niedziela, 30 września 2012

"Bożydar" - pierwszy kryminał z Jeleniej Góry - Bronisław Wypych


Rozdział 1

Duma rozrywała pierś kierownika Cezarego Makucha, gdy zaparkował fiatem na tyłach hipermarketu; podziękował panu Bogu za słoneczny poranek i wysiadł. Jego królestwo wyrosło w samym środku osiedla, jak oaza na pustyni, i nie było fatamorganą, jak jeszcze rok temu prorokowali niedowiarkowie. W biurze przywitał się z Zosią, młodą sekretarką, która stopniowo, co zauważył z satysfakcją, wyzbywała się swojej nieśmiałości. Dawał sobie kilka tygodni zanim zarzuci haczyk na tę niewinną buzię.
Po załatwieniu kilku telefonów i przejrzeniu dokumentów postanowił zrobić obchód. Jak paw obchodził stoiska i udawał, że nie rozumie, dlaczego na jego widok pracownicy nerwowo przyspieszają. Na stoisku z mięsem obserwował równo układane, odświeżone detergentami kurczaki, zawrócił przy regałach z piwem, gdy zobaczył pracownicę ciągnącą kartony z wodą mineralną na podnośniku; przy nabiale sprawdził czystość, przy kasach słuchał jak wystukiwane cyferki zamienią się w pieniądze. Zapowiadał się kolejny piękny dzień.
Jednak najlepiej czuł się w biurze ochrony. Na monitorach za jednym zamachem ogarniał swoje włości, jak lekarz pacjenta. Wzrok przeniósł na środkowy monitor, który pokazywał wejście i, zamarł. Przy wsuniętych w siebie wózkach, przed szybą, której nie chwytała kamera, przed torbą z zakupami, klęczała siedemdziesięcioletnia staruszka. Klęczała i się modliła. Inna staruszka, która wyjęła żeton z wózka, podeszła do niej zdumiona, spojrzała na szybę, przeżegnała się, położyła siatkę na ziemi, uklękła i też zaczęła się modlić.
- Co to znaczy? Brakuje mi tylko, żeby tak ostentacyjnie nam dziękowano. Zajmij się tym natychmiast. - Makuch polecił mężczyźnie.
Dyżurny wydał polecenie przez mikrofon. Po chwili pojawił się ochroniarz, podniósł obie kobiety i wyprowadził poza obszar kamery. Kierownik Makuch wrócił do gabinetu i zapomniał o całym zdarzeniu do ... południa. Wtedy to weszła Zosia i poinformowała go, że przed wejściem zgromadziło się kilka osób. Była to dobra wiadomość, w sobotę powinien panować ruch.
- Co w tym dziwnego?
- Oni przyszli w związku z ... z cudem – wykrztusiła.
- Jakim cudem?
- Musi pan to sam zobaczyć – spuściła wystraszona oczy.
Kierownik Makuch wbiegł nerwowo do biura ochrony. Na monitorze zobaczył grupę dziesięciu starszych pań i kilku panów, którzy nicując między palcami różaniec modlili się, klęcząc.
- Rozpędzić, rozpędzić wariatów! - krzyknął.
Tym razem dwóch osiłków spotkało nieprzyjemne powitanie. Staruszki obiły ich porą, marchwią i pomidorami, a od starszego pana z brodą dostali gazetą po głowie. Makuch był wściekły. Potrącając klientów, przecisnął się między kasami i wypadł na zewnątrz. Głośne „Zdrowaś Mario ...“ uderzyło go w uszy, i już miał na języku perorę, gdy spojrzał na szybę, do której modlili się zebrani i zastygł, jak żona Lota. Wysoko pod dachem, na szklanej tafli świeciła plama. Miała dziwnie znajomą postać, ale tylko dlatego, że była w umyśle Cezarego, od dzieciństwa, zakodowanym obrazem. To, na co patrzył było świetlistym odbiciem Matki Boskiej Częstochowskiej.
- To cud – westchnęła z nabożną czcią starsza pani.
- Jaki... - przełknął ślinę – cud?
- Matka Boska się ukazała.
- To kara za wybudowanie tu hipermarketu. Ten plac miał być dla dzieci! – krzyczał pan z bródką.
- Ludzie to oszustwo! - zawołał wzburzony Makuch. - Zamalować to – polecił dwóm ochroniarzom.
- Nie pozwolimy... - oburzyły się panie.
- Nie macie tu nic do gadania, to teren prywatny! Rozpędzić ich – ponaglał ochroniarzy.
- Jak się odnosisz do kobiet. Chamie! – Pan z bródką uderzył go gazetą.
Makuch stwierdził, że dwóch ochroniarzy, nie poradzi sobie ze starszymi kobietami w wieku jego babki, ale dziesięciu, czyli wszystkich jakich zatrudnia, powinno, i kazał umyć szybę. Po godzinie zapytał Zosię o rezultat.
- Matka Boska została - odpowiedziała tak cichutko, że ledwie usłyszał.
- Głupia siksa – wycedził przez zęby.
Zadzwonił do centrali, mają natychmiast przyjechać i wymienić szybę. Odpowiedź miał równie prędką jak i rozkaz, który wydał. Zrobią to w poniedziałek. Wściekłość Makucha dojrzewała do wybuchu i pewnie by skupiła się na Zosi, gdyby nie następny telefon.
- Co się tam, u licha, dzieje u ciebie? - usłyszał głos radnego Czarnego.
- Mam zaciek na szybie.
- Nie produkuje się już szyb, na których powstają zacieki.
- Ale ja mam i nie można go usunąć. Ludzie widzą w nim Matkę Boską.
- Każ wymienić szybę.
- Zrobią to dopiero w poniedziałek.
- W poniedziałek podpisuję umowę na budowę akwaparku. Nie potrzebujemy takiej reklamy. Jeżeli do tego czasu nie zniknie, ty znikniesz, rozumiesz! Kiedy inwestor się dowie, wycofa ofertę. Rozumiesz!
- Tak. Tak.
- Chyba nie. Dzwoniłeś na policję?
- Nie.
- Idiota. To zrób to i truj dupę komendantowi. On o niczym dziś nie myśli, tylko o swoich urodzinach.  
część 2 

