niedziela, 27 grudnia 2020

Michał Zasadny - i wielkość ma swoją cenę.

 Zapis znad krawędzi

 

 Zamieściliście na tej stronie parę tygodni temu omówienie powieści Jacka Kerouaca „Włóczędzy dharmy”, a ponieważ zawsze interesowało mnie życie artystycznej bohemy, postanowiłem przeczytać „W drodze”, jak wspomniano, najwybitniejszą powieść tego amerykańskiego pisarza, uznawanego za jednego z czołowych prozaików USA minionego stulecia. Niestety nie dotarłem do tej kultowej dla Pokolenia Bitników powieści, ale trafił do moich rąk „Big Sur”. We słowie wstępnym autor wyznaje, że jest to opowieść o nim samym. Ukazała się drukiem w roku 1962, ale we wspomnianym wstępie Kerouac zapowiada: „Na starość zamierzam wydać wszystkie moje powieści jako dzieła zebrane, przywrócić w nich panteon ujednoliconych nazwisk, zostawić po sobie długą półkę pełną książek i umrzeć szczęśliwym.” Kiedy pisał te słowa, miał już ugruntowaną sławę i siedem wydanych powieści. „Big Sur” była ósmą. W jego przypadku spełniła się prawidłowość, że kiedy zdobędzie się sławę i popularność, zachwyci wszystko, co wyjdzie spod pióra autora. Niestety swojego zamiaru nie zrealizował. Zmarł siedem lat później, a zgon nastąpił wskutek krwotoku do jamy brzusznej. Miał zaledwie 47 lat.

Taki koniec był nieuchronny. Poprzedziły go długotrwałe stany depresyjne, wręcz paranoidalne. Pochłaniany w wielkich ilościach alkohol oraz inne używki niszczyły organizm. Oczywiście w chwilach refleksji podejmował postanowienia, by ograniczyć ten zgubny tryb życia. Właśnie rekomendowana w tym miejscu powieść jest wręcz klinicznym zapisem próby wydobycia się z potrzasku uzależnienia. Pisarz nie miał wsparcia w podtrzymującej, a właściwie ratującej miłości. Swobodne zmiany partnerek nie służyły stabilności związków. Zresztą i kobiety wyzwolone z tradycyjnych zasad nie były zbytnio skłonne do akcji ratowniczych. Tą absolutnie wierną miłością pozostawała matka. To ją w psychotycznych stanach błagał na odległość o modlitwę. Wszystkie praktyki azjatyckiej, w tym buddyjskiej duchowości, okazywały się nieskuteczne.

No więc pisarz wyjeżdża z podobnymi sobie do górskiej chatki. Już kiedyś wybrał się w to piękne, dzikie miejsce, by oczyścić się z miejskich toksyn. Przyjaciel udostępnił mu to ustronie na sześć tygodni. Wytrzymał trzy. Kiedy teraz zjawił się na Big Sur, towarzyszące mu osoby utrwalonym stylem życia nie dawały żadnej możliwości na podjęcie zdrowego, jak byśmy powiedzieli, stylu życia.

Wiem, że stowarzyszenie, które firmuje tę stronę, prowadzi działalność literacką, w tym wydawniczą. Mam sporo wątpliwości, czy bez wahania wydalibyście tę książkę, pozbawioną dyscypliny stylistycznej, a zamykający ją poemat „MORZE odgłosy Pacyfiku w Big Sur” z trudem uznalibyście za materiał drukowalny. Powiedziałbym, że mamy tu do czynienia z językową anarchią, a próba zapisania odgłosów rozszalałego żywiołu okazała się jednak trudnym zadaniem ale nie dla autora, tylko dla czytelnika, który chciałby poobcować z poezją piękną, mądrą, poruszającą refleksje i emocje. Przy dobrej woli można poemat uznać za eksperymentalną poezję. Ale dla celów warsztatowych i poznawczych przeczytać warto.

