sobota, 15 czerwca 2013

"Złoty karp" Robert Bogusłowicz, część 1


     Część 1
      Co może robić bezrobotny od wiosny do zimy? Zbierać grzyby, które dzięki hojności stwórcy są wciąż darmo, lub łowić ryby, za tę przyjemność trzeba niekiedy już słono zapłacić. Dlatego z samego ranka wyciągnąłem rower z piwnicy, nasmarowałem i pojechałem nad staw. Ukryłem się w krzakach, żeby dozorca nie mógł mnie wypatrzyć, zarzuciłem wędkę i czekałem. Jedni oglądają seriale, inni czytają tomy książek, a ja wolę posiedzieć nad wodą: to mnie uspokaja. Myśli biegną bez zakłóceń miejskiego zgiełku i potrafię sobie wyobrazić jakby to było, gdybym miał pieniądze lub mieszkał na jakiejś bezludnej wyspie. Tak iż, nawet gdy nic nie złowię, dzień nie jest stracony.
Zbliżało się południe, a ja nie miałem jeszcze żadnej ryby. W brzuchu zaczynało mi już burczeć, więc postanowiłem wrócić do domu, gdy nagle spławik się zanurzył. Szybko podciąłem i ujrzałem na końcu żyłki dużego, lśniącego karpia. Przewrócił oczami i przemówił.
- Wypuść mnie dobry człowieku, a spełnię twoje trzy życzenia.
- Jakie życzenia? - zapytałem zaskoczony.
- Nie słyszałeś o złotej rybce?
- W dzienniku nic o niej nie mówili.
- Jestem rybą, która spełnia życzenia.
- Wszystkie!?
- Nie, tylko trzy – odparł niecierpliwie. – Umiesz liczyć do trzech?
- Do szkoły chodziłem.
- Więc, jeśli mnie uwolnisz muszę je spełnić. Rozumiesz?
- Co mam nie rozumieć – i zacząłem się szybko zastanawiać. - Od kilku miesięcy nie mogę znaleźć pracy?
- Nie chciałbyś czegoś innego? Biletu do teatru, pierścionka dla dziewczyny?
- Teatr to bzdura. Z klasą poszliśmy kiedyś, jeden facet chodził po scenie i głośno gadał, że zabije ojczyma za to, że ożenił się z jego matką.
- Ależ mi się trafiło – westchnął karp.
- Pierścionek sam kupię, gdy będę miał pieniądze, będzie mnie stać…
- Dobrze, już dobrze, bo mnie zagadasz na śmierć. Musisz poczekać, spełnienie takiego życzenia wymaga czasu. Masz internet?
- Mam komputer, za internet muszę płacić.
- Wiesz jak trudno mi stąd wysłać list? Muszę zatrudnić dodatkowe siły. Idź do domu i czekaj. A teraz wrzuć mnie do stawu, od gadania zaschło mi w gardle.
Wypuściłem rybę do wody i wróciłem do domu. Po tygodniu w skrzynce na listy znalazłem wiadomość. Nazajutrz miałem zgłosić się do rozbiórki domu w centrum miasta. Z energią nagromadzoną przez wolne miesiące zabrałem się do pracy. Po tygodniu przyszła refleksja? Dlaczego mając złotą rybkę muszę w pocie czoła burzyć starą kamienicę. W niedzielę zaraz po śniadaniu pojechałem nad staw, pochyliłem nad wodą i zawołałem.
- Złota rybko! Karpiku! Złota rybko.
Zabulgotało i wynurzył się pyszczek.
- Słucham cię, czy pracujesz? Czy jesteś zadowolony? Nie musisz mi dziękować, Bóg z tobą.
- Ale nie jestem zadowolony? – krzyknąłem nim zdążył się schować. - To ciężka robota. Wstaję o piątej, potem dziesięć godzin pracuję, wracam do domu tak zmęczony, że nigdzie nie chce mi się wyjść wieczorem.
- To tak jak u mnie.
- Mam prośbę. Czy moja praca nie mogłaby być lżejsza i w budynku, idą mrozy.
- Praca to praca. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko było ją zorganizować.