21-23 września 2012r. Konferencja i Warsztaty Hauptmannowskie otworzyły pierwszy dzień jesieni w Borowicach.









Rok 2012 jest Rokiem Gerharta Hauptmanna. Dlatego w dniach od 21 do 23 września 2012 r. w Ośrodku Wypoczynkowym „Hottur” w Borowicach Stowarzyszenie W Cieniu Lipy Czarnoleskiej zorganizowało konferencję  w rocznicę 150. urodzin i 100. rocznicę przyznania pisarzowi Nagrody Nobla. Została ona dofinansowana przez Starostwo Jeleniogórskie w tegorocznym konkursie inicjatyw kulturalnych. Uczestnicy w „Hotturze” zostali przyjęci bardzo życzliwie, dzięki uprzejmości dyrektora „Hottur” Pana Klemensa Grzesika, który jest również członkiem stowarzyszenia. Dekoracja stołów w sali obrad (świece, kompozycje kwiatowe) była zasługą Ewy Pelzer, a ładnie wydane programy, jakie czekały na każdego, jak również zaproszenia (wszystko z naszym logo), które otrzymali honorowi goście, były darem Warsztatu Terapii Zajęciowej TWK, z którym od lat współpracujemy. 
Od lewej; Prezes Stowarzyszenia- Zofia Prysłopska, Ewa Pelzer i Przewodniczący Rady Powiatu - Rafał Mazur