Jack Kerouac „Big Sur”, przełożył Maciej Świerkowski, Wydawnictwo W.A B, Warszawa 2011.

czwartek, 24 grudnia 2020

Daniel Rzepecki - niekończąca się walka o władzę: wczoraj, dziś, jutro.

 Po prostu niewyobrażalne

 „Czynienie dobra łączy, czynienie zła rozłącza”.

(Michel Houellebecq)

 

Kiedy Polacy cieszyli się transformacją, uwalniali się od komunistycznych obciążeń, a wszystko odbywało się w zasadzie pokojowo, południowa Ameryka wstrząsana była oporem przeciwko rządom dyktatorów. W niewielkim kraju, jakim jest Gwatemala, trzydzieści sześć lat trwała wojna domowa. Panowały tutaj chaos i anarchia. Siła była w rękach wojska, kolejne skorumpowane rządy nie panowały nad sytuacją, polityczne mordy eliminowały każdego, kto próbował przeciwstawić się wręcz kryminalnym porządkom. Ale i tam nie zabrakło ludzi zdeterminowanych i odważnych, którzy chcieli pokazać światu przemoc, nędzę i bezprawie. Oni to właśnie połączywszy siły opracowali raport „Gwatemala. Nigdy więcej”.

To czterotomowe opracowanie liczyło 1400 stron. Raport zawiera wstrząsające relacje. Oto jedna z nich: „Zarąbali ich meczetami, udusili lub zastrzelili. Dzieci chwytali za nóżki i roztrzaskiwali o drzewo, a drzewo, o które roztrzaskiwali dzieci, uschło...”

W rzetelnym, poprzedzonym gruntownymi dziennikarskimi dociekaniami „Sztuka politycznego morderstwa, czyli kto zabił biskupa” Francisco Goldmana można przeczytać, że wspomniany raport zawiera podsumowanie „zaginięć, masakr, morderstw, tortur i codziennej przemocy (…). Szacuje się, że w czasie tej wojny zginęło około dwustu tysięcy cywili”. Teoretycznie wojna zakończyła się porozumieniem w grudniu 1996 roku pod nadzorem ONZ. W gruncie rzeczy oportunistyczne siły funkcjonowały w dalszym ciągu i wywierały wpływ na sytuację w kraju. Potęgowała się przestępczość. Grasowały gangi narkotykowe, porywano ludzi dla okupu, kradziono samochody, zabójstwa na zlecenie były na porządku dziennym.

Do sił, które zabiegały o opanowanie chaosu i bezprawia należał Kościół Katolicki, który powołał Gwatemalskie Archidiecezjalne Biuro Praw Człowieka. Jego liderem był biskup Juan Gerardi, a kiedy fetował w pałacu arcybiskupim wraz z innymi współtwórcami raportu ukończenie prac nad tym obszernym dokumentem, miał lat 65. I to był ostatni dzień jego życia. Został zamordowany w przykościelnym garażu o godzinie 22, w niedzielę 26 kwietnia 1998 roku.

Amerykański dziennikarz Francisco Goldman był synem mieszkanki Gwatemali i nowojorskiego Żyda. Badaniu tego politycznego morderstwa poświęcił osiem lat.

Ani rząd, ani armia nie zamierzały uznać, że zabójstwo miało związek z wolnościową działalnością biskupa. Preparowano poszlaki, mające wskazać na homoseksualne i kryminalne podłoże tragedii. Ten wątek powiązano z wikariuszem posługującym w parafii św. Sebastiana, gdzie biskup był proboszczem. Misternie i odważnie prowadzone śledztwo dowodziło jednak zaangażowania elit ze sfer rządowych i wojskowych. Świadków albo zastraszano, albo likwidowano. Jak się okazało, biskup był inwigilowany od wielu miesięcy, w miarę jak postępowały prace nad raportem. Jego śmierć już wcześniej była postanowiona.