- Ale mam jeszcze dwa życzenia, prawda? – upewniłem się.
- Owszem, ale zachowaj je na ciężkie czasy.
- Kiedy one nadejdą?
- Wkrótce.
- A to z twojego punktu widzenia, czy z mojego? Bo widzisz, tak sobie pomyślałem, jak złowi cię jakiś głupol, któremu nie potrafisz dokładnie wytłumaczyć…
Karp rozdziawił pyszczek.
- Już dobrze, robota mnie goni. Skoro takie jest twoje życzenie, będziesz miał lżejszą pracę. Tylko tym razem musisz dłużej poczekać. Stawiasz co raz bardziej wygórowane żądania, tego nie da się załatwić, o tak, jak machnięciem ogonem. Wracaj do domu.
Czekałem, jeden dzień, drugi dzień... tydzień. Zacząłem się już niepokoić, czy życzenie zostanie spełnione. Jednak po dwóch tygodniach przyszła wiadomość, że mam zgłosić się w biurze konserwatora zabytków.
Kierownik przyjął mnie serdecznie, prawie po ojcowsku.
- Nawet nie ma pan pojęcia ilu ludzi ubiega się o to miejsce. A to dlatego, że panuje u nas bardzo miła, koleżeńska atmosfera – i przedstawił mnie dwóm paniom. – Angaż ma pan na trzy miesiące, to standardowa procedura, potem to tylko formalność.
Posadził mnie przy biurku i odszedł. Przerzucanie przychodzącej poczty to praca spokojna, jednostajna i śpiąca, gdyby nie moje koleżanki, które zapraszały mnie na kawę i ciastka pewnie bym zasnął na blacie biurka. Wciąż wypytywały o mojego patrona, jak mu się powodzi, ile ma pieniędzy i gdzie go poznałem. Odpowiadałem zgodnie z prawdą na rybach. One śmiały się tylko, jak z dobrego dowcipu i nie bardzo rozumiałem, dlaczego wciąż biegają do kierownika, również z kawą i ciastkami, gdy przy mnie obgadują go od najgorszych. Ale pewnie za krótko pracowałem. Po trzech miesiącach zostałem wezwany do szefa.
- Nie mogę panu przedłużyć umowy – powiedział ledwo oderwałem dłoń od klamki. - Ja wiem, od kogo pan jest, ale jak wszędzie i u nas są ważni i ważniejsi. Kazano mi przekazać, że pański patron nie wywiązał się z umowy. Bardzo mi przykro – i wręczył mi wymówienie.
I znowu byłem bez pracy. Rozgniewany pojechałem nad staw, schyliłem się nad wodą i krzyknąłem.
- Ej, karpiu! Ej, rybo! Pokaż się.
Karp wynurzył pyszczek.
- Słucham cię, cóż cię do mnie sprowadza?
- Tak jakbyś nie wiedział. Miałem mieć pracę.
- I miałeś.
- Kierownik nie przedłużył mi umowy.
- A, to już nie ode mnie zależy. O pracę trzeba dbać, nie tylko przychodzić punktualnie, ale ciasteczko kierownikowi przynieść, kawusię koleżankom postawić….
- Nie odwracaj ryby ogonem. Ten cały kierownik powiedział, że nie wywiązałeś się z jakieś umowy.
- Konkurencja jest wszędzie. Są małe rybki, grube ryby i wieloryby.
- Mam jeszcze trzecie życzenie, prawda? Tym razem chciałbym pracować dla siebie. Chcę mieć firmę, konto w banku, tylko nie jakieś tam marne złotówki, tylko porządne z dolarami, frankami i euro, ładną sekretarkę, która mówi kilkoma językami, limuzynę z szoferem i barkiem, biuro duże, w najlepszym miejscu Jeleniej Góry z widokiem na Śnieżkę. Zapamiętałeś?
- Co miałbym nie zapamiętać, też chodziłem do szkoły.
- I jeszcze jedno, żadnego czekania miesiącami. Firmę mam mieć na wczoraj.
- Coraz drożej kosztuje mnie wolność. – Karp pokiwał łbem i szybko się schował.
Wróciłem do domu, zdenerwowany czy tym razem nie przesadziłem.