Ewa Pelzer, której Stowarzyszenie W Cieniu Lipy Czarnoleskiej powierzyło prowadzenie bloku imprez, o uroczyste otwarcie poprosiła panią prezes, Zofię Prysłopską oraz Rafała Mazura, Przewodniczącego Rady Powiatu. Zofia Prysłopska serdecznie powitała zaproszonych gości z Niemiec: Hannelore Schmidt-Hoffmann i Wolfganga Hoffmana, reprezentujących Wolny Związek Autorów Niemieckich. Ewę Milińską, kierownika czytelni Jeleniogórskiej Książnicy Karkonoskiej, Julitę Zaprucką, - dyrektora Muzeum „Dom Gerharta Hauptmanna” w Jagniątkowie, Przemysława Wiatera – kustosza z Filii Muzeum Karkonoskiego „Dom Carla i Gerharta Hauptmannów” w Szklarskiej Porębie, a także członków zarządów bratnich jeleniogórskich stowarzyszeń i wszystkich uczestników tego spotkania. 
Dr Przemysław Wiater
Konferencja poświęcona była jedynemu literackiemu nobliście, który żył i umarł w Kotlinie Jeleniogórskiej, a jego dom od ponad stu lat stoi wciąż w Jagniątkowie. Osobowość pisarza odcisnęła się tutaj trwale. Bracia Hauptmannowie (Gerhart i Carl) osiedlili się w Szklarskiej Porębie, o czym mówił na początku swojego wystąpienia Przemysław Wiater. Bez tego zaczynu nie byłoby bowiem pod Szrenicą ani kolonii artystów na czele Wilhelmem Bölsche, nie byłoby też polskiej literackiej Narody Nobla dla Władysława Reymonta w roku 1924. Bratu Gerharta zawdzięczamy przetłumaczenie powieści „Chłopi” na język niemiecki.
Dyrektor Muzeum Pani Julita Zaprucka
 Dyrektor Julita Zaprucka podsumowała drugi, jagniątkowski okres życia pisarza, przybliżając nieznane fakty. Gerhart Hauptmann pływał codziennie w basenie, długo spacerował po ogrodzie, wspominał, że jego utwory zostały „wychodzone”, potem był obiad, drzemka i teraz następowała właściwa praca, czyli dyktowanie sekretarzom przemyśleń. Jak widać, jego życie codzienne było nieco monotonne, ale systematyczność i konsekwencja zaowocowały obfitym dorobkiem, który obejmuje 17 tomów liczących od 1000 do 1600 stron. Są to powieści, dramaty i utwory poetyckie.
Goście z Niemiec, wspominając owocny udział przedstawicieli Stowarzyszenia W Cieniu Lipy Czarnoleskiej w Kongresie Kleistowskim (wrzesień 2011r.) we Frankfurcie nad Odrą, podziękowali za otrzymane zaproszenie i wyrazili nadzieję na dalszą współpracę.
Dzień pierwszy został uwieńczony uroczystą kolacją przy świecach w Sali Kominkowej.
Dzień drugi zaczynał się mżawką, która z każdą godziną ustępowała nad wyłaniającymi się zza gór promieniami słońca. Po śniadaniu Karkonosze otworzyły swoje skarbce przed uczestnikami wędrówki. Po drodze napotykaliśmy grzybiarzy z koszami prawdziwków i podgrzybków, a także rowerzystów mocujących się z własnym bólem i słabościami. Gdy dotarliśmy do kościółka św. Anny ze źródełkiem i my odprawiliśmy mały maraton, biegając siedem razy z ustami pełnymi wody wokół świątyni.
Janina Lozer
 Na wykłady („Gerhart Hauptmann odczytany na nowo”), które poprowadziła Janina Lozer, przybyliśmy dotlenieni. A trzeba było odbudować siły sprzyjające skupieniu, teraz dopiero okazało się, z jak przeogromnym dorobkiem twórczym musiały się zmierzyć prelegentki.
Gerharta Hauptmanna na tle epoki” zaprezentowała Zofia Prysłopska. O powstających wówczas formach, prądach i ideach każdy ma jakąś wiedzę, jednak zebrane, opracowane i przedstawione w ciekawy sposób, niekiedy z dozą humoru (potrzebnego do zapamiętania), dają obraz epoki początku dwudziestego wieku. Gerhart Hauptmann umiał wykorzystać nowe prądy i techniki, na przykład takie jak film. Tak. Jego sztuki teatralne zostały już wtedy sfilmowane. 
Pani Zofia Prysłopska
Ewa Pelzer










