niedziela, 30 czerwca 2013

"Zwyczajnie, tylko o miłości",

Zdjęcia z promocji almanachu  "Zwyczajnie, tylko o miłości", która odbyła się

24 czerwca 2013 r. w kawiarni „Muza” przy jeleniogórskim ODK





 
Pani Daria Pacewicz wita przybyłych
 
Po prawej Magdalena Szczębara
nasi goście

Barbara Pawłowicz


Alicja Dziedzic

Joanna Małoszczyk graficzka i poetka

Janina Lozer


Urszula Musielak
 

Urszula Musielak
"Niezwyczajnie o miłości" strumienie.eu

niedziela, 23 czerwca 2013

Karkonoska Państwowa Szkoła Wyższa w Jeleniej Górze





ogłasza nabór na rok akademicki 2013/2014
·       kierunek filologia germańska.

Studia licencjackie zapewnią absolwentowi KPSW, biegłość na poziomie B2 Europejskiego Systemu Opisu Kształcenia Językowego Rady Europy, prócz tego znajomość drugiego języka obcego.

Wiedza, umiejętności i kompetencje nabyte w toku kształcenia praktycznego pozwolą absolwentowi szybko podjąć pracę.


 
KPSW posiada:

  • ·       Kadrę wykładowców na światowym poziomie
  • ·       Doskonałą bibliotekę
  • ·       Oddaną w zeszłym roku krytą pływalnię
  • ·       Nowy kampus

