środa, 21 lipca 2021

Bronisław Krzemień - poleca na gorącą kanikułę waleczne serce matki

 Dla rozrywki i ku przestrodze

 

 Pora urlopowa, można spodziewać się, że nie zabraknie czasu na czytanie. Ale dziś nie polecam lektury ciężkiej, głębokiej, zamulającej. Radzę wziąć do ręki kryminał autorki, której powieści są rozchwytywane. Musi tak być, skoro czytam w notce o autorce, że po podpisaniu umowy z wydawnictwem Thomas&Mercer rozeszło się blisko dwa miliony egzemplarzy pozycji jej autorstwa. Jej, czyli Theresy Ragan, która podpisuje swoje kryminały i romanse pseudonimem T.R.Ragan. Ja dziś polecam „Gniew natki”, sprzedany w ilości ponad 3 milionów egzemplarzy. 
 
Tę powieść czyta się jednym tchem. Poświęcona jest współczesnemu handlowi żywym towarem. I nie dotyczy to Tajek czy dziewczyn innych nacji, gotowych sprzedawać swoje ciało dla zysku, bo proceder dotyczy nawet dzieci, a im młodsze to istoty, im bardziej niewinne, tym większy jest na nie popyt i większą cenę można uzyskać za ten „towar”. Wstęp, poświęcony handlowi żywym towarem informuje, że „Najbardziej narażone są dzieci pochodzące z pełnych przemocy, dysfunkcyjnych rodzin lub bezdomne, przez co stają się łatwym celem dla gangów i handlarzy żywym towarem. Są zmuszone do prostytucji lub w nią wmanipulowane...”. Ofiary bywają znęcone nagrodą, uprowadzane pod pozorem łatwiejszego życia, obietnicą łatwego zarobku, a niejednokrotnie po prostu zostają uprowadzone ze sklepu, placu zabaw, a nawet z własnej sypialni. 
 
Powieść T.R. Ragan nie opowiada bynajmniej o patologii. „Gniew matki” to historia szczęśliwej, kochającej się rodziny. Dwójka dzieci, starsza dziewczynka i jej dziewięcioletni braciszek stają się ofiarami okrutnej przemocy. Przejmujące sceny zabójstwa głowy tej rodziny i wręcz cudownego ocalenia jego żony Faith pojawiają się już na pierwszych stronach powieści, a potem czytelnik ma do czynienia z dramatycznym wysiłkiem owdowiałej kobiety o odzyskanie dzieci. Na swoje szczęście Faith ma kochających rodziców, oddanego brata, wszyscy starają się jej pomóc, ale ci, którzy są powołani do ścigania tego typu przestępstw, nie tyle są bezradni, co zawaleni mnóstwem podobnych spraw. Więc bohaterka, która sięga do materiałów na ten temat wie, że nie ma ani dnia do stracenia. W każdej chwili jej dzieci mogą być zgwałcone, sprzedane, uśmiercone. Ich matka postanawia sama zawalczyć o ocalenie córki i syna. 
 
Przy okazji autorka wprowadza na karty powieści inne wątki, które pozwalają rozpoznać mechanizmy działania zwyrodniałych przestępców i równie zdeprawowanych nabywców ich „towaru”. Do pewnego momentu pozostaje zagadką, jak przyzwoity współwłaściciel firmy, człowiek szanowany, kochający mąż i ojciec mógł wplątać się w taką historię, której ceną była utrata życia.
 
Napisaną dynamicznie powieść czyta się jednym tchem. Przy okazji czytelnik poznaje funkcjonowanie grup przestępczych i bezsiłę organów ścigania, kiedy ich wysiłki zderzają się z wyrafinowaniem i bezwzględnością przestępców. 

Tylko pozornie opisane zdarzenia są odległe od polskich realiów. Tutaj też zdarzają się uprowadzenia dzieci i zagadkowe ich zniknięcia, o czym informują media. Zatem kiedy trwają wakacje, warto przeczytać „Gniew matki” nie tylko dla rozrywki, bo wszak niektórzy rekreują się przy czytaniu kryminałów, ale też ku przestrodze, by nie spuszczać dzieci z oczu i mieć baczenie na to, z kim się zadają. 

T.R. Ragan „Gniew matki”, przełożyła Katarzyna Agnieszka Dyrek, Wydawnictwo Filia, seria Mroczna Strona, Poznań 2021.

wtorek, 6 lipca 2021

Jadwiga Wierzbiłło - poleca zadumę na wakacje

 Świecka katecheza

 

Lubię, jak w najbliższej filii bibliotecznej Panie, oddzielone bezpieczną taflą od moich wirusów a jednocześnie chroniące mnie od zakażenia z ich strony rekomendują mi wybrane przez siebie pozycje, a jeszcze nie zdarzyło się, by zaproponowały jakieś nudne gnioty. Tym razem jednym tchem pochłonęłam „Lekarstwo dla duszy”. Mam w moim życiu duchowym mieszaninę prawosławia po jednych dziadkach i katolicyzmu po drugich, a więc nic dziwnego, że interesuje mnie chrześcijaństwo, ale też inne religie i wierzenia również.