Czytelnik wraz z autorem przedziera się przez gąszcz rozmaitych śladów, dociera do rozmaitych świadków, drży o bezpieczeństwo zarówno tych, którzy mieliby coś do powiedzenia, jak prokuratorów i sędziów. Podziw budzi dziennikarka, nieprzekupna i odważna, która funkcjonuje w samym epicentrum zdarzeń. Claudia Mendez Arriaza, bo o niej mowa, była redaktorką „El Periodico”. Podobnych do niej było więcej, pozbawionych strachu i ryzykujących utratę życia.

To ich zasługą jest to, że w ostateczności winni zostają osadzeni dla odbycia kary, choć należą do sfer ludzi bogatych i ustosunkowanych, ale poza prawem pozostają ci, którzy mają możliwości zakonspirowania się w sposób nie do zdemaskowania. Bezpieczeństwo zapewniają im pieniądze i wpływy.


Francisco Goldman „Sztuka politycznego morderstwa, czyli kto zabił biskupa”. Przełożył Janusz Ruszkowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

Życznia Świąteczne

 Drogi Czytelniku!


Niezapomnianych chwil w czasie Świąt Bożego Narodzenia w gronie rodziny.

Niech magia tych świąt niesie radość i wzruszenie, wzajemną życzliwość i optymizm w nadchodzącym Nowym 2021 Roku.


Niech w święta w Twym domu drogi Czytelniku zagości mądrość i zgoda, uśmiech i dostatek.


Niech przez cały rok nie braknie miłości!


W imieniu zarządu prezes Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej

Danuta Mysłek

piątek, 18 grudnia 2020

Bronisław Krzemień - czy w przyszłości czeka nas całkiem nieznana pandemia?

 O gatunku, który sprowadza na siebie zagładę

 

Nowa istota została powołana 27 marca 2029 roku. Nowa istota jest człowiekiem. Długie badania i eksperymenty doprowadziły do powstania osoby, wolnej od płci, która dotychczas decydowała o prokreacji i przedłużeniu gatunku. Seks już nie prowadził do powołania nowego życia, ale bynajmniej nie przestał być źródłem przyjemności. Podczas transmisji tego aktu w mediach padły znamienne słowa, że „...ludzkość powinna być zaszczycona, jest bowiem pierwszym w całym uznanym nam wszechświecie gatunkiem zwierzęcym, który sam stwarza warunki do powstania swojego zastępcy”.

Upływa od tego dnia prawie pół wieku i na świecie błąka się reszta gatunku, który sam siebie uznał za niegodnego dalszego trwania. Nie ma już bólu rodzenia, groźby chorób, szpetoty starości i nieuchronnej perspektywy śmierci.

Jak doszło do tej niezwykłej zmiany, czytelnik dowie się z powieści „Cząstki elementarne” Michela Houellebecqa. O wielkości literackiego dzieła mówi ilość jego wznowień i to, czy doczekało się ekranizacji. Ta powieść w Polsce miała już siedem wydań, a na ekranach kinowych znalazła się w 2006 roku, sześć lat po pierwszym wydaniu książkowym. Pisarz otrzymał za swoją twórczość prestiżowe nagrody, a rekomendowana w tym miejscu powieść została uznana za najwybitniejszą pozycję roku.

Narracja prowadzona jest dwutorowo, na osi losów dwóch braci, którzy mają jedną matkę ale dwóch ojców. Jeden z nich widział rodzicielkę dwa razy, ten drugi raz - przed jej śmiercią. W nim właśnie nastąpiła atrofia uczuć. Michel, bo o nim mowa, nie ma życia osobistego. Odrzuca miłość wspaniałej dziewczyny, wrażliwej i egzaltowanej, kiedy w życiu jest najlepszy czas na emocjonalne spełnienia. Żaden z nich nie zaznał szczęścia w rodzinie. Nieobecność matki, która należała do „pokolenia 68” i była absolutnie wyzwolona z nakazów i zakazów, oczekiwała tylko erotycznego spełnienia w coraz to innych związkach. Brunon, drugi z braci szukał najprostszego źródła przyjemności, a był nim seks. Czas upływał mu na szukaniu erotycznych podniet. W życiu nie czytałem książki, która tak sugestywnie i wyczerpująco opisuje wszystkie możliwe układy seksu indywidualnego, spełnianego w duecie i grupowo, bez żenady, wstydu i skrępowania, a także z przyzwoleniem obsługi hoteli, moteli i kempingów oraz wszystkich miejsc, w których seks był uprawiany.

