Tamta
Norwegia
Anders Behring Breivik
osądzony. Bez cienia skruchy przyjął wyrok, a tylko wyraził ubolewanie… że nie
zabił więcej. Tak runął odwieczny punkt Dekalogu: NIE ZABIJAJ. Media nie ustają
w komentowaniu tego niemieszczącego się w głowie zbrodniczego aktu. A w mojej
pamięci napływają wspomnienia z cudnej Norwegii, kraju niezwykłych widoków,
niezwykłych dokonań, niezwykle pracowitych i wytrwałych ludzi.
Kamper stał przed
garażem przy ulicy Trollów. Taka zapowiedź urodzinowego prezentu, jakim okazała
się tygodniowa podróż nad fiordy. Minęliśmy granicę niepostrzeżenie i kiedy
nadszedł wieczór, zaparkowaliśmy na pierwszym lepszym placyku koło sklepu w
małym miasteczku, a malcy od razu pobiegli do wielkiego kolorowego trolla,
który straszył u wejścia do marketu. Nikogo nie trzeba było prosić o zgodę ani
nikomu płacić. W kamperze z aneksem kuchennym i sanitarnym, z zapasem wody i
pustym jeszcze zbiornikiem kanalizacyjnym byliśmy samowystarczalni, dokupiliśmy
tylko biszkopty, jak się okazało – droższe niż w Szwecji, na planowany
urodzinowy tort dla Kacperka.
|
Pierwszy napotkany troll |
Nazajutrz wzięliśmy
azymut na Flam. Płaski teren znienacka się skończył i zaparkowaliśmy w miejscu,
z którego w dole widać było wąwóz okolony strzelistymi zboczami. Tu zaczęliśmy
zjazd serpentynami, wgryzającymi się w stromiznę, w niekiedy wbijającymi się w
wydrążone skały zbocza. Po pewnym czasie zrozumiałam, dlaczego, jadąc wzdłuż
fiordu, musieliśmy przystawać, wjeżdżając na prom, by znaleźć się po drugiej
stronie wody. Po prostu zbocze fiordu było tak strome, skaliste i wysokie, że
nawet pracowite ręce Norwegów nie dałyby rady, by wyciąć w nim trasę dla
samochodów. Podziwiałam kierowcę przesuwając w palcach koraliki różańca, jak spokojnie
i pewnie prowadzi nasz pojazd, kiedy z lewej strony czyha czeluść.
|
W tym miejscu zaczął się karkołomny zjazd nad fiord |
Zachwycił nas skąpany w
zieleni Flam. Bez trudu odnaleźliśmy kamping, na którym rosły obficie owocujące
jabłonie. Teraz dowiedziałam się, że jutro pojadę liczącą 100 lat kolejką. Sama,
bo towarzysze tej wyprawy jeździli nią przed rokiem. Ostrzegli, że mam trzymać
nerwy na wodzy i opanować straszliwy lęk wysokości, który mnie trapi od
dzieciństwa. Powtórzyło się to samo, ale w odwrotnym kierunku. Teraz po prawej
coraz niżej zostawała kotlina, a po lewej wznosiło się zbocze.
|
Kamper we Flam. Za autorką jabłoń obsypana owocami. |
Byłam uprzedzona,
że w pewnym momencie pociąg zatrzyma się na piętnaście minut, można będzie
opuścić wagony i zachłysnąć się niesamowitym widokiem. Tak właśnie było.
Olbrzymia kaskada wody spadała wprost pod taras, na którym podziwialiśmy widok,
kropelki wody bryzgały na nasze twarze, a wokół rozbrzmiewał cudny song. Zaś na
obmywanych wodą skałach tańczyła nimfa, właściwie ondyna. Potem syn mi
wytłumaczył, że to nie mogła być tancerka, gdyż wiotka i szczupła dziewczyna
nie utrzymałaby się na śliskich skałach, smagana wiatrem. Na szczęście dla
rodziny, dla archiwum zasobów naszych wspomnień, ta scena została wcześniej
sfilmowana przez moich bliskich i wystarczająco dobrze utrwalony został i
śpiew, i taniec w tym niezwykłym miejscu. Zgodnie z zaplanowaną
marszrutą, kolejnego dnia wsiedliśmy na statek, który wozi turystów
Aurlandsfjordem, nad którym położony jest Flam. Ten fiord stanowi odnogę
Sagnefjordu, liczącego 204 km długości i 1308 m głębokości. Strome zbocza,
kaskady wodospadów, niewielkie ustępy terenu, skrzętnie zabudowane malowniczymi
domkami, to widoki po obu stronach fiordu. Na statku turyści z rozmaitych
kontynentów, zapatrzeni w te cuda natury. W zacisznej, oszklonej sali pod
dachem chronimy się przed wiatrem i pokrzepiamy kawą. Zajmujemy miejsce na wprost
Rosjanek, wdajemy się w rozmowę i najstarsza z nich opowiada, że nie pamięta
ojca – architekta, zesłanego i zgładzonego przez bolszewików. Ponieważ znał
języki obce, bez dodatkowych dowodów winy został uznany za szpiega.
|
Turyści wsiadają do stuletniej kolejki. |
|
Odyna tańczy |
|
Turyści płyną zachwycając się pejzażami. |
|
Zaprzyjaźnione Rosjanki na statku |
Z zachwytem oglądamy
miejsce, gdzie zbiegają się dwie odnogi fiordu. Docieramy do końcowego portu, po drodze
nigdzie nie cumując, a tam kuszą pamiątki, straszą trolle, ludzie wydają
pieniądze na potęgę, a potem wracamy, dalej napawając się widokami.
Nie ma większego sensu
opowiadanie o wszystkim, gdzie stanęły nasze nogi, ale pewne epizody są nie do
usunięcia z pamięci. Pewnego wieczoru zatrzymujemy się na niewielkim placyku
przy samym brzegu. Nie ma nikogo oprócz nas. Tylko niewielka budka z
piktogramami informuje jednoznacznie, że tam możemy opróżnić kamperowy
rezerwuar naszych płynnych nieczystości i napełnić zbiornik świeżą wodą. Za
darmo. Takie punkty mijaliśmy w różnych miejscach, na różnych wysokościach.
Odbieraliśmy ich widok, jako akt wielkodusznej życzliwości i pomocy względem
turystów. Henryk z synkami penetruje najbliższy teren, a my z Madzią zabieramy
się do przygotowania urodzinowego torciku. Biszkopty gotowe, bo kupione w sklepie,
składniki do kremu, maliny i truskawki do dekoracji wyjmujemy z lodówki, ale
kiedy podłączamy mikser, okazuje się, że elektryczność w kamperze nie jest
skonfigurowana z parametrami urządzenia, zabranego z domu. Więc wychodzimy na
powietrze z przygotowaną masą budyniową i jeszcze ciepłą łączymy z masłem,
dodając aromaty. Mieszamy składniki drewnianym tłuczkiem wytrwale, aż powstaje
wspaniały, puszysty krem. Potem zasiadamy do kolacji z toastem i gromkim,
urodzinowym „Sto lat” dla ośmioletniego już Kacperka. Wyśpiewujemy życzenia w
wersji angielskiej i szwedzkiej, bo w czasie okresowego pobytu w Szwecji, w
międzynarodowej szkole Kacperek nauczył się tego repertuaru od rówieśników na
uroczystościach, na które bywał zapraszany.
|
Urodzinowy torcik. |
Rano budzi nas szmer
deszczu. Już wiemy, że stąd trasa prowadzi na jeden z największych wodospadów.
Najpierw rusza Henryk z synkami, wzdłuż potoku, my z Madzią w kilkanaście minut
później, zdecydowane skrócić sobie drogę, przedzierając się przez chaszcze na
wzniesieniu, piętrzącym się nad fiordem. W tej wilgoci rośliny i krzewy są
nadzwyczaj bujne, pędy jeżyn oplątują nam nogi, chaszcze, pnie drzew zagradzają
drogę, więc szukamy dojścia do wytyczonego szlaku i tam już podążamy w deszczu,
nie smagane gałęziami i witkami. Tam, gdzie kaskada zmienia się w potok, nie
możemy iść dalej, spotykamy się z tymi, którzy nas wyprzedzili, więc robimy
zdjęcia, podziwiamy rozszalałą zieleń i robimy odwrót z nieoczekiwanym łupem,
jakim okazały się dorodne prawdziwki. Najpierw je zamrozimy, a potem wysuszymy
w kotłowni domu przy ul. Trollów w Goeteborgu, żeby użyć je po kilku miesiącach
w domu do wigilijnych uszek, które przypomną nam ten dzień.
Przedostatni etap.
Parkujemy w kotlince nad potokiem. Wokół wzniesienia. Każdy skrawek ziemi
uprawiony. W oddali wodospady. Bierzemy azymut na największy. Idziemy
porośniętym lasem zboczem. Mijamy pasterskie budy, zabudowania mieszkalne.
Cisza. Łowimy warkot motocykla. Dogania nas Norweg, tutejszy. Przystaje, pyta
po angielsku, czy czasem nie głodni lub spragnieni, oferuje pomoc. Mamy jednak
wszystko, toteż dziękujemy, więc odjeżdża. Świat ciszy, zieleni, skał, owiec na
trawiastym zboczu, ostatnich malin na gałązkach, kaskad z lewej i prawej strony
należy tylko do nas.
Niekiedy dzieją się
rzeczy, których człowiek nie może przewidzieć. Tak myślałam, kiedy następnego dnia we
mgle stałam przed najstarszym drewnianym kościółkiem w Norwegii, a moje wnuki
wynurzały się z tej mgły krzycząc wniebogłosy, że tutaj zaraz za ogrodzeniem
pasie się wielkie stado reniferów. Jesteśmy w Urnes nad Lusterfjorden. Tu
chcemy zobaczyć dwunastowieczną świątynię, która znajduje się na liście
światowego dziedzictwa UNESCO. Kościółek udostępniany jest zwiedzającym do
końca sierpnia, ale my chcieliśmy choćby z zewnątrz spojrzeć na to cudo
budownictwa słupkowo – klepkowego i zrobić zdjęcia na dowód, że nasze nogi tam
stanęły. Opatrzność widać doceniła szczerość naszego pragnienia, bo kiedy malcy
pod okiem taty wytropili najprawdziwsze renifery w liczbie kilkudziesięciu
sztuk, nasza biegle władająca angielskim Madzia już dowiedziała się od pani
kustosz, że właśnie w tym roku mimo prowadzonych prac konserwatorskich kościół jest udostępniany zwiedzającym do
końca września.
|
Najstarszy kościołek w Norwegii. |
W środku zbitej z
drewna wiaty, usadowieni na drewnianych siedziskach, na wielkim telebimie
obserwujemy animację, odtwarzającą proces powstania kościółka, elementy jego
wyposażenia, a także podobne rzeźby czy obrazy, znajdujące się w innych
norweskich obiektach sakralnych. Ten sam materiał można obejrzeć poza wiatą, na
ekranie komputera, a także na ofoliowanych fotografiach. Ledwie obejrzeliśmy to
wszystko, już pani kustosz wezwała nas do budynku, który nie wiem, jak nazwać,
bo znajduje się tam i biuro, i recepcja, i sala, na której eksponowane są
elementy wystroju, wymontowane na czas prowadzonego w kościele remontu.
Pokazuje nam rzeźbę
Ukrzyżowanego z Matką Bożą i św. Janem, na której Chrystus ukoronowany jest nie
cierniami, ale prawdziwą monarszą koroną. Pokazuje najstarszy w Norwegii
drewniany fotel, przeznaczony dla dostojnika kościelnego, a także siedzenia
inne dla niewiast, inne dla mężczyzn. Informuje, że kościółek przechylił się o 11 cm i podjęto prace
zabezpieczające, a w trakcie robót odkryto ślady istniejących w tym miejscu
dwóch wcześniejszych świątyń. Niektóre elementy wystroju zostały zabrane do
Oslo i do Bergen dla przeprowadzenia prac konserwatorskich.
Jesteśmy jedynymi
adresatami tej informacji. Pani kustosz zaprasza nas do środka, robotnicy
pytają, skąd turyści, wyjaśnia im, że z Polski i prowadzi do wnętrza. Pachnie
starością, urzeka nas klimat dawności, wspinamy się na chór wąskimi schodkami,
wieki się cofnęły, my katolicy modlimy się cicho w kościółku, który zbudowali
nasi nordyccy bracia wiek po nawróceniu ich narodu, w latach 1129 – 1130. Ci,
którzy widzieli Kościół Wang w Karpaczu, mogą łatwo sobie wyobrazić świątynię,
o której piszę. Nim przystąpiłam do pisania tego tekstu, zajrzałam do
Internetu, zakładając, że nie wszyscy czytelnicy mogą korzystać z tej kopali
wiadomości i odnotowuję, że Ewangelia dotarła tu za sprawą Świętego Olafa II,
który poznał wiarę chrześcijańską w Normandii, na dworze księcia Ryszarda III i
w stolicy tego księstwa, w Ruen przyjął chrzest. Kiedy został norweskim władcą,
w swoim już chrześcijańskim kraju wprowadził Prawo Kościelne. Równało ono
wszystkich, możnych i biedaków, wobec zapisów tego prawa. Zakazywały one między
innymi niewolnictwa i bigamii.
W każdym okręgu budowano
kościoły, takie właśnie, jak ten, który oglądamy z podziwem. Podobno było ich
200, zostało 20, a
ich konstrukcja przypomina łodzie wikingów. W okresie reformacji kościół przejęli
ewangelicy. W Norwegii liczącej 4,6 mln mieszkańców religią państwową jest
Kościół Norweski, protestancki, ewangelicko – luterański, a panujący król jest
głową tego Kościoła. Przynależność do niego deklaruje 86 procent obywateli, ale
liczne uczestnictwo w nabożeństwa obserwuje się tylko podczas świąt Bożego
Narodzenia i Wielkiej Nocy.
Ostatnia noc. Spędzimy
ją na przycmentarnym placyku niewielkiego miasteczka, w którym odbywają się
wrześniowe festiwale poetyckie. Nazajutrz zaczniemy wspinać się na płaskowyż,
piętrzący się nad fiordami. Zobaczymy białe jęzory lodowców, małe jeziorka,
zasilane topniejącym śniegiem i opadami, rdzawą, niską roślinność i stada kóz,
które tam się pasą. Zobaczymy plansze, informujące, jak wyglądały kiedyś te
bezpieczne, utwardzone trasy, którymi jedziemy. Zadziwimy się pracowitością i wytrwałością
Norwegów, którzy tę piękną, a trudną do ujarzmienia górzystą, pociętą fiordami
i skalistą ziemię czynią sobie poddaną i otwartą, życzliwą dla przyjezdnych.
Teraz wiem, że nigdy
bym nie przypuszczała, że ten wspaniały kraj uczynnych ludzi wyda człowieka,
który okaże się potwornym mordercą.
Z tego wniosek, że zło
może zalęgnąć się wszędzie.
Maria
Suchecka
|
Widok ze stuletniej kolejki.
|
|
Na tym cmentarzu są groby liczące
nawet po 300 lat.
|
|
Piktogramy mówią same za siebie i
zapraszają bez słów.
|
|
Renifery, zdjęcie robione w mgle.
|
|
Widok ze stuletniej kolejki |
|
Radość dla oczu. |
|
Osada otulona na brzegu fiordu. |
|
Posępny romantyzm fiordu. |
|
Taki prawdziwek wyrósł koło wodospadu. |
|
Stado kóz na płaskowyżu |
|
Pejzaż z chmurką. |
|
Nad fiordami piętrzą się skały. |
|
Taki wodospad to częsty widok nad fiordem. |
|
Rdzawy płaskowyż. |
|
W deszczu dotarliśmy pod drugi co do wielkości wodospad Norwegii. |
|
W porcie na końcu wodnej trasy. |