 „Autobiograficzne wątki w prozie G. Hauptmanna” - przedstawiła Ewa Pelzer. Tutaj biegłość psychologii okazała się niezbędna; wysupłanie motywów, wątków, porównanie ich z osobowością pisarza ujawniło, jak wielką postacią był twórca „Kacerza z Soany” 
 „Hauptmannowskie fascynacje współczesnego czytelnika” to temat wystąpienia Magdaleny Szczębary. Okazuje się, że Rok Hauptmannowski przyczynił się do zwiększonej czytelności powieści, opowiadań, dramatów H., Hauptmanna. "Wyspa wielkiej matki" została wnikliwie omówiona przez prelegentkę, i tu ciekawostka. Obraz zainspirowany tą powieścią mogliśmy podziwiać tego roku na wyspie Hiddensee podczas naszej wyprawy do Muzeum Domu Gerharta Hauptmana na tę wyspę.
Magdalena Szczębara
Barbara Pawłowicz










Spojrzenie na poezję Gerharta Hauptmanna” - przedstawiła Barbara Pawłowicz. Tylko poeta zrozumie drugiego poetę. Poznaliśmy etapy rozwoju, kiedy warsztat G. Hauptmanna dopiero się kształtował, po tłumaczenia polskie przez M. Konopnicką, J. Przybosia, St. Przybyszewskiego, L. Staffa i J. Zapruckiego. 
Dramaty nie tylko na scenę” omówiła Maria Suchecka zawracając uwagę na fakt, że niezwykle rzadko udaje się nam zobaczyć dramat tego pisarza na scenie. Ostatnio była to „Czarna Maska” w Jeleniogórskim Teatrze im. C. K. Norwida. A przecież utwory Hauptmanna były często przenoszone na ekran, na przykład „Tkaczy” (z okresu kina niemego) mieliśmy okazję obejrzeć w Domu Muzeum w Jagniątkowie 19 maja tego roku. Halina Paś uzupełniła nasze wiadomości na temat twórczości noblisty krótkim, niezwykle cennym wystąpieniem w dyskusji.
Maria Suchecka
 Dzień się zakończył w Sali Kominkowej wielką lukullusową kolacją, że wspomnę tylko o dziczyźnie i ciastach. Uczta trwała do późnej nocy, jak to u literatów, jednak żołądek nie przysłonił umysłu. Wymiana poglądów, pomysłów współpracy z naszymi gośćmi z Niemiec Hannelore Schmidt-Hoffmann i Wolfgangiem Hoffmannem z pewnością zaowocuje w przyszłości niejednym literackim zdarzeniem. Język nie był problem w komunikacji, Maria Kłys, germanistka, tłumaczka i członkini stowarzyszenia w jednej osobie sprawowała opiekę nad naszymi gośćmi z Niemiec. Dzięki niej obejrzeli nie tylko Muzeum w Jagniątkowie i Szklarskiej Porębie, ale też zachwycili się karkonoską jesienią.

Goście z Niemiec z tłumaczką w środku, Marią Kłys
 Dzień trzeci poświęcony był na prezentację impresji, zainspirowanych twórczością Noblisty i pobytem w Karkonoszach.  Pod czujnym okiem Ewy Pelzer nie daliśmy się nadmiernie ponieść emocjom, które wyzwalała lektura tekstów.
Wszystko, co miało miejsce na konferencji, jest poświadczone dokumentacją zdjęciową wykonaną przez naszą fotoreporterkę Grażynę Stadnik.
I mogę powiedzieć, ja tam byłem, dzika zjadłem, przywitałem się z Duchem Gór i wróciłem cięższy o bagaż wiadomości przywiezionych z Borowic.
Robert Bogusłowicz.