Jeżeli obaj chłopcy wyrośli zdrowo i zostali wykształceni, to zawdzięczają to nie rodzicom, ale dziadkom, a jedyna miłość, jakiej doświadczali, pochodziła od ich babć. Autor tak przedstawia to pokolenie: „...tacy ludzie istnieli. Ludzie, którzy pracowali przez całe życie, i to pracowali ciężko, kierowani wyłącznie uczuciem poświęcenia i miłości, nie mając wcale wrażenia, że się poświęcają; którzy nie wyobrażali sobie innego sposobu życia niż właśnie oddanie życia innym w duchu poświęcenia i miłości”.

Wywalczona wolność oraz indywidualizm zaczęły nakazywać troski przede wszystkim o siebie, i przede wszystkim zaspokajania egoistycznych potrzeb i niczym niekrępowanych popędów. Ci wyzwoleni „...głosili absolutną zgodę na respektowanie praw jednostki, a nie norm społecznych; sprzeciwiali się wszelkiej hipokryzji, na którą składały się, według nich: moralność, uczucie, sprawiedliwość i litość.”

Powieść Houellebecqa pokazuje stopniowy rozkład współczesnej cywilizacji. Kiedy wszystko jest dozwolone, zaczyna się szukać rozmaitych podniet. Już nie wystarcza ekstremalne przeżycie. Ono musi być utrwalone, puszczone w internetowy obieg.

Śledzę newsy. Ostatnio dowiedziałem się o dziewczynie, która rozpłatała brzuch ciężarnej kobiecie i wyjęła dziecko. Coraz częściej trafiają do szpitala niemowlęta czy kilkuletnie dzieci, które dotknęła furia dorosłych. Przestały działać przez wieki formowane hamulce. Powieść podaje przykłady postępującej degrengolady, literackie lub autentyczne, przykłady dewiacji prowadzących do okrucieństwa.

W tym stanie rzeczy Michel - naukowiec dochodzi do wniosku, że, mówiąc w uproszczeniu, w ludzkich genach jest jakaś skaza. A postęp wiedzy doprowadzi do zmodyfikowania genów.

Michel ma w tym swój udział. Jego badania pozwolą wyprodukować tę istotę, która będzie piękna, zdrowa i szczęśliwa, choć pozbawiona płci, z którą już teraz jest tyle problemów.

Lektura powieści daje gorzką diagnozę tego, co się dzieje w Europie. Rodzi głębokie refleksje. Odwołując się do wybitnych pisarzy, filozofów i moralistów poszerza horyzonty myślowe. I wywołuje etyczne rozterki.

Michel Houellebecq „Cząstki elementarne”, przełożyła Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska, wydanie VII, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2020.

sobota, 12 grudnia 2020

Michał Zasadny - dziwny jest ten świat XXI wieku

 Prawie jak amisze

 

Szwedzka dziennikarka w czasie służbowego pobytu w USA na jednym z towarzyskich spotkań dowiedziała się, że jedna z nowojorskich dzielnic, Williamsburg, jest zamieszkała przez ultraortodoksyjnych Żydów. Postanowiła dotrzeć do społeczności chasydów, którzy pozostają wierni swojej tożsamości od osiemnastego stulecia. Tworzą hermetyczny świat, do którego trudno przeniknąć. Jak pisze Nina Salomin, chasydom poświęcone zostały dwa seriale, cieszące się olbrzymim zainteresowaniem. Jaki rasowy dziennikarz oparłby się pokusie, żeby dotrzeć do świata trwającego niezmiennie we współczesnej rzeczywistości? Zgłosiła temat i pod koniec lat dziewięćdziesiątych minionego już stulecia przez rok, mieszkając w Williamsburgu, 24-letnia redaktorka (prasowa i radiowa) starała się przeniknąć do środowiska, które fascynowało ją coraz bardziej. W swoich reportażach, które wypełniają strony „OK, amen” zmienia nazwiska bohaterów, ale pozostaje wierna zarejestrowanym faktom.

