|
Portret św. Ojca Pio. |
Znajomy franciszkanin
zaprasza do San Giovanni Rotondo i uprzedza, by nie jechać w drugiej połowie
września, bo wówczas będą tłumy w związku z odpustem św. Ojca Pio. Już na
miejscu dowiem się, że jest to najliczniej po Quadelupe odwiedzane miejsce
pielgrzymkowe na świecie. Piszę ten tekst 20 września, kiedy wypada kolejna
rocznica otrzymania przez franciszkanina z Pietreliciny stygmatów (1918 r). Za
trzy dni będzie 44 rocznica jego śmierci w zakonnej celi klasztoru w San
Giovanni Rotondo. Za sprawą tego Świętego, który był człowiekiem skromnym,
chorowitym i mało przebojowym, wieś położona na stoku góry, w terenie biednym i
nieurodzajnym, ale pięknym, zamieniła się w miasto z pięknym domami, hotelami,
kafejkami i restauracjami, a ludzie znaleźli pracę i środki do życia, tu za
jego sprawą wyrosły obiekty szpitalne, teraz imienia Jana Pawła II, tworzące
Dom Ulgi w Cierpieniu.
|
Lounge na wrocławskim terminalu. |
Najpierw jednak
opowiem, jak pokonałam z Magdaleną odległość dzielącą mnie od półwyspu Gargano.
Podróż zaczęła się na nowym, ślicznym terminalu we Wrocławiu, gdzie miałyśmy
przyjemność wypić kawę w saloniku dla podróżnych z odpowiednią kartą.
Uprawniają do jej otrzymania liczne loty, po których sumowane są punkty. Do
lounge mogą wejść z jedną osobą towarzyszącą ludzie często podróżujący,
najczęściej służbowo, a więc pracowici i dynamiczni, a te darmowo osiągalne
trunki, napoje zimne i gorące, przekąski, owoce i smakołyki to premia za to, że
dzięki nim samoloty mogą na siebie zarobić. W tym miejscu mogłam skorzystać z
łącza internetowego i wysłać pożegnalne e-maile. Wylecieliśmy z
kilkunastominutowym opóźnieniem i lekkim niepokojem, czy w Warszawie zdążymy na
samolot do Rzymu. Już na wysokości 7 tysięcy metrów słyszymy komunikat, że
kapitan postara się nadrobić opóźnienie, co mnie, kobiecie naziemnej, wydaje
się wręcz nieprawdopodobne, a okazuje się możliwe i o czasie nasz samolot
startuje z Chopina do Wiecznego Miasta.
Zarezerwowany i
opłacony za pośrednictwem Internetu samochód okazuje się lancią, a odbieramy ją
na czwartej kondygnacji parkingu B. lotniska Fiumicino i z duszą na ramieniu w
wielkim ruchu olbrzymiego miasta kierujemy się na południowy wschód. Ekranik
nawigacji pokazuje, że mamy do celu 404 km. Pokonujemy tę trasę w ciągu 4
godzin i 50 minut, pasma gór przecinając tunelami i zachwycając się
miasteczkami, zamkami i kościołami, które wyrastają przylepione do szczytów
wzniesień.
|
Autostradą z oleandrami na poboczu opuszczamy Rzym |
Nasz hotelik okazuje
się domem, zbudowanym przez Marię Vasini Fornaini, jedną z córek duchowych Ojca
Pio. Zarządza nim pani Agata, Polka, która w San Giovanni Rotondo przeżywa
swoje dziesięciolecie pobytu we Włoszech. Dom, urządzony ze smakiem, pełen
starych mebli, obrazów i fotografii św. O. Pio, ma niesamowitą aurę. Zmęczona
zapadam w sen, ale Magdalena mimo znużenia za kierownicą nie może zasnąć, bo
jej spokój zakłóca dźwięk dzwonków. Jak się okazuje, mają je zawieszone na szyi
dwie krowy, które krążą swobodnie ulicami Rotondo i zagłębiają się w gąszcz
drzew Parku Narodowego, do którego przylega nasza ulica.
|
Najstarszy kościółek, widać puste miejsce na ołtarzu po wypożyczonym obrazie Madonny. |
Budzi nas słoneczny
poranek, pani Agata serwuje rogaliki, grzanki, rozmaite konfitury do wyboru i
wyborny serek polany miodem, kawę, herbatę i owoce. Wystarczy. Do Sanktuarium
mamy tylko 200 m. Dzieje tego miejsca sięgają sześciu stuleci wstecz. Stał
tutaj franciszkański klasztor i kościółek pod wezwaniem Matki Bożej Łaskawej.
Poniżej, na stoku wzniesienia ubodzy ludzie, pasterze krzątali się wokół
skromnego dobytku. Tu trafił młody, chorowity zakonnik, tu otrzymał stygmaty,
tu tysiące ludzi z całego świata zjawiało się, by przeżyć nawrócenie, pojednać
się z Panem Bogiem, odkryć wartość wiary. Ten czas pamięta jeszcze krzyż i
drzewko, rosnące na kościelnym placu. Akurat w tych dniach nie można zobaczyć
jedynego na świecie wizerunku Madonny z obnażonymi piersiami, ku którym
wyciągają się rączki Dzieciątka Jezus. Obraz powędrował do innej parafii i tam
jest adorowany przez wiernych. Naszym Cicerone jest polski zakonnik, o.
Zbigniew, który przekazuje rodakom niesamowitą ilość informacji o Stygmatyku.
Jest jednym z piętnastu franciszkanów, sprawują oni pieczę nad Sanktuarium. Wskazuje
ołtarz, gdzie w starym kościółku O. Pio sprawował Eucharystię, trwającą trzy
godziny i przeżywaną w zjednoczeniu z męką Chrystusa na Golgocie, konfesjonały,
w których spowiadał, miejsca, w których modlił się w największym skupieniu.
Prowadzi do drugiego kościoła pod tym samym wezwaniem, zbudowanego w latach
pięćdziesiątych, kiedy stara świątynia nie mogła pomieścić pielgrzymów. Potem
idziemy do Muzeum, gdzie oglądamy szaty liturgiczne Świętego, tysiące listów,
jakiego do Niego napływały, sprzęty, jakimi się posługiwał, relikwiarze i inne
przedmioty.
|
Cela, w której zmarł św. Ojciec Pio |
Potem udajemy się do
nowego Sanktuarium. Zbudowany już w tym stuleciu obiekt ma dwie wspaniałe
kondygnacje. Wyższa, surowa, nowoczesna, z dziewięcioma łukami, które koło
ołtarza zbiegają się, tworząc potężny filar, to Bazylika św. Ojca Pio. Jak
tłumaczy o. Zbigniew, filar wtapia się w posadzkę, by stanowić centrum niższej
kondygnacji i z wizerunkiem Chrystusa wspierać całą konstrukcję, symbolizując
Kościół, powołany do istnienia przez Zbawiciela i trwający przez wieki dzięki
Jego żywej obecności i sile. W tym samym miejscu ustawiony jest sarkofag ze
szczątkami Świętego. Wierni w skupieniu podchodzą, dotykają go dłońmi, modlą
się, na specjalnie przygotowanych kartkach z wizerunkiem świętego zostawiają swoje
prośby i dziękczynienia. Podnosząc głowy, widzą wspaniałe mozaiki
zaprojektowane i wykonane przez jezuitę pochodzącego ze Słowenii, o. Iwana Rupnika z Watykanu. Do podziemia
schodzi się pochyłym korytarzem, na którego ścianach o. Rupnik zilustrował
najbardziej znaczące momenty z życia św. O. Pio i św. Franciszka, którego imię
nadano mu na chrzcie św. na drugi dzień po przyjściu na świat. Nigdy nie miał
mocarnego zdrowia, cierpienie z powodu stygmatów, które nosił 50 lat i jeden
dzień, wywoływały bardzo wysoką temperaturę, nie głosił kazań, nie znał języków
obcych, a jednak zjednywał ludzi, przyciągał jak magnez, poruszał ich sumienia.