sobota, 29 września 2012

Raport Kosmity - Robert Bogusłowicz



 „Przypominam Wysokiej Komisji, że badanie Trzeciej Planety od Słońca odziedziczyłem po rodzicach, których postawiono na posterunku, gdy opuszczono Czwartą Planetę w celu poszukiwania innego miejsca do życia. Niebieska Planeta wytwarza ogromne ilości gazu, który działa na jednostki naszego gatunku, niepokojąco: wpadają w stan dziwnego upojenia. Mój ojciec poświęcił się eksplorując nieznane ustępy pobliskiej okolicy. Już niewielkie ilości powodowały, że popadał w stan osobliwego zamroczenia i niepodobna się było z nim porozumieć. W chwilach przytomności bełkotał o jakimś wyzwoleniu. Czego, od kogo, nigdy z matką nie mogliśmy pojąć, ponieważ jego język nie pozwalał mu się do końca wysłowić.
Zgodnie z artykułem pierwszym, paragrafu drugiego, podpunktu trzeciego, mówiącym, że „Badaną Planetę należy zostawić w stanie nienaruszonym”, moja matka również złożyła swoje czcigodne czułki na niwie nauki. Wychodziła z naszej podziemnej kryjówki w celu pobrania próbek do badań naukowych tylko w porach nocnych i wracała w stanie wskazującym na działanie tego gazu. W moim raporcie, który wysłałem przed kilku setkami lat, czasu tej Planety, do Centralnego Wydziału Międzyplanetarnego na Alfa Centaurię, na promieniu świetlnym przyspieszonym pięciokrotnie, zaznaczyłem, że gaz ten ma na nasz gatunek działanie mroczne. Z trwogą pisałem o swojej przyszłości w tej części kosmosu. Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi.
Po wielu próbach z narażeniem życia, walką z samym sobą, ascezą mentalną i fizyczną, jestem dostosowany. Wdycham go bez szkody dla mojego organizmu i wydalam go w takiej samej ilości, żeby pozostawić Planetę w stanie nienaruszonym. Rozpocząłem również penetrację otaczającego mnie środowiska i odkryłem, niestety ze smutkiem, że moja ścieżka rozwoju zaprzepaściła inne aspekty badań. Mieszkańcy tej Planety mają jakiś błąd genetyczny. Pobierając ten gaz, przetwarzają go w ogromne ilości dwutlenku węgla, który większych dawkach jest dla nich zabójczy. Rozpocząłem już prace eksperymentalne nad tym zjawiskiem, zgodnie z artykułem drugim, paragrafu trzeciego, podpunktu czwartego o „Dostosowaniu się do otaczającego środowiska”.
Nawiązałem również kontakt z jednostką rodzaju żeńskiego. Pojawiam się systematycznie w jej ogrodzie. Jest tak wzruszona tymi odwiedzinami, że za każdym razem mdleje. Jednostka żeńska zwana tutaj kobietą, wzywa inne jednostki i opowiada im o spotkaniu z duchem jej zmarłego męża. Donoszę, że nie rozpoznaje mnie, bo wdziewam na siebie ten biały, zelżały strój, w którym mój ojciec chodził po zamku. Uważam, że osiągnąłem sukces, zgodnie z artykułem pierwszy i drugim, oprócz tego nie zostałem rozpoznany i jednostka bierze mnie za członka rodziny. W związku z tym, proszę o dopuszczenie mnie do penetracji nad tymi jednostkami w stopniu czwartym, ponieważ aby wypełnić artykuł trzeci, paragrafu czwartego, podpunktu piątego, mówiący „O przedłużeniu gatunku” potrzebuję prolongaty. Muszę wejść w kolizję z artykułem pierwszym, który mówi o pozostawieniu przedmiotu badań w stanie nienaruszonym. Swoją prośbę uzasadniam tym, że w tej części Wszechświata jestem już ostatnim przedstawicielem naszego gatunku.

„Ostatni Marsjanin”
Robert Bogusłowicz