Organizuje również stypendia i seminaria zagraniczne 

sobota, 22 czerwca 2013

"Złoty karp" - Robert Bogusłowicz, część 2

Na drugi dzień zapukano do drzwi. Otworzyłem. W progu elegancki mężczyzna zapraszał mnie do stojącego na ulicy wspaniałego srebrnego Mercedesa. Po dziesięciu minutach zajechałem przed budynek z napisem „Sum, ergo cogito”. Powinien być karp, ale widać sum to ważniejsza ryba i przygotowała dla mnie stanowisko pracy. Moje biuro znajdowało się na ostatnim piętrze z widokiem na Karkonosze. Sekretarka o wyglądzie uczennicy zaprowadziła mnie do gabinetu. Jej talię mógłbym objąć dwoma palcami, obawiałem się nawet, że złamie się w połowie niosąc kawę i ciastka. Kiedy usiadła i założyła nogę na nogę, wyjaśniła.
- Mam na imię Dorota. Proszę się nie sugerować moim wyglądem, jestem doświadczona; mam cztery fakultety, znam sześć języków, mam licencję pilota, uprawiam jeździectwo i biegi, znam judo i kung-fu, strzelam i pływam.
- Kiedy pani pracuje?
Pominęła uwagę milczeniem.
- Za godzinę ma pan spotkanie z inwestorami. Budujemy nowe centrum handlowe.
- Jeszcze jedno? W tym, które już mamy ceny takie jak w Paryżu.
- To nie ma znaczenia, nas interesuje teren, na którym stoi stara kamienica. Dzisiaj w nocy konserwator zabytków zgodził się w końcu na wprowadzone przez nas zmiany. Nie obeszło się bez łapówki. Wszystko zależy od grubości portfela – tłumaczyła chłodno i bez emocji, jakby czytała instrukcje obsługi wędki.
Ciężkie jest życie karty przetargowej, westchnąłem tylko.
- Nie lepiej te pieniądze wpłacić na konto? – zmieniłem tok myślenia.
- Pieniądze są po to, żeby pracowały. Gdyby pan wpłacił do banku, po pięciu latach nie wiadomo, czy starczyłoby na rolkę papieru toaletowego. To był żart – podpowiedziała widząc, że się nie śmieję. - Teren zawsze można sprzedać. Po spotkaniu jedzie pan obejrzeć postępy prac.
- A kiedy obiad? – zapytałem, bo już poczułem się głodny.
- Lunch zje pan ze mną, wprowadzę pana w temat. Wracając do naszego spotkania z inwestorami. Pan się jeszcze nie orientuje w naszych sprawach, wobec tego ja będę prowadziła negocjacje, musi pan zwracać na mnie uwagę, kiedy potrę palcem po nosie ma pan odpowiedzieć, tak właśnie myślę. Gdy poprawię włosy pan powie, w ogóle o tym nie myślę.
Dorota poprowadziła spotkanie sprawnie, podpierając się argumentami i pocierając nos albo poprawiając włosy. Inwestorzy bardzo się spierali ile własnego wkładu mają zostawić na ziemi jeleniogórskiej, ale chyba tylko dla przyzwoitości, bo pod koniec podpisaliśmy dokumenty. Czyli że właściwe negocjacje odbyły się już wcześniej. Potem pojechałem się przebrać do swojego nowego domu. Wielki basen, w którym miałem ochotę się wykąpać, ledwie zdążyłem zarejestrować, ponieważ Dorota wciąż mnie pospieszała. Wizytacja na placu budowy, też odbyła się w rekordowym tempie. Kamienica została rozebrana bez mojego udziału do ostatniej cegły, postawiliśmy już pierwsze piętro. Rozmawiałem chyba z każdym pracownikiem i przywitałem się przynajmniej ze dwa razy, już nie pamiętam. Potem zjadłem lunch, nie wiem co to było, ale od stołu wstałem głodny. Dorota cały czas trajkotała, aż rozbolała mnie głowa. Do domu wróciłem dopiero przed północą. Nawet nie miałem siły się wykąpać w wannie. Padłem na łóżko zmęczony.
Dwa dni po takiej bieganinie zadzwonił telefon.
- Cześć stary. To ja Krzysiek, pamiętasz mnie? - rozległ się w słuchawce tubalny głos. – Chodziliśmy razem do jednej klasy.
Do której? Skończyłem podstawówkę i zawodówkę, więc chłopaków pamiętam wszystkich.
- W podstawówce pomagałem ci w matematyce.
- A tak teraz sobie przypominam – to ten grubas, któremu zawsze zabierałem kanapki, przepraszam dbałem o jego kondycję. - Co słychać?
- Jest OK. Prowadzę biznes. Słyszę właśnie, że zostałeś właścicielem dużej firmy. Spotkajmy się dziś wieczorem, w moim skromnym domu, powspominamy stare dobre czasy. Może w przyszłości zrobimy jakiś biznes.
- Czemu nie.
- Mój szofer przyjedzie po ciebie o piątej.
- Nie wiesz gdzie mieszkam?
- Ależ mój drogi, ludzie z naszej sfery wiedzą o sobie wszystko.