W roku pandemii wróciła do tamtych materiałów i zamieściła je w książce, ostatnie zdania zamieszczając w czerwcu 2020 roku. Odnotowała też, że wielu z tej wspólnoty zachorowało na koronawirusa, a to z powodu ich bliskich kontaktów.

Jak wyznaje, zainteresowanie chasydami wynikało też z osobistych pobudek. Była córką mieszanego małżeństwa; ojca Żydzi nazwaliby „gojem”, a pochodząca z polskich Żydów matka, co prawda zeświecczona w szwedzkim świecie, zachowała swoją etniczną tożsamość.

Czytelnik dochodzi do przekonania, że gdyby w historię nie wpisała się zagłada, to ocalała garstka chasydów nie podjęłaby daleko posuniętych starań, żeby zachować swoją religię i rygorystycznie przestrzegać ponad 300 przykazań, wynikających z Tory. Weszli w nowe życie po wojnie z dyrektywą, że wszystko, co ocalało w ich pamięci, powinno być przekazane następnym pokoleniom.

Chasydzi, mieszkając w swoich osiedlach, posyłają dzieci do wyznaniowych szkół. W jesziwach panuje wysoka dyscyplina, dziewczęta i chłopcy chodzą do oddzielnych klas. Ich wzajemne kontakty są zabronione, chyba że są rodzeństwem. Małżeństwa zawierane są bardzo młodo, aranżują je rodzice, rozpoznając rodowód i głębokość religijnego zaangażowania familii. Kojarzeni narzeczeni spotkają się przed ślubem zaledwie kilka razy, nie przekraczając granic intymności. Zamężna kobieta nie ma prawa pokazać obcemu mężczyźnie włosów, toteż mężatki najczęściej je golą i noszą peruki. Ich mężowie nie dotykają obcych kobiet, nawet nie patrzą w ich stronę. To ma zapewnić wierność i odporność na pokusy. Bo pokusa może prowadzić do zamącenia czystości rodu i splamić honor. Im więcej dzieci w rodzinie, tym większe uznanie i szacunek w tej społeczności.

Chasydzi nie chodzą do kina, nie oglądają telewizji, nie słuchają radia i nie biorą do rąk świeckich gazet. W tym rygoryzmie podobni są do amiszów, którym obca jest wszelka nowoczesność. Ale chasydzi dopuszczają postęp. Mają telefony komórkowe i samochody. Prowadzą firmy, dobrze spisują się w zawodach związanych z finansami, medycyną i prawem. Zajęte dziećmi kobiety skupiają się na trosce o rodzinę, a jeśli pracują, wybierają mniej absorbujące zawody.

W książce można znaleźć wypowiedzi, które uzasadniają te wybory. „...ci, którzy nie są ortodoksyjni, (...) nie mają kontroli nad swoimi popędami.(...) Skłonność do czynienia zła, stojąca w opozycji do jejcew tow, chęci czynienia dobra.(...) Chasydzi postrzegają świat zewnętrzny jako kompletny chaos, wyzuty z wszelkiej moralności, skupiony na poszukiwaniu przyjemności i oparty na wartościach materialnych”. - mówi mąż Nechy.

Autorka przywołuje opinię żyjącego w latach 1040 – 1105 Rabiego Szlomo Ischakiego, komentatora Tory, który twierdził, że „...opanowanie i pokojowe nastawienie to, cechy prawdziwej żydowskości.” Zaś Pinchas, nawrócony Żyd powiedział pani redaktor ze Szwecji: „ każda kultura, każde społeczeństwo i każda cywilizacja mają swoje spisy praw. I te prawa regulują całe życie. Dają poczucie wspólnoty i siłę. Żydzi żyją w strukturze prawnej opartej na prawie boskim i nie możemy tego zmienić. Nie można ot tak wymyślić sobie nowych zasad i porzucić dotychczasowych . Wówczas zapanowałaby anarchia”.