Tymczasem zbiór felietonów, mini esejów i króciutkich reportaży jak najbardziej odpowiadają na to moje zapotrzebowanie, choć prawdę mówiąc moja babcia katoliczka, była Sybiraczka byłaby zaniepokojona tą moją lekturą, bo na łamach książki surowo, choć sprawiedliwie pokazani są księża pedofile tudzież zakonnice, które powinny być aniołami dla dzieci skrzywdzonych przez los, a przebywających w zakładach opiekuńczych, ale dopuszczający się bezwzględnych nikczemności, krzywdząc podopiecznych i pozostawiając w ich psychice niezatarte ślady.

Autorka, Justyna Kopińska jest dziennikarką, socjolożką, a jawi się też w tych opisanych sytuacjach jako przenikliwy psycholog. W notce na okładce czytam, że „Zajmuje się problematyką kryminalną i społeczną, tematami związanymi z prawem karnym, sądami i więziennictwem.” Wraca do wyroków, które uważa za niesłuszne, wnika w motywy, które prowadziły skazanych do łamania prawa, banalne na pozór sytuacje, rozmowy, spotkania w niereżyserowanych dialogach odkrywają jej prawdę o człowieku, której żaden z nich nie wyjawiłby przed mikrofonem czy kamerą.

Zastrzega się, że nie ocenia swoich bohaterów, nie interesuje dziennikarki ich pozycja w hierarchii społecznej czy politycznej. W ewangelicznym perykopie przeczytalibyśmy, iż „po owocach ich poznacie”, czyli po skutkach tego, czego się dopuszczają.

Kolejne, wartko napisane bloki tematyczne zapowiadają teksty inspirowane najczęściej drażniącymi lub pożądanymi postawami, na przykład nienawiść, zło, agresja, fałsz, albo życzliwość, dobro, łagodność, zaufanie itp. Autorka pisze: „W naszej przestrzeni publicznej pojawia się wiele słów pogardy. Wynikają one z ogromnej potrzeby władzy nad innymi. Naród, który czuje się słaby i skrzywdzony, potrzebuje zadać ból. Nie ma znaczenia, jakie ktoś ma poglądy polityczne czy wyznanie, ludzie podzielą się na próbujących zrozumieć innego człowieka i na tych, którzy nieustannie ranią." Sprzyjają temu wielkie możliwości internetowe, kiedy anonimowo ukryci opluwają w hejtach, kogo się da, a często im marniejsza persona, tym więcej w niej jadu i pogardy.

Już na jednej z ostatnich stron dziennikarka pisze: „Sztuka, kamera, słowo potrafią przyjąć nasze uczucia. Mogą stanowić lekarstwo na ból”, a wcześniej podkreśla: „Na zło uwrażliwiają nas książki i sztuka”. Justyna Kopińska niewątpliwie robi bardzo dobry użytek ze słowa, skoro przyznano tej autorce wiele prestiżowych nagród za jej publicystykę. I dobrze, kiedy w krótkich tekstach, kiedy czytelnik czuje niedosyt faktów, autorka zamieszcza odniesienia do własnych publikacji książkowych, w których dana sytuacja została szerzej przedstawiona. A te książki to między innymi „Polska odwraca oczy” i „Obłęd”.

Justyna Kopińska „Lekarstwo dla duszy”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2020.

poniedziałek, 5 lipca 2021

Anastazja Daniłowiczowa - poleca miłość jak u Szekspira

 Miłość, o jakiej marzymy

 

Życie mnie zahartowało, niełatwo się rozczulam, ale czytając „Serca bicie” płakałam jak bóbr. To biografia Andrzeja Zauchy, w jednej osobie piosenkarza, kompozytora, aktora i poety. Rzecz zaczyna się w dniu, kiedy kończy się życie tego artysty. Zwykle autorzy podejmują tragiczne wątki, opisując rozmaite zdarzenia, które prowadzą do tragicznego finału. W tej książce mamy odwrócenie porządku, ale opisanie finału losu bohatera bynajmniej nie niweczy napięcia czytelnika.

Autorzy, Katarzyna Olkowicz i Piotr Baran, pięknie konstruują narrację, każdy rozdział zaczynając od tekstu piosenki, który wprowadza w kolejne etapy życia Andrzeja Zauchy. Nie miał wykształcenia muzycznego ani aktorskiego, ale wszyscy, którzy go podziwiali, są zdania, że jego talent wyprzedzał profesjonalistów. Zapowiadał się jako wybitny sportowiec, ale porzucił tę perspektywę. Przyszedł na świat w trudnej rodzinie. Dziś powiedzielibyśmy, że prawie dysfunkcyjnej. Ojciec nie stronił od alkoholu, nie był obojętny na kobiece uroki. Matka więc wyjechała za granicę i tam zaczęła nowe życie, już bez poprzedniej małżeńskiej traumy. Nie można jednak powiedzieć, że wykreśliła syna z życiorysu. Pamiętała o nim i przysyłała z Francji to, o czym chłopiec marzył, a jego pokolenie marzyło o sprzęcie do grania, słuchania i odtwarzania nagrań, o co wówczas było niełatwo.

