czwartek, 23 sierpnia 2018

Maria Suchecka - poleca

Duża książka o małej potężnej kobiecie


Michele Fitoussi dała swojej książce tytuł "Helena Rubinstein, kobieta, która wymyśliła piękno".

Helena była najstarszą z ośmiu córek krakowskiego Żyda. Miała zaledwie 147 cm wzrostu. I nikt w tej niebogatej rodzinie nie przypuszczał, że dziewczyna wyrośnie w minionym stuleciu na najbogatszą kobietę świata. Już nieżyjąca żona jednego z jeleniogórzan, który przeszedł do najlepszej historii miasta, matka czterech córek, zwykła mawiać: "Córki są jak ryby. Szybko je trzeba sprzedawać, bo szybko się psują". Więc i ojciec Heleny chciał jak najszybciej pozbyć się najstarszej córki, zapewniając jej stabilizację w małżeńskim stadle, ale do wzięcia był i niemłody, a już na pewno nie bogaty Żyd. Dziewczyna za nic w świecie nie dała się wmanewrować w ten mariaż i ubłagała, by wysłano ją do Australii, do wuja. I jej pragnienie się spełniło. Co dziwne, już na statku mogła przyjąć ofertę matrymonialną atrakcyjnego człowieka interesu, ale ją odrzuciła.
Wiozła ze sobą słoiczki z kremem, którego recepturę wymyślił jej krakowski wuj, a krem miał dobroczynne działania na kobiece cery. Zrobiła z niego użytek, oferując specyfik kobietom z miasteczka, w którym osiadła, łagodząc stan ich wysuszonej i wysmaganej australijskim wiatrem skóry. A kiedy zasoby się wyczerpały, poprosiła wuja o recepturę i potem już sama produkowała mazidła.
Taki był początek. Jej opór, chłonność wiedzy, tytaniczna pracowitość doprowadziły do tego, że uruchomiła własną produkcję kosmetyków, że dopracowała się receptur innych specyfików, że podbiła Australię, a potem Europę i Amerykę swoim kosmetykami. Uruchamiała fabryki, urządzała gabinety piękności, salony sprzedaży. Pomnażała majątek, a rosnąca zamożność nie tłumiła jej empatii. Pamiętała o siostrach, osadzała je w dyrektorskich gabinetach, a potem, kiedy powychodziły za mąż i doczekały się dzieci, ich ciotka wspierała i następne pokolenia.
Zaczęła bywać na salonach Paryża i Londynu. Poznawała ludzi sztuki. Jej wnętrza projektowali wybitni architekci, a dekorowali malarze i rzeźbiarze. Z czasem zaczęła tworzyć kolekcję sztuki naiwnej, jakbyśmy teraz powiedzieli, sprowadzając ludowe eksponaty z Afryki i Azji.
Znalazła mężczyznę swojego życia, był nim Edward Wiliam Titus (od 1908 do 1938), dziennikarz też o polsko-żydowskim rodowodzie, który zwrócił jej uwagę na rolę marketingu, nauczył promowania kosmetyków w mediach. Doczekała się dwóch synów (Horace i Titus i Roy Valentine Titus), a kiedy ten atrakcyjny mężczyzna, którego poślubiła, okazał się nieodporny na damskie kuszenia, przebaczała, póki wystarczyło jej cierpliwości, a w końcu się rozwiodła.
Jej drugim mężem został o ponad 20 lat młodszy od właścicielki kosmetycznego koncernu gruziński książę Artchil Gourielli Tchkonia (1938 - 1955). Nie miała już z nim dzieci, bo taki był dyktat kobiecego kalendarza, ale nie można powiedzieć, że doskonale łączyła obowiązki matki z wychowaniem synów. Doświadczyła tego, co stało się udziałem późniejszych pokoleń kobiet, którym trudno było pogodzić obowiązki macierzyńskie pracą zawodową lub ambicją do rozwoju artystycznego. Uświadamiała sobie ten niedoskonały tan rzeczy i starała się w miarę możliwości wykrawać nieco czasu dla swojej progenitury.
Ta niezwykła kobieta szybko rozstała się z imieniem Chaja, które nosiła od urodzenia, czyli od roku 1872. Helena brzmiało znacznie bardziej światowo, internacjonalnie. Jej żydowskie pochodzenie przestało mieć znaczenie w kontaktach towarzyskich i tylko w Ameryce spotykała się z wielką niechęcią wobec swojej nacji i krzywdzącym, łatwo odczuwalnym antysemityzmem.
Helena Rubinstein, podziwiana, szanowana, mająca wiele kontaktów w świecie literatury i sztuki, pochowała swojego księcia. Jego miejsce z czasem zajął o pięćdziesiąt lat młodszy mężczyzna, ale autorka bliżej nie określa, jakiej natury relacje łączyły Heleną z tym młodym, bardzo oddanym jej i lojalnym mężczyzną.
Umarła mając 93 lata. Do końca była aktywna, twórcza, energiczna na tyle, na ile pozwały siły sędziwej kobiety, ale dbając o piękno innych kobiet, sama długo zachowała młodość i urodę. Uważam, że warto, by książkę tę brały do ręki użalające się nad sobą, doświadczające niespełnienia kobiety. Helena dowiodła, że nasz los jest w naszych rękach, ale jego dobre spełnienie zależy od wytrwałości, samozaparcia, dążenia do jasno sprecyzowanego celu. Książka jest wzbogacona fotografiami Heleny Rubinstein i innych znakomitości minionego stulecia. Jest to reportaż historyczny, pozycja źródłowa, która kreśli szeroką panoramę życia gospodarczego, społecznego, artystycznego Australii, Europy i Ameryki, pokazuje rodzenie się emancypacji, a czytelnika z naszego kraju zainteresują polonika, jakie w tej książce są zawarte.
Michele Fitoussi "Helena Rubinstein, kobieta, która wymyśliła piękno", przeł Krystyna Sławińska, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA 2012 r.