Bardzo mi się podoba ten sąd Pinchasa. Nie jestem Żydem, autorka się nie nawróciła, odrzuciła oferty zaaranżowanego małżeństwa, a ostatni rozdział wypełniła zwierzeniami Sama. który żyje we wspólnocie chasydzkiej, ale ma wiele krytycznych uwag. One mnie nie przekonały i odłożyłem książkę z wielkim szacunkiem dla chasydów, choć niektórzy z nich nie potrafią pojechać nowojorskim metrem.

Nina Solomin „OK, amen”, tłumaczenie Ewa Wojciechowska, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2020.


środa, 9 grudnia 2020

Pożegnanie limeryka - Huberta Horbowskiego

Urodził się 11 grudnia 1950 r. w Przeworsku, po kilkukrotnej zmianie miejsca zamieszkania i pracy w 1990 r. przyjechał do Lubania, jako pracownik firmy „Komsat”, instalującej w mieście sieć telewizji kablowej. Po wstąpieniu w 2010 r. do Dolnośląskiej Grupy Literackiej „NURT” szlifował swój warsztat literacki i stał się szybko znany ze swoich limeryków, tworzonych nierzadko na poczekaniu. Osiem lat później wydał tomik poetycki „Lubań - Moje Miasto”. „Tą skromną publikacją dziękuję miastu, który przygarnęło mnie na całe ćwierćwiecze, oraz współmieszkańcom – którzy, w zdecydowanej większości – okazali mi sympatię i życzliwość.” - napisał.

W kwietniu 2016 r. osiadł w Jeleniej Górze i wstąpił do Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej. Tutaj też dał się poznać jako społecznik i aktywny uczestnik życia literackiego Kotliny Jeleniogórskiej w organizowanych przez stowarzyszenie imprezach między innymi w Wigiliach Literackich Muzeum Miejskim „Dom Gerharta Hauptmanna” w Jagniątkowie, w karnawale literackim w Borowicach, warsztatach pod hasłem „W wiosennym nastroju” w Domu Tyrolskim, w konferencji pt. -„Środowiska twórcze w powojennej i współczesnej Kotlinie Jeleniogórskiej – wybrane przykłady” w Podgórzynie, gdzie był członkiem jury, czy w obchodach dziesięciolecia Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej.

Niezmiennie jednak, stałym punktem jego wyjazdów był Lubań, gdzie z radością w czwartkowe popołudnia spotykał się z przyjaciółmi na warsztatach. To właśnie tam w 2018 r. oba stowarzyszenia zorganizowały seminarium literackie „Niepodległa na dotknięcie słowa”, w który swój wkład miał Hubert.

Wielokrotnie zajmował pierwsze miejsce w konkursie „Strumieni”, podobnie w głogowskiej Stachuriadzie. Jego wiersze znalazły się w kilkunastu antologiach, almanachach i innych wydawnictwach, a także w prasie zagranicznej.

Ostatni tomik opublikowany na początku 2020 r. „Gorące frywoliki nudziary i mantyki”, wydał wspólnie z Krystyną Sławińską. Bardzo się cieszył na myśl o wieczorach autorskich, a ponieważ miał dobry kontakt z publicznością, jego wystąpienia zawsze przyciągały uwagę.

Przeczytał uważnie wszystko co wydało Stowarzyszenie Literackie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej, swoimi uwagami dzielił się z tylko najbliższymi, rozumiał drugiego człowieka.

Zmarł 28 listopada po długiej i ciężkiej chorobie, z którą zmagał się dzielnie, zachowując do końca pogodę ducha i aktywność twórczą. Pochowany został 8 grudnia na jeleniogórskim nowym cmentarzu.