Adonisem nie był; niewysoki, krępy, z silną, wytrenowaną w kajakarstwie klatką piersiową, miał inne zalety, dużo uroku osobistego, mimo nieśmiałości - łatwość zjednywania przyjaźni, a przede wszystkim natura obdarowała go niezwykłym talentem wokalnym. Miał tak doskonały słuch, że potrafił bezbłędnie zaśpiewać raz usłyszaną piosenkę. Nie ucząc się obcych języków, umiał podchwycić wykonanie piosenki francuskiej, angielskiej czy niemieckiej.

Nic dziwnego, że rychło trafił do ludzi, związanych z krakowskim światem muzycznym, a tu jego talent wzbudził zachwyt. Elżbietę spotkał Andrzej w 1966 roku, miała wówczas, jak wspomina przyjaciel Janusz Gajec, który ułatwił ich poznanie, jakieś szesnaście lat, a on niewiele więcej, co nie miało większego znaczenia, gdyż po prostu natychmiast się pokochali i była to miłość wielka i jedyna, aż do śmierci.

Ich jedyna dziecko, Agnieszka, urodziła się osiem lat po ich poznaniu. Zauchowie byli wierni i w miłości, i w przyjaźni. Andrzej musiał mieć zgodę sądu na zawarcie związku małżeńskiego, gdyż miał zaledwie dziewiętnaście lat. Kalendarzowo żeniąc się był nastolatkiem, ale emocjonalnie okazał się mężczyzną, którego pragnęłaby poślubić każda dziewczyna, która marzy o trwałym i odpowiedzialnym związku.

Nie będę opowiadać, jak Andrzej Zaucha podbijał widownię. To czytelnik znajdzie w książce. I może tak jak ja nie powstrzyma łez, dowiadując się, że Elżbieta zmarła, pokonana przez ciężką chorobę, której nie ujawniała mężowi z troski o niego, by się nie zamartwiał.

Elżbieta umiera w sierpniu 1989 roku, dziesięć dni po tym, jak Andrzej pochował ojca. Wszyscy, którzy znali to małżeństwo, podziwiali ich miłość, oddanie, zrozumienie. Byli nierozłączni. On nigdy nie był kobieciarzem, Elżbieta była jego jedyną, największą miłością.

A dwa lata po tym naprawdę nieutulonym żalu zjawia się w życiu artysty kilkanaście lat młodsza od niego aktorka, którą pociąga i jego sława, i jego dramat, a on ma nadzieję, że jego osierocona córka Agnieszka znajdzie w niej zrozumienie i wsparcie. Ale aktorka jest zamężna. Jej mąż, francuski reżyser rozczarowuje ją, gdyż spodziewała się, że taki mariaż ułatwi jej karierę. Bardzo przystojny, inteligentny mąż ogromnie ją kocha i głęboko przeżywa wiadomość o zauroczeniu jego żony innym mężczyzną. Los stawia ją na jednej scenie z owdowiałym aktorem, co ułatwia ich kontakty. Wtedy Francuz postanawia raz na zawsze usunąć rywala i spełnia ten zamiar zabijając pod teatrem, na parkinu Andrzeja Zauchę i swoją żonę. Bardzo szybko zjawia się na policji i przyznaje się do zabójstwa.

Kolejne akapity biografii zawierają rozważania o tym, jak miły, wykształcony, kulturalny i przyzwoity cudzoziemiec mógł dopuścić się zabójstwa. Ci, którzy wiedzieli o tym flircie, a może i romansie, zastanawiają się, czy mogli zapobiec zbrodni. Mają wątpliwości, czy z jego strony to była miłość, skoro pamiętają, jak rozpaczał po stracie swojej ukochanej Elżbiety. To się w głowie nie mieściło przyjaciołom, ludziom ze świata artystycznego, matce i krewnym zabójcy.

Uważam, że tę książkę należny wziąć do ręki, uważnie przeczytać i może zapłakać nad wielkością, siłą uczuć obu mężczyzn i zagadkami natury ludzkiej, które z przyzwoitego człowieka czynią mordercę.

Autorzy cytują słowa Jarosława Śmietany, jazzowego muzyka: „Andrzej był monogamistą. Zdecydowanie. Jego kobieta to była Ela, jego żona. Zresztą pasowali do siebie, po prostu byli dwoma połówkami jabłka. Byli sobie przeznaczeni i żyli dla siebie”. A Janusz Gajec powiedział: „Andrzej i Ela to było cudowne małżeństwo. On był w niej zakochany bardzo. Ona w nim też”.

Katarzyna Olkowicz i Piotra Baran „Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy” Poznań 2020, Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.