sobota, 13 października 2012

"Bożydar" - część 3.



Rozdział 2

Urodziny u komendanta Kozickiego zapowiadały się dla Bożydara tradycyjnie, czyli nudnie. Natomiast w Barbarę wstąpił duch rywalizacji, na początku kupiła nową sukienkę, potem dobrała do niej buty, a na końcu torebkę; pragnęła zabłysnąć przed Heleną, żoną komendanta i Ewą, żoną radnego. Bożydar szarpnął portfelem, sprawiając radość żonie, i zauważył ze zgrozą: uczucie to było obopólne. Zarejestrował je z postanowieniem: zastanowić się nad tym, głęboko, samemu.
W tej chwili przyglądał się dwóm indywiduom siedzącym w salonie, jeden to natchniony proboszcz od św. Marcina, drugi to depresant Jasiński, sąsiad Kozickiego zza płotu. Barbara natychmiast przysiadła się do niego; pochyliłaby się nad każdą rozdeptaną mrówką, żeby tylko podpatrzyć, jaki rozmiar buta nosił oprawca. Nie robiła tego złośliwie, po prostu taka była. Przy włączonym telewizorze i relacji z wydarzeń, ksiądz z apostolskim zapałem dowodził, że to cudowne ukazanie się Matki Boskiej, sprowadzi błogosławieństwo na małe Kuźnice.
- To oszustwo! – ucięła krótko Barbara.
- Droga pani, a płacząca krwią Madonna w Sanktuarium Civitavecchia.
- Ale nie w hipermarkecie.
- Matka Boska objawia się, gdzie chce.
- Myli ksiądz objawienie z zabobonem.
- Potrafię jeszcze rozpoznać rękę Boga.
- A ja rękę dowcipnisia.
- Za takie słowa, palono kiedyś na stosie.
- Podobnie jak za robienie sieczki z mózgu - strzeliła.
Księdza zatkało. Bożydar z radością patrzył na jego ogłupiałą minę. Co ja tu robię? Acha, swoją osobą sprawiam przyjemność żonie i przyjacielowi. Ale z kim się tu napić? Kobiety? Odpadają. Proboszcz? Ledwie wącha, ponad to jest jeszcze świeży, nieobznajomiony z tutejszą małą społecznością, gdy zrobi sobie z Barbary wroga, słudze bożemu nie pomoże nawet wstawiennictwo jego szefa: będzie miał przechlapane w mieście. Jasiński? W dołku, jeszcze tego brakuje, żeby przeszło na mnie. Komendant? Musi trzymać sznyt. Dominik? Zięć Kozickiego. Ślepo zapatrzony, w dopiero co poślubioną swoją Eurydykę: jest nieśmiały, niepijący, wygląda jak model i do tego jest psem. Obłęd. Muszę się napić. Wstał.
- Kochani, kochani, zapomnieliśmy o naszym solenizancie – i zaproponował toast.
Goście wstali, wznieśli kieliszki i wypili.
- W poniedziałek eksperci sprawdzą czy to cud, czy fałszerstwo – powiedziała pani Helena wnosząc miskę z sałatką jarzynową, pokrytą grubą warstwą majonezu. Nie słyszała ostrej wymiany zdań, a raczej dotarł do niej jej koniec, bo jako dobra gospodyni, zajęta była oprawą przyjęcia.
- Empirycznie czy teoretycznie? – Nie dawał za wygraną proboszcz. - A od kiedy to cud można zmierzyć naukowo.
- Ksiądz skosztuje sałatki – próbowała obniżyć poziom jego adrenaliny – pani Helena.
- A dlaczego zasłonili dyktą? Boją się prawdy.
- Radny Czarny... – zmieniała temat.
- Jego wiara jest jak jajko, na zewnątrz biała w środku żółta – nakręcał się proboszcz.
- To sprawka dowcipnisia, którego Makuch wyrzucił z pracy – w tę stronę skręcał dyskusję komendant.
- Ten to bardziej boi się radnego niż Boga – tym razem to Barbara dolała oliwy do ognia. - Czarny w poniedziałek podpisuje umowę na budowę akwaparku i dla niego to żadna reklama – wyjaśniła obznajomiona z tajemnicami miasta.
Bożydar wyczuł moment, znowu zaproponował toast. Teraz nastąpi faza B, podział na grupy. Kobiety wymienią się plotkami. Barbara po raz setny w tym tygodniu opowie z dumą o tym, że; Filip leci do Anglii, a więc przygotowania do wyekspediowania syna zajęły jej mnóstwo czasu i pieniędzy; będzie tam studiować ekonomię, głowę do liczb ma po matce, tutaj Bożydar zgadzał się z nią w pełni i podpisywał się rękami i nogami nawet, gdy był bardzo pijany; Oksford jest prestiżowym, starym Uniwersytetem, więc na pewno po nim znajdzie dobrze płatną pracę. Nie będzie to taka forma przekazu, jak to u Barbary, wszystko w jednym worku wyciągane na chybił trafił.
Napięcie w pokoju opadało. Wymiana spojrzenia z komendantem wystarczyła, żeby się zrozumieli, wziął butelkę i wyszli do ogrodu rozpalić grilla. Solenizant cieszył się na ten dzień, bo ostatnie urodziny, wspominał miło i ciepło, rok cały. A dziś miał ciężką zaprawę, najpierw telefon od Makucha, głos stanowczy, tryb rozkazujący, jakby był jego szefem, potem komentarz do telewizji w sprawie cudu w Hipermarkecie. Co on, komendant, mający wpisane w obowiązki racjonalne patrzenie na rzeczywistość, może powiedzieć na temat ukazania się Matki Boskiej? O demonstracji Dyducha może, ale o niego nie pytali. Na koniec zamieszanie wokół starszego pana, najpierw to ochroniarzy posądzono o pobicie, potem lekarz stwierdził zawał. Przysiągł sobie, że nic, ale to nic nie wyprowadzi go z równowagi, nawet proboszcz z Barbarą, chociaż to wybuchowa mieszanka. Postanowił, że ten wieczór należy do niego. 
część 4.