Duża książka o małej potężnej kobiecie
Michele Fitoussi dała swojej książce tytuł "Helena
Rubinstein, kobieta, która wymyśliła piękno".
Helena była najstarszą z ośmiu córek krakowskiego
Żyda. Miała zaledwie 147 cm wzrostu. I nikt w tej niebogatej
rodzinie nie przypuszczał, że dziewczyna wyrośnie w minionym
stuleciu na najbogatszą kobietę świata. Już nieżyjąca żona
jednego z jeleniogórzan, który przeszedł do najlepszej historii
miasta, matka czterech córek, zwykła mawiać: "Córki są jak
ryby. Szybko je trzeba sprzedawać, bo szybko się psują". Więc
i ojciec Heleny chciał jak najszybciej pozbyć się najstarszej
córki, zapewniając jej stabilizację w małżeńskim stadle, ale do
wzięcia był i niemłody, a już na pewno nie bogaty Żyd.
Dziewczyna za nic w świecie nie dała się wmanewrować w ten mariaż
i ubłagała, by wysłano ją do Australii, do wuja. I jej pragnienie
się spełniło. Co dziwne, już na statku mogła przyjąć ofertę
matrymonialną atrakcyjnego człowieka interesu, ale ją odrzuciła.
Wiozła ze sobą słoiczki z kremem, którego recepturę
wymyślił jej krakowski wuj, a krem miał dobroczynne działania na
kobiece cery. Zrobiła z niego użytek, oferując specyfik kobietom z
miasteczka, w którym osiadła, łagodząc stan ich wysuszonej i
wysmaganej australijskim wiatrem skóry. A kiedy zasoby się
wyczerpały, poprosiła wuja o recepturę i potem już sama
produkowała mazidła.
Taki był początek. Jej opór, chłonność wiedzy,
tytaniczna pracowitość doprowadziły do tego, że uruchomiła
własną produkcję kosmetyków, że dopracowała się receptur
innych specyfików, że podbiła Australię, a potem Europę i
Amerykę swoim kosmetykami. Uruchamiała fabryki, urządzała
gabinety piękności, salony sprzedaży. Pomnażała majątek, a
rosnąca zamożność nie tłumiła jej empatii. Pamiętała o
siostrach, osadzała je w dyrektorskich gabinetach, a potem, kiedy
powychodziły za mąż i doczekały się dzieci, ich ciotka wspierała
i następne pokolenia.
Zaczęła bywać na salonach Paryża i Londynu.
Poznawała ludzi sztuki. Jej wnętrza projektowali wybitni
architekci, a dekorowali malarze i rzeźbiarze. Z czasem zaczęła
tworzyć kolekcję sztuki naiwnej, jakbyśmy teraz powiedzieli,
sprowadzając ludowe eksponaty z Afryki i Azji.
Znalazła mężczyznę swojego życia, był nim Edward
Wiliam Titus (od 1908 do 1938), dziennikarz też o polsko-żydowskim
rodowodzie, który zwrócił jej uwagę na rolę marketingu, nauczył
promowania kosmetyków w mediach. Doczekała się dwóch synów
(Horace i Titus i Roy Valentine Titus), a kiedy ten atrakcyjny
mężczyzna, którego poślubiła, okazał się nieodporny na damskie
kuszenia, przebaczała, póki wystarczyło jej cierpliwości, a w
końcu się rozwiodła.
Jej drugim mężem został o ponad 20 lat młodszy od
właścicielki kosmetycznego koncernu gruziński książę Artchil
Gourielli Tchkonia (1938 - 1955). Nie miała już z nim dzieci, bo
taki był dyktat kobiecego kalendarza, ale nie można powiedzieć, że
doskonale łączyła obowiązki matki z wychowaniem synów.
Doświadczyła tego, co stało się udziałem późniejszych pokoleń
kobiet, którym trudno było pogodzić obowiązki macierzyńskie
pracą zawodową lub ambicją do rozwoju artystycznego. Uświadamiała
sobie ten niedoskonały tan rzeczy i starała się w miarę
możliwości wykrawać nieco czasu dla swojej progenitury.
Ta niezwykła kobieta szybko rozstała się z imieniem
Chaja, które nosiła od urodzenia, czyli od roku 1872. Helena
brzmiało znacznie bardziej światowo, internacjonalnie. Jej
żydowskie pochodzenie przestało mieć znaczenie w kontaktach
towarzyskich i tylko w Ameryce spotykała się z wielką niechęcią
wobec swojej nacji i krzywdzącym, łatwo odczuwalnym antysemityzmem.
Helena Rubinstein, podziwiana, szanowana, mająca wiele
kontaktów w świecie literatury i sztuki, pochowała swojego
księcia. Jego miejsce z czasem zajął o pięćdziesiąt lat młodszy
mężczyzna, ale autorka bliżej nie określa, jakiej natury relacje
łączyły Heleną z tym młodym, bardzo oddanym jej i lojalnym
mężczyzną.
Umarła mając 93 lata. Do końca była aktywna,
twórcza, energiczna na tyle, na ile pozwały siły sędziwej
kobiety, ale dbając o piękno innych kobiet, sama długo zachowała
młodość i urodę. Uważam, że warto, by książkę tę brały do
ręki użalające się nad sobą, doświadczające niespełnienia
kobiety. Helena dowiodła, że nasz los jest w naszych rękach, ale
jego dobre spełnienie zależy od wytrwałości, samozaparcia,
dążenia do jasno sprecyzowanego celu. Książka jest wzbogacona
fotografiami Heleny Rubinstein i innych znakomitości minionego
stulecia. Jest to reportaż historyczny, pozycja źródłowa, która
kreśli szeroką panoramę życia gospodarczego, społecznego,
artystycznego Australii, Europy i Ameryki, pokazuje rodzenie się
emancypacji, a czytelnika z naszego kraju zainteresują polonika,
jakie w tej książce są zawarte.
Michele Fitoussi "Helena Rubinstein, kobieta, która
wymyśliła piękno", przeł Krystyna Sławińska, Warszawskie
Wydawnictwo Literackie MUZA SA 2012 r.