Szofer przyjechał, limuzyną długą jak wąż boa. Ubrałem się w garnitur z metką od jakiegoś Armaniego i wyglądałem jak dyrektor banku. Skromny dom Krzyśka był rezydencją z kolumnami, tarasami, basenem i stajnią na dziesięć koni. Musiał z pewnością częściej chodzić na ryby, a już na pewno łowić w oceanie. W drzwiach przywitał mnie obleśnie gruby jegomość.
- Kopę lat – starał się mnie objąć, ale tylko otarliśmy się brzuchami. – Przedstawiam cię mojej żonie. Chodź tutaj kochanie.
Zza kolumny wyłoniła się bogini. Szczuplutka, nieśmiała blondyneczka, zamrugała długimi rzęsami i podała mi delikatną dłoń. Jak oni to robią w łóżku, przebiegły po mnie kosmate myśli. Wieczór upłynął miło i gdyby pan domu nie pochłaniał takiej ilości jedzenia, z pewnością starczyłoby i dla dwóch armii bezdomnych. Ania natomiast skubnęła trochę sałatki, upiła łyk wina i skromnie siedziała, towarzysząc nam przy wspomnieniach. Szofer odwiózł mnie późną nocą do mojej skromniejszej willi.
Nazajutrz w biurze Dorota oświadczyła z kwaśną miną, że jakaś gąska przyszła do mnie.
- Nie wpuściłabym jej gdyby nie garsonka od Diora, rubin na palcu i nazwisko. Zobacz czego chce, dziś nie mamy zbyt dużo czasu. Jesteśmy umówieni w sprawie budowy autostrady, a później …
- Już dobrze, bo mnie zamęczysz na śmierć. Wpuść ją.
Ania weszła do mojego gabinetu. Nie, raczej wpłynęła jak nimfa wodna. Zdenerwowana usiadła na brzegu fotela.
- Bardzo cię przepraszam, że cię nachodzę w pracy, ale przechodziłam tu niedaleko. Dopiero niedawno się sprowadziliśmy w Karkonosze, do tej pory mieszkaliśmy we Francji. Nie mam tutaj w ogóle przyjaciół ani znajomych. Myślałam, że zjemy normalny obiad. W Paryżu Krzysiek pracował, a ja całymi dniami przebywałam sama w mieszkaniu. Teraz nie jest inaczej. Widziałeś, wielki dom, pełno służby i ja samotna, czekam na męża jak Penelopa na Odysa.
Piękna kobieta, skromna, cicha i lubi te same filmy historyczne co ja. Jej podoba się Brad Pitt, mnie Diane Kruger.
- Mam dziś kilka spraw do załatwienia – zastanawiając się jak pogodzić obowiązek wobec kobiety z kierowaniem firmą.
Ania jakby czytała mi w myślach. Co za niezwykła kobieta.
- Krzysiek powierza prowadzenie firmy ludziom. Mówi, że pieniądze i tak robią pieniądze. Jesteś szefem. A ja mam tak wielką ochotę na schabowego z kapustą, a nie te obrzydlistwo w rodzaju homarów, ślimaków i tych ciężkich francuskich win.
No nareszcie, ktoś, kto je normalnie.
- Masz rację.
Powiedziałem Dorocie, że wychodzę.
Dzień spędziliśmy uroczo na obchodzeniu starówki. Obiad zjedliśmy w normalnej restauracji ze schabowym, kapustą i piwem. Po południu przyjechaliśmy do mojej willi, nareszcie miałem okazję wykapać się w basenie. Nie sam, dołączyła Ania. Opowiedziała mi o swojej nieopisanej słowami samotności. To prawda słowami nie potrafiłaby tego opisać, pokazała. W łóżku zachowywała się jak tygrysica, ja byłem tygrysem. W następne dni do firmy wstępowałem podpisać dokumenty, Dorota prowadziła firmę sprawnie, musiała nawet kogoś zatrudnić, bo i ona nie miała czasu. Ja również. Z Anną objeżdżaliśmy pałace i zamki Dolnego Śląska, nawet nie wiedziałem że w naszej kotlinie jest ich tyle. Tydzień spędzaliśmy w innym.
Po miesiącu przyszedłem podpisać papiery, za moim biurkiem siedział, a raczej ledwo się mieścił Krzysiek. Dorota przyniosła mu kawę i ciastka.
- Mój drogi nie wiem jak to się stało, ale moi ludzie przejęli twoją firmę. Zamiast centrum handlowego wybudujemy wieżowiec, tak wielu ludzi nie ma w dzisiejszych czasach gdzie mieszkać. Stworzymy nowe miejsca pracy. Prawda Dorotko?
- Tak, już nowi pracownicy są sprowadzani z Podlasia. Pan tu już nie pracuje – powiedziała lodowato jak syberyjski wiatr. I podrapała się po nosie.
Pot zimny mnie oblał. Poczułem nadchodzący niepokój bezrobotnego. Dopiero po tygodniu zebrałem się w sobie i pojechałem nad staw, uklęknąłem nad wodą i błagalnym głosem zawołałem.
- Złota rybko! Karpiku, złota rybko.
- Czego! – powiedziała jakaś ryba wystawiając pyszczek.
- Ach! Złota rybko. Jestem taki nieszczęśliwy, pierwszej pracy nie szanowałem, z drugiej mnie wyrzucili, ale to nie była moja wina, w trzeciej mnie oszukano. Ach, daj mi jeszcze jedną szansę, obiecuję poprawę.
- Już nie spełniam życzeń. Cały staw przewróciłeś do góry nogami. Zostałem zdegradowany do płotki. Jak chcesz, to możesz mnie zjeść?
Cóż, spełniłem ostatnie życzenie złotej rybki. Płotka to też ryba.
Koniec