poniedziałek, 17 grudnia 2018

Bronisław Krzemień - poleca

Rady dla mających ochotę na długowieczność


Dwudziestolatek przyjmujący zaproszenie na ślub kolegi, zapytany, kto będzie na weselu, słyszy, że sporo będzie starszych ludzi po czterdziestce. Trzydziestolatek spoglądając na klepsydrę, informującą o śmierci siedemdziesięcioletniej cioci, mówi matce, że trudno, ale ładny wiek osiągnęła i nic dziwnego, że zabrała się na drugi świat. A ja, przeżywając siódmy krzyżyk, dziwie się tym młodym ludziom, dla których czterdziestolatek jest starszym człowiekiem, zachłannie czytam książkę napisaną przez japońską dziennikarkę Takahashi Junko „Japoński przepis na stuletnie życie”.
Nic dziwnego, że autorem tej pozycji nie jest Polka ani Hiszpanka. Kraje, z których pochodzą, ze słyną z długowieczności, a Japonia – i owszem. Tam statystycznie jest najwięcej stulatków.
Autorka napisała kilkanaście reportaży, poświęconych osobom, które przeżyły 100, 105 i nawet więcej lat. Szczerze jednak wyznaje na końcu, że zanim sfinalizowała ten zbiór, kilkoro z jej bohaterów jednak umarło, czemu nie ma co się dziwić, bo nie jesteśmy nieśmiertelni. Więc gorączkowo szukałem informacji, jak zapewnić sobie długowieczność, a choćby tylko dożyć setki, bo po przekroczeniu magicznego progu państwo wyznaczyłoby mi spory dodatek do emerytury.
Teraz już wiem, że ważne jest staranne przeżuwanie potraw, dieta, ruch, wypracowanie sobie pasji i ciekawych zainteresowań, że długowieczności sprzyja twórcze życie. Bo na przykład jedna z ponadstulatek jest reporterką telewizyjną, inna fotografikiem, inna ma sukcesy w pływaniu, zaś jeden pan zwycięża w innym sporcie. Ale nie tylko ruch i zdrowy żołądek dzięki dobrej diecie zapewniają długie życie w dobrej formie. Niby to nie jest żądne odkrycie, ale warto przypomnieć, co radzi autorka. „Nigdy się nie poddawaj. Bądź miły i okazuj ludziom wdzięczność. Bądź optymistą i pozwól, by sprawy toczyły się swoim torem. Miej otwarty umysł i bądź świadomy swoich pragnień”.
Należy starać się o takt i delikatność, ćwiczyć nieugiętą wolę. A najbardziej warto podążać drogą samuraja. Być sprawiedliwym, odważnym, dobrym, uprzejmym, prawym, honorowym i wiernym. Znakomitymi cechami są uprzejmość, powściągliwość, powstrzymywanie się przed permanentnym wyrażaniem niezadowolenia, zdyscyplinowanie, skromność i wytrwałość.
Japoński poeta Bashō Matsuo powiedział, że miesiące i dni są podróżnikami w nieskończoności. Lata nadchodzą i mijają, a czas nie oszczędza nikogo.
Każdy w jakimś momencie przegra z upływem czasu, ale póki żyje, powinien dostrzegać każdy, najmniejszy powód do radości, a unikać demonizowania tego, co być może jest trudne, ale kwalifikuje się do przetrwania.
Aha, przypomniałem sobie, że jest w tej książce cenne pouczenie dla pań: „Kobieta powinna zachwycać bez względu na wiek”. I w tym miejscu dodam, że w tym względzie kobietom jest łatwiej, mają szminki, pudry, kremy i z tego, co widzę w łazienkowej szafeczce mojej żony, dziesiątki innych specyfików, dzięki którym niejedno męskie oko czepia się mojej lepszej połowy. I wcale mi się to za bardzo nie podoba.

Takahashi Junko „Japoński przepis na stuletnie życie”, przełożyła Karolina Jaszek, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2018.

sobota, 1 grudnia 2018

Teresa Jurczyk

Listopadowy karnawał nad Gota


O siedemnastej mają zjawić się goście, a pani domu jeszcze krząta się szykując półmiski z zimnymi przekąskami. Maź ponagla, bo nie zdąży, a ona patrzy na zegar i mówi, że słońce zajdzie o piętnastej minut pięćdziesiąt osiem. Jest szybka jak błyskawica, jeszcze ostatni rzut oka na sery, tartinki, łosiową roladę i inne smakołyki, a za kwadrans zjawia się nie do poznania w czarnej sukni, biało-czerwonej peruce opadającej na oczy, szykownym żakiecie i dalmatańczykiem na ramieniu, wychylającym się zza długiego boa z piór. Nogi na wysokich szpilkach niosą ją pospiesznie do wejścia, bo już nadchodzi pierwsza z zaproszonych osób, czyli Miszka Miki, a w cywilu przedstawicielka firmy z Meksyku, która akurat uczestniczyła w wielkiej konferencji z udziałem kilkudziesięciu osób z wszystkich kontynentów.
Ledwie Królowa, właścicielka sfory pluszowych dalmatyńczyków uściskała Myszkę Miki, a już zaczęli zjawiać się następni, a wiec Aladyn, zła Wiedźma od Alicji w krainie czarów, a potem Słoń, Tygrys, Szrek i cała czereda rozradowanych przebierańców. Każdy każdemu rzucał się w objęcia i wszyscy na swój widok zanosili się od śmiechu. Nikt nie zjawił się z pustą ręką, słodycze, trunki, wypieki, zupy, gyros z trudem mieściły się na blatach kuchni i jadalni.
Potem nastąpiła radosna degustacja, jedna osoba przez drugą przypominała rozmaite zabawne sytuacje, nie darowano skośnookiemu przedstawicielowi firmy z Singapuru, który zjawił się bez wymaganego kostiumu i został ustrojony w kolorową, rozwichrzoną perukę, która miała w rezerwie pani domu. Na moje szczęście wśród gości była niedawno awansowana do centrali z Wrocławia młodziutka, ale bardzo ceniona pani Kasia i ona salwowała mnie, tłumacząc na bieżąco, co się dało, bo przecież nasza rodaczka czyli Pani Domu miała obowiązek zajmować się wszystkimi,gośćmi.
W pewnym momencie Aladyn zaprosił wszystkich do kręgu, każdego obradował prostokątnymi woreczkami wypełnionymi piaskiem i poczuliśmy się, jak na zajęciach w przedszkolu, ale to wcale nie były żarty. Woreczki posłużyły do arcyciekawych ćwiczeń, które aktywizowały obie półkule mózgu i cały system ruchowy tych postaci z bajek. Woreczki wirowały w powietrzu, należało je podrzucać, chwytać w locie oburącz lub na przemian jedną ze skrzyżowanych rąk, wyrzutem adresować je wybranym osobom z kręgu, dla zmylenia kierując wzrok w całkiem inną stronę. Było też mnóstwo innych zadań z użyciem tych woreczków, a każde następne okazywało się coraz trudniejsze. Jak objaśniła potem Królowa od dalmatyńczyków, ćwiczenia zestawił współczesny wybitny neurolog, badający aktywność półkul mózgowych. Może nie tyle sam zestawił te ćwiczenia, ale zostały one zaproponowane na innych spotkaniach interdyscyplinarnych przy okazji zajęć z samodoskonalenia kadry. Wybuchały salwy śmiechu, jak woreczki padały na podłogę lub ładowały w zupełnie niezamierzonych miejscach.
Te tylko na pozór zabawne zajęcia pobudziły krążenie, podniosły adrenalinę i wzmogły apetyt, więc w samą porę zjawił się gulasz z kaszą jęczmienną i kiszonymi ogórkami, które wysyła w świat firma „Rolnik”, a po nim gyros, kiedy zaś wszystko zostało zjedzone, docenione i obkomplementowane, nastąpiła degustacja wypieków i trudno było dociec, które są dziełami autorskimi obecnych pań, a które pochodzą z cukierni, bo wszystkie były pyszne i apetycznie udekorowane orzechami, świeżymi i kandyzowanymi owocami, pozostała jedynie niejasność, skąd pochodzą i jak się nazywają drobne czarne jagódki przykrywające wyborny krem na kruchym spodzie.
Goście przekroczyli umiar w piciu i jedzeniu, więc nic dziwnego, że porwani muzyką ruszyli do tańca, od czasu do czasu wybiegając na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem i zobaczyć, jak na niebie, nad pobliskim rezerwatem przyrody jarzy się księżyc w pełni, a przed wejściem płoną w specjalnych lichtarzykach lampki. To taki szwedzki, kultywowany od dawna, zwyczaj. To jeden z największych obszarowo krajów Europy, z wielką ilością lasów i jezior, a stosunkowo niewielka ilością ludności.
Przez wieki bywało tak, że jeśli ktoś spodziewał się gości, ustawiał płonące pochodnie, by przybysze nie błądzili w lesie, a sąsiedzi otrzymywali komunikat o tej wizycie i ewentualnie dołączali się do gości.
Mam ochotę zakończyć tak, jak powinno się finalizować prawdziwą bajkę, że ja też tam byłam, miód i wino piłam, ale dla ścisłości warto sprostować, że piłam najlepszą na świecie cytrynówkę, powołaną na użytek przez parę jeleniogórzan, imieniem Danuta i Sławomir. A na tańce trzeba mieć młode nogi, więc do końca karnawałowej nocy w listopadzie nad Gota nie dotrwałam, a w swoim pokoju nadsłuchując odgłosów zza ściany myślałam o tych młodych ludziach, najlepszych z najlepszych, którzy wytrwałą nauką a także jeszcze bardziej wytrwałą pracą i dyscypliną zasłużyli, by cieszyć się tym, co osiągnęli. I na tych kilka godzin wytchnienia przenieśli się, jak radosne dzieci, do innej bajki. I dziwiłam się, że potrafią eksplodować cudownym humorem, a nikogo nie ma pijanego, co przypomniało mi o własnej młodości, kiedy to zabawy i spotkania towarzyskie oceniano tym lepiej, im więcej butelek zostało opróżnionych. Nazajutrz zwierzam się uwieszona telefonu komórkowego, jak pięknie potrafią bawić się młodzi, wykształceni, dobrze sytuowani ludzie z kulturą i fantazją, a Przyjaciółka odpowiada, że i u nas w Polsce zmieniły się obyczaje i ostre chlanie już nie jest w dobrym guście. I coś w tym musi być, skoro po ostatnich moich imieninach została ledwie napoczęta dobra wódka. Posłużyła mi do wytworzenia nalewki z igieł sosny od działkowego sąsiada i kwiatów mniszka, który zdobił mój niewykoszony w porę trawnik o ogrodzie działkowym o nazwie Krokus.