Komendant
Kozicki przeżył swoje czterdzieste piąte urodziny. Nieprzytomnego karetka
pogotowia odwiozła do szpitala w Jeleniej Górze. Życie zawdzięczał Barbarze. O
śmierci kierownika Makucha mówiono na mieście, że ręka boska pokarała
obrazoburcę, który próbował zniszczyć jej wizerunek, również ta sama ręka miała
uratować komendanta przed grzechem.
Po
dwóch dniach Bożydar odwiedził przyjaciela w szpitalu. Komendant przebywał już
na sali ogólnej. Szczęśliwy nie był. Lekarz kazał mu schudnąć, miał dużą
nadwagę, wysoki poziom cholesterolu i jeszcze wyższe ciśnienie. Karmiono go
słabo, rano mleczna, w obiad skórka, na kolacje lurka. Helena też go nie
rozpieszczała, przyniosła same niskokaloryczne potrawy. Zmartwiały i głodny
leżał na uginającym się pod jego ciężarem łóżku, a biała kołdra zdawała się być
czapą śnieżną, okrywającą wierzchołek brzucha. Rozmowę o rybach umilał mu
starszy pan, którego przywieziono w tym samym dniu. W drzwiach ujrzeli głowę
Bożydara.
-
Przyjacielu – uśmiechnął się smutno - radujesz mą duszę.
-
Ciało też. – Bożydar pomachał ukrytą z tyłu torbą i zapach kurczaka z rożna podrażnił
ich nozdrza - musicie to zjeść i nie dać się przyłapać.
-
Nie odbieraj mi apetytu – rozpakował torbę i poczęstował towarzysza niedoli. -
Nie masz pojęcia, jak tu karmią. Lekarz powiedział, że muszę zrzucić wagę.
Próbuję od wczoraj, łatwo nie jest. Wierz mi. Poznajcie się, to Borys i też ma
problemy z pompą.
- Zachęcałem
komendanta, aby znalazł sobie jakieś zajęcie. Ja, na ten przykład łowię ryby,
bardzo mnie to uspokaja. Trzeba myśleć tak jak ona, dobrać dla niej odpowiedni
spławik, przynętę i wiedzieć, jaka ryba, w którym miejscu najlepiej bierze. Czy
jest to miejsce nasłonecznione, czy w cieniu.
-
Jakoś nie jestem przekonany do stania z kijem nad wodą od czwartej rano. –
Komendant skrzywił się i na samą myśl o takim horrorze przeszła po nim gęsia
skórka.
- Panie komendancie, to
nie musi być czwarta rano, i nie muszą być ryby.
- Fakt, musisz znaleźć
sobie jakieś zajęcie, które cię odstresuje. - Poparł go Bożydar i przysunął
sobie krzesło - grzyby, basen, biegi.
- Mądrala się znalazł,
ten, który używa sportu. Wie pan jakie Bożydar ma hobby? Nigdy by pan nie
zgadł. Jest zapalonym kino maniakiem, ale nie kina współczesnego, lecz niemego.
Kto dziś takie rzeczy ogląda? Jedynie prawdziwy dinozaur. Zapytaj go pan o
filmy Chaplina, albo tego… Keatona, w nocy obudzony zamiast modlitwy będzie
klepał ich tytuły.
- To ciekawe, ja już
zapomniałem, że kino było kiedyś nieme. To jak powrót do dzieciństwa –
zainteresował się Borys. – To rzecz zwykła, że ulubiona dziedzina wiedzy jest
nam najbardziej znana. Gdybym nie wiedział o rybach prawie wszystkiego, nigdy
bym nie złowił mojego największego szczupaka. Mam jego zdjęcie w domu. Hobby
odpręża, jeżeli człowiek ma coś, czemu może oddać całe serce,
Bożydarowi przeleciało
po głowie wspomnienie własnej głupoty, którą kiedyś popełnił ratując swoją
filmową kolekcję. Złodziej myślał, że to materiały szpiegowskie. Ten odruch
hobbysty mógł go kosztować nie tylko zdrowie.
- Pasja to druga żona,
jak dla pana Borysa ryby, czy dla Dominika gry – i zaraz ugryzł się w język.
- Dominik gdyby mógł,
spędziłby przy komputerze całe życie. Jak on poznał Zytę? Oni tak mało ze sobą
rozmawiają.
- Na twoim miejscu bym
nie przesadzał – Bożydar bronił młodego żonkosia.
- Będę musiał
przeprowadzić poważną rozmowę z córką. Pomyśl, czy młody człowiek, który w
dzień ugania się za mordercami, a nocą sam nim zostaje, co prawda wirtualnym,
ale jednak, spłodzi mi wnuka?
- Na pewno, ojcze. –
Głos, który dobiegł od drzwi, był głośny, zdecydowany i niespeszony.
Dominik
stał wyprostowany, w garniturze jakby wyszedł prosto od krawca, a nie wysiadł z
samochodu, w lewej ręce trzymał pudełko z pizzą. Nawet pan Borys patrzył
zauroczony, czy przypadkiem model pozujący, w którymś z czasopism nie zszedł do
nich na oddział.
-
Umrzesz prędko, jak będziesz miał taką opiekę - Bożydar zabrał szybko pudełko i
schował za komendantem.
-
Dobrze, że jest na kogo zwalić winę, jemu z babami zawsze się upiecze –
usłyszał odzew komendanta.
- Poznaję pana -
Dominik wskazał na Borysa. – Był pan wtedy pod hipermarketem, prawda?
- Żona mnie wyciągnęła.
Od rana nie mówiła o niczym innym, jak o cudzie. Chciałem go zobaczyć.
- Poszedłeś za zbiorową
histerią. – Komendant nie wytrzymał zapachu ciepłej pizzy i wyjął pudełko,
częstując towarzysza niedoli. – Ktoś, coś zobaczył, drugi podchwycił, trzeci
rozpowszechnił i poszło.
- Przyszliśmy w
południe, bo rano nie dałem się zaciągnąć. Panie już się modliły. Może to i był
zaciek, a może ukazała się Matka Boska, nie wiem. Żonie pomaga wiara, mnie
ryby. W tych kwestiach jesteśmy tolerancyjni. Potem zjawili się ochroniarze i
próbowali zasłonić wizerunek. Starsze panie nie chciały do tego dopuścić,
broniły dostępu, moja też, ale kiedy jeden z nich zaczął ją szarpać, nie
wytrzymałem. Zacząłem ich okładać, czym miałem pod ręką, może nieco mnie
poniosło, bo widzicie gdzie się znalazłem.
- Lepiej tutaj, niż tam
- komendant wskazał palcem na niebo.
Drzwi otwarły się z
gwałtem. W progu stał radny Czarny z dużą, naprawdę bardzo dużą bombonierką
czekoladek.