Był wspaniałym spowiednikiem i przyszedł czas, że penitenci, zjeżdżający się z
całego świata, musieli zapisywać się w kolejce do spowiedzi. Miał dar
przenikania ludzkich sumień, uzdrawiania, biolokacji.
7 września przypada
pierwszy piątek miesiąca i o. Zbigniew zaprasza nas na Drogę Krzyżową. Po
ciepłym dniu robi się bardzo chłodno, a kiedy o godzinie 21 wyrusza procesja z
krzyżem, od morza, skrytego gdzieś na dole w ciemności, nadciąga wiatr w
silnych porywach, ale nikt nie rezygnuje z nabożeństwa. O tej samej porze
nazajutrz tysiące ludzi z płonącymi świecami zjawiają się, by ruszyć z procesją
różańcową od kościoła Matki Bożej Łaskawej do nowej bazyliki św. Ojca Pio.
|
Tu zaczyna się Droga Krzyżowa koło Sanktuarium. |
Dzięki naszemu
opiekunowi mogłyśmy zobaczyć celę, gdzie mieszkał o. Pio, przyklęknąć w
skromnej kaplicy naprzeciwko, gdzie przez 25 miesięcy w asyście tylko jednego
brata mógł sprawować Eucharystię, znosząc w pokorze niezasłużone restrykcje,
spowodowane donosami osób głęboko nieżyczliwych, a związane z zakazem kontaktu
ze światem zewnętrznym. Idziemy ulubioną alejką Świętego, w przyklasztornym
ogrodzie, stajemy przy drzwiach, którymi tutejsi byli wpuszczani do stygmatyka,
kiedy byli bez szans, by przecisnąć się przez tłum okupujący świątynię i
klasztor. Dowiadujemy się, że o. Pio dwie godziny przygotowywał się do Eucharystii,
a pierwszą Mszę św. odprawiał o godzinie czwartej.
|
Klasztorny ogród, ulubiona alejka Ojca Pio. Przemierzając ją, odmawiał Różaniec. |
Nasz przewodnik odsyła
nas do licznych publikacji, które w Polsce wydano na temat św. Ojca Pio. Chociaż
wydano już tyle książek, życie, cuda, jakie dokonały się za jego
wstawiennictwem, są wciąż niewyczerpanym źródłem materiału do badań i publikacji.
Takim materiałem między innymi są tysiące listów, które napłynęły z Polski, a
które, starannie zabezpieczone, czekają na opracowanie.
W sobotnie popołudnie
pojechaliśmy naszą wypożyczoną lancią do Monte Sant’Angelo na górze Gargano,
gdzie znajduje się grota – jedyne na świecie miejsce objawienia św. Michała
Archanioła. Droga jest stroma i kręta, wokół kamienisty grunt i stoki, na
których rzędy usypanych kamieni starają się zapobiec osypywaniu się ziemi, by
wydała jakikolwiek plon. Widzimy kozy i osiołki. Podjeżdżając, nie spodziewamy
się, że na szczycie pojawi się naszym oczom twierdza, kamieniczki, świątynie i
pałace. Miejsce objawienia znajduje się w głębokiej jaskini, do której
schodzimy wielowiekowymi schodami. Pielgrzymów – turystów jest mnóstwo,
podziemna świątynia wypełniona ludźmi w różnym wieku i różnej narodowości,
widzimy nawet kilkutygodniowe dzieciątko. Polska zakonnica w zakrystii
zapowiada, że za 4 minuty zacznie się Msza św., którą jak sie okaże, odprawi
polski ksiądz oczywiście po włosku. Wracamy, krążąc po innych grotach, jedna z
nich jest galerią z reprodukcjami dzieł, inspirowanych postacią św. Michała
Archanioła, a inna miejscem „oczyszczenia”, czyli spowiedzi. Zapuszczamy się w stromo
biegnące uliczki, koło jednego kościoła dostrzegamy człowieka w dziwnej szacie.
Nasz przewodnik tłumaczy, że takie rozmaite stroje noszą bractwa modlitewne, a
mnie się przypominają Walonowie na szczycie Śnieżki w czasie dorocznego odpustu
św. Wawrzyńca, choć w tej szacie Włocha dominuje błękit, a nasi Walonowie mają
stroje brązowe.
|
Ogród klasztorny z okresu, kiedy żył św. Ojciec Pio. (zdjęcie z muzeum). |
|
To samo miejsce sfotografowane 7 września 2012 r. |
Zjeżdżamy w stronę
morza, a skóra cierpnie na karkołomnych zakrętach. Na pociechę mamy widok
domków zbudowanych na zboczach przez saracenów, innych wzniesień, załomów skalnych
i lazurowego morza. Zjeżdżamy do nadmorskiego miasta, oddzielonego od brzegu
gajem oliwnym. Krętymi dróżkami dojeżdżamy na sam brzeg. Parasole i leżaki juz
poskładane, kamienista, wąska plaża opustoszała. Z prawej strony piętrzy się,
wbijając w morze skalny klif i czyni to miejsce cichym i spokojnym. Po
drażniących stopy kamieniach dochodzę do wody, zanurzam stopy, chłonąc magię
tej chwili. Łączymy się telefonem komórkowym z Polską i dzielimy z bliskimi
radością nadchodzącego pięknego wieczoru.
Pora wracać do domu. By
zdążyć w niedzielę do Rzymu na samolot, musiałyśmy pójść na najwcześniejszą
mszę św. o godzinie 6 min 30. Przyszłyśmy kilka minut wcześniej, a kościół
Matki Bożej Łaskawej już był wypełniony. Ścisnęło nas coś za gardło, jak na
zakończenie Eucharystii wierni zaczęli śpiewać po włosku…. „Czarną Madonnę”, a
my włączyłyśmy się do tego chóru w naszym własnym języku.
|
Muzeum. To tylko mała część listów pisanych do O.Pio z całego świata |
Mimo wielkiego ruchu na
trasie, mimo 31-stopniowego upału, mimo komunikatu nawigacji: „tracę połączenie
z satelitą”, który pojawił się na ekraniku 100 km przed Fiumicino, na czas
dotarłyśmy do Rzymu ze zmęczoną, ale szczęśliwą Magdaleną, która imponowała
doskonałym opanowaniem kierownicy. I tym razem skorzystałyśmy z salonu dla
posiadaczy właściwych kart. Tu nie było tak pięknie, jak na wrocławskim
lotnisku. A samoobsługę zastąpiła kelnerka w bufecie, która spełniała życzenia
podróżnych. O ile podczas lotu do Rzymu oddzielała nas od ziemi warstwa chmur,
o tyle w czasie powrotu powietrze było kryształowo czyste i z wysokości 11
tysięcy metrów można było podziwiać morze, wysepki i góry marząc o tym, by to,
co się zdarzyło, można było zacząć od początku. Moja ś.p. Babcia Filomena
powiedziałaby w tym miejscu: Ty podziękuj Panu Bogu za to, co przeżyłaś i nie
domagaj się tego, co niemożliwe.
Maria
Suchecka
|
Kabina dla palaczy na warszawskim lotnisku. |
|
Lokalny akcent na warszawskim lotnisku - książka z reklamą Doliny Pałaców i Ogrodów, czyli Kotliny Jeleniogórskiej. |
|
Autorka zwiedza Monte Sant' Angelo |