Publikacje:

2011 r. - „Frywoliki spod osiki”, napisany wspólnie z Krystyną Sławińską, wydawca Stowarzyszenie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2016 r. - „Dekada Kwitnących Lip”: almanach,wydawca Stowarzyszenie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2016 r. - „Seks w pewnym mieście. Antologia limeryków kosmatych”, almanach Wydawnictwo Pisarze.pl,,

2017 „Od ucha do ucha: Antologia współczesnej satyry i humoreski”, almanach, Wydawnictwo Pisarze.pl,

2017 r. - „Zima:aspekty i despekty”: almanach, wydawca Stowarzyszenie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2017 r. - „Myślę i marzę: almanach, wydawca Stowarzyszenie Literackie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2018 r. - Karkonosze i ja; almanach,wydawca Stowarzyszenie Literackie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2018 r. - „Lubań - moje miasto”, wydawnictwo Adrem,

2019 r. - „Adrenalina wspomnień”, almanach, wydawca Stowarzyszenie Literackie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej,

2020 r. „Gorące frywoliki nudziary i mantyki”, napisany wspólnie z Krystyną Sławińską,Wydawnictwo KryWaj,

Jarosław Czarnoleski


Wigilia Literacka w Muzeum Miejskim "Dom Gerharta Hauptmanna" w Jagniątkowie - 2016 r.

Warsztaty literackie pod hasłem „W wiosennym nastroju” w Gospodarstwie Agroturystycznym „Tyrolczyk” - 2018 r.



Borowice - Ośrodek Wczasowo-Kolonijnym „Hottur” spotkanie karnawałowe 12 stycznia 2018 r.

 

Wieczór autorski w Osiedlowym Domu Kultury 12 marca 2018 r.

Jarosław Czarnoleski

 Ostatnie pożegnanie

 

We wtorkowe południe (8.12) na nowym cmentarzu przy ul. Sudeckiej w Jeleniej Górze odbył się pogrzeb poety i społecznika Huberta Horbowskiego.

Zmarłemu 28 listopada w wieku 70 lat w jego ostatniej drodze towarzyszyli: rodzina, przyjaciele, członkowie ze Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej i Grupy Literackiej „Nurt”.

Swoje ostatnie lata dzielił między Jelenią Górę i Lubań. Brał czynny udział w życiu literackim obu grup, swój ślad pozostawiając w wielu almanachach, antologiach i tomikach poezji.

W imieniu Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej pożegnała Huberta prezes Danuta Mysłek.

Hubert na zawsze pozostanie w naszej pamięci jako serdeczny i oddany przyjaciel. Pomimo choroby nigdy się nie skarżył i pozostał do końca pogodny i życzliwy. Będzie nam Go bardzo brakowało. Rodzinie zmarłego przekazujemy szczere kondolencje - mówią przyjaciele ze Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej.

 





Daniel Rzepecki - poleca zbuntowane lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku

Powrót do młodości moich rodziców
 

Mój ojciec należy do pokolenia, które nazywano bitnikami. Jego burzliwa młodość przypadała na lata, kiedy nastąpiło wyzwolenie ze wszystkiego, co człowieka pęta i zniewala. Kto wie, jakby się potoczyło jego życie, gdyby na jednym ze spotkań na polanie, przy ognisku, nie spotkał dziewczyny z włosami jak u Mariny Vlady, w kwiecistej szerokiej spódnicy i z talią jak u osy. Dobrze się czuła wśród chłopaków z gitarami, ale miała dystans do luzu, jaki ją otaczał, więc wróciła do swojego uporządkowanego życia, a zakochany chłopak podążył za nią, bo nie miała ochoty dzielić go z żadną inną dziewczyną.

Ojciec nieraz opowiadał o tych szalonych latach, jak mama nie słyszała, ale jak coś jej wpadło w ucho, to mówiła, że koloryzuje.

Kiedy więc dowiedziałem się, że jest książka o młodzieńczym ruchu wyzwolenia, szybko znalazłem tę pozycję i pochłonąłem jednym tchem. A przy okazji dowiedziałem się, że jej autor napisał też znakomitą powieść „W drodze”, ale po nią sięgnę w następnej kolejności.

