet. Szybkiego dostępu do czytelnika – odbiorcy nie wyobrażamy sobie bez tego cuda techniki.
Dlatego proszę Państwa, włączmy komputer, wystukajmy w googlach hasło strumienie. eu., aby przeczytać dobry felieton, zanim siądziemy przed telewizorem: jest tego wart.
Nie, to jeszcze nie koniec.
Skrzypaczka, Sylwia Latoch, uczennica Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Stanisława Moniuszki w Jeleniej Górze zaprezentowała dwa utwory, jeden współczesny, drugi barokowy. Każde spotkanie z muzyką w ODK spotyka się żywą reakcją, tym razem nie było inaczej. Następnie odbyła się loteria fantowa. Za 50 groszy można było wygrać tomiki autorskie, kosmetyki i inne atrakcyjne fanty.
Nie mogę nie wspomnieć o wspaniałych ciastach, które panie z Stowarzyszenia w Cieniu Lipy Czarnoleskiej pieką. Palce lizać.
 Robert Bogusłowicz
Sylwia Latoch, uczennica Państwowej Szkoły Muzycznej
Ewa Pelzer i Magdalena Szczębara

czwartek, 18 października 2012

Jędrzej Suchecki "Wyznanie"




...gdybym szedł przez pustynię
pragnąc zasmakować
choćby kropli wody
a ujrzałbym Twój obraz
byłoby to bardziej krzepiące
nawet od wodospadu
który poiłby mnie do syta.
Stałoby się tak
jakby sam Bóg
dał mi siłę
na przebycie setek mil
byleby przeżyć
byle znów zobaczyć
Twoją twarz.
uściskać Cię  
i już nigdy
nie puścić
bo Ty jesteś dla mnie
całym życiem,
i nawet gdyby.
w samym piekle
pojawiło się światło
to uczucie zwiastowałoby
nadejście lepszego jutra.

Jędrzej Suchecki
26 marca 2012 r.