- Długo jest w stanie
zawieszenia? – wskazał Bożydar głową Jasińskiego.
- Od czasu, gdy wygrał
jakiś konkurs na kierownicze stanowisko, ale go nie dostał – podniósł torebkę z
węglem drzewnym i nasypał pod kamiennym grillem.
- Tak twierdzi, ma na
to dowód?
- Nie - Kozicki
wzruszył ramionami. – A nawet jakby miał to, co ma z nim zrobić. Protestować,
jak ten dzisiaj. Teraz może zapomnieć o jakiejkolwiek pracy w tym mieście, nikt
go już nie przyjmie, bo będzie się bał takiej reklamy. Kuźnice są małe, żeby
rozkręcić własny biznes, też trzeba mieć znajomości. Koło się zamyka. – Wyjął z
przenośnej chłodziarki zamrożoną butelkę wódki i nalał do dwóch kieliszