sobota, 3 listopada 2012

"Bożydar" - część 6.


- Jak się czuje nasz komendant? – Głos i osobowość od razu wypełniły małą salkę. – Leż, przyjacielu, nie wstawaj – zawołał, utrzymując w ten sposób dogodną proporcję. – Byłem u siostry, więc nie mogłem nie wstąpić i ciebie nie zobaczyć. - Radny przywitał się ze wszystkimi.
Bożydar uchwycił ledwo zauważalny grymas oczu u Dominika, który wyszedł natychmiast pod pretekstem przyniesienia kawy.
- Jak to dobrze, że nic ci się nie stało. Postraszyłeś nas. W poniedziałek wymienili tę szklaną taflę i myślałem, że po kłopocie, a tu policja zabiera ją do ekspertyzy.
Słuchacze pokiwali głową, przyznając w ten sposób, że ich też to zadziwia, lecz nie wyrazili tego głosem. Wobec tego radny przeszedł na wyższy poziom.
- Ale cieszę się, złapali mordercę. Zawsze mówiłem, że ten Dyduch jest podejrzany, od dawna mieliśmy z nim problemy. Ale żeby zabijać tylko dlatego, że straciło się pracę? I to z własnej winy? Wcześniej próbował sprowadzić telewizję. Nie, po tym świecie chodzi tyle świrów, powinniśmy bardziej dbać o nasze bezpieczeństwo i naszych stróżów prawa – poklepał rękę komendanta jak dziecko. – Makuch? – westchnął głęboko i smutno - dobry był z niego chłop, uczynny, co powiedziałeś, to zrobił. Nigdzie nie możesz czuć się pewnie.
W końcu trzeba było się odezwać, funkcje tę przejął Borys.
 - Właśnie. Serce może odmówić posłuszeństwa w każdej chwili. Mnie zabrali spod Hipermarketu…
Radny usiadł na łóżku komendanta wsłuchany w swój wewnętrzny głos.
- Tacy powinni siedzieć w więzieniu. Już ja się postaram, żeby z niego nie wyszedł. Nie wolno dopuścić, żeby po naszym mieście chodzili mordercy. 
- Może zostawmy tę decyzje sądowi? – rzucił propozycję Bożydar.
Zapadła cisza. Na ułamek sekundy Bożydar uchwycił spojrzenie radnego, był pewny, że miało go zabić, ale twarz nie wyrażała żadnego uczucia. Za dobrym był politykiem.
- Tak, to dobra uwaga – uśmiechnął się.
- Ja panów przeproszę, prostata. – Usprawiedliwił się Borys, ale nie wyszedł do toalety tylko na korytarz.
- Dyduch nie wyprze się. Kamery ochrony zarejestrowały go na gorącym uczynku. Sędzia nie będzie miał dużo do roboty.
- Pokój wszystkim.
W drzwiach objawił się proboszcz od św. Marcina. W ręku trzymał papierową torbę pełną pachnących pączków, którą wręczył komendantowi.
- Teraz to, brakuje ci tylko ptasiego mleka. – Bożydar schował je do szafki.
- Jeżeli komendantowi czegoś brakuje, wystarczy jedno słowo – zaofiarował się radny.
- Żeby tak wszystko można było załatwić jednym telefonem? – pożalił się zaraz duchowny.
- Proboszcz potrzebuje pomocy? – zainteresował się komendant. Miał już dość opowieść o trupach.
- I owszem. Komendant mógłby rozkazać, żeby policja zwróciła naszemu kościołowi szybę z cudownym objawieniem się Matki Boskiej.
- Ale to nie jest w mojej mocy, Matkę Boską zabrali, chciałem powiedzieć, szybę zabrała, jak się domyślam, ekipa dochodzeniowa w związku z morderstwem – bronił się komendant. 
- Uważam, że byłby to piękny nabytek dla naszego kościoła. – Podsunął koncept radny - myślę nawet, że dałoby się to załatwić bez problemu.
Dwaj adwersarze nad łóżkiem komendanta rozwinęli paletę pomysłów, gruchając do siebie jak dwa gołąbki. Bożydar uchwycił błagalny wzrok komendanta i pod pretekstem zapalenia papierosa opuścił salkę. Z premedytacją poszedł na dyżurkę pielęgniarek. Siostra od razu zainterweniowała i wyszła z proboszczem. Radny jednak został. Cóż, trzeba przeczekać mały tajfun. W szpitalnej kawiarni Bożydar zamówił kawę i przysiadł się do pogrążonego w rozmowie Dominika z Borysem.
- Był moim sąsiadem - wyjaśniał starszy pan - najpierw mieszkał na Okopowej, potem przeniósł się na Forteczną. Makuch był kanalią, ludzie na mieście opowiadali, że nie płacił za nadgodziny. A to, co tam wyprawiał z kobietami, to prawda.
- Nikt tego nie zgłosił?
- Żeby dostać pracę trzeba czekać, aż ktoś przejdzie na emeryturę, tak jak ja. Na moje miejsce od razu znalazło się kilku chętnych. Albo znać kogoś „właściwego”. Kobiety musiały być uległe, jeśli nie, to do widzenia. Podobno nawet doszło tam do gwałtu. Podobno, bo dowodu nie ma. Żadna nie chciała zeznawać. A Czarny biega wokół hipermarketu, bo ma w nim udziały. Nie wbijesz w mieście gwoździa w deskę, żeby nie krzyczała, należę do Czarnego.
- Podobno złapaliście już mordercę – zaciekawił się Bożydar.
- Mamy podejrzanego, a to różnica – więcej nie mówił, ze względu na Borysa, Bożydar nie nalegał.
- Mnie bardziej przekonuje - Borys upił łyk herbaty – babcia morderczynia, która oburzona brakiem dostępu do boga, zabija sprawcę.
Wrócili do sali. Na łóżku Borysa leżała połowa pizzy i połowa kurczaka, bombonierka czekoladek w ilości jednej drugiej. W rękach komendanta znajdowała się torba z pączkami. Bożydar znał przyjaciela na tyle długo, by wiedzieć, że nie był to głód głodu, lecz głód napięcia nerwowego, czyli Kozicki zabijał stres. Była rozmowa z radnym i to poważna.
- Muszę zapytać Barbary - odezwał się lakonicznie Bożydar - ale o ile sobie przypominam, to Czarny nie ma siostry.
- Bo nie ma – potwierdził Dominik.
- To, do kogo przyszedł? – zdziwił się Borys.
- Do komendanta – podpowiedział Dominik, niepokojąco przyglądając się teściowi.
Komendant milczał.
- Przecież wybory są za rok – dziwił się nadal Borys.
- Chodziło o coś innego – wyjaśnił Bożydar.
Wszyscy spojrzeli na komendanta, który nie wytrzymał świdrującego wzroku przyjaciół.
- No co, chcę umrzeć z przejedzenia – i wpakował sobie całego pączka do buzi.