Jack Kerouac w autobiograficznej powieści z absolutną szczerością opisuje egzystencję beat generation. Zbuntowane pokolenie odrzuca wszelkie tabu. Za nic ma religię, drobnomieszczańskie obyczaje, kołtuńskie zasady, które krępują swobodę i radość życia. A jeśli można ją czerpać uprawiając wolną miłość, wyrafinowany seks, zażywając narkotyki i upijając się do woli, odrzucając rygory, jakich wymaga praca, dająca zysk i stabilizację, to hulaj dusza, piekła nie ma. Ten styl życia pociąga zwłaszcza dusze artystyczne, bo wszelkie rygory krępują natchnienie i udaremniają twórcze eksperymenty, zaś absolutna swoboda nie stawia ograniczeń dla treści i formy.

Szukając wrażeń i podniet wyzwoleni ludzie opuszczają domy, rodziny, miejsca urodzenia i wzrastania, spotykają podobnych sobie, urządzają pikniki, artystyczne party, festiwale, jakbyśmy dziś powiedzieli, dzielą się muzyką, plastyką, twórczością literacką. A ponieważ młody człowiek nie zadowala się byle czym, szukają prawdy, między innymi w buddyzmie. Kerouac dał swojej powieści tytuł „Włóczędzy dharmy”. A dharma to prawda. W swoich włóczęgach jego bohaterowie naśladują azjatyckich mnichów. Pragną żyć blisko natury, najchętniej w górach, uciekając od materialnych aspektów życia, w absolutnej pustce szukają ducha, substancji najczystszej, niematerialnej, ale najprawdziwszej, gdyż cała reszta jest ułudą, która człowieka zwodzi. Lasy, góry, szczyty, potoki, doliny, łąki kipiące zapachem i barwami kwiatów - to wszystko włóczędzy dharmy spotykają na swoich autostopowych trasach lub przemierzając setki mil samowolnie na dachach lub buforach towarowych pociągów. Podróżują z plecakiem, którego zawartość zapewnia samowystarczalność: sen, gotowanie, jedzenie, ochronę przed chłodem lub spiekotą.  Taka forma sprawia, że można żyć „...w całkowitej samotności i wyciszyć umysł, by osiągnąć stan całkowitej pustki i być zupełnie bezstronnym wobec wszelkich idei ...” i modlić się, gdyż, jak pisze autor, „...modlitwa stanowi jedyną przyzwoitą działalność, jaka pozostała ludzkości”.

W powieści przedstawione są autentyczne postaci amerykańskiego środowiska literackiego, jak i autentyczne zdarzenia. Takim było spotkanie literatów, które miało miejsce w San Francisco jesienią 1955 roku, uznawane za początek ruchu Beat Generation, na którym Allen Ginsberg odczytał po raz pierwszy swój głośny poemat „Skowyt”. W samym USA poemat ten osiągnął pół miliona nakładu. Wiersze tego poety trafiły też do polskiego czytelnika.

Myślę, że powieść „Włóczędzy dharmy” znajdzie zainteresowanie u ludzi pióra, nie tylko tych spod znaku związków, skupiających profesjonalistów, ale też u członków licznych grup i klubów literackich o ambicjach twórczych. Mnie zainteresowały wspaniałe opisy przyrody i wszystkie fragmenty, które traktują o buddyzmie. Sam, jeden z głównych bohaterów powieści, prywatnie przyjaciel autora Gary Snyder (w książce Japhy Ryder) od dziesięcioleci praktykuje zen. W klimat tamtej dekady doskonale wprowadzają przypisy, a czytelnicy zainteresowani buddyzmem i innymi wywodzącymi się z Azji wierzeniami i praktykami medytacyjnymi w dołączonym słowniku znajdą podstawowe, związane z nimi pojęcia.

Jack Kerouac „Włóczędzy Dharmy”, przełożył Marek Obarski, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2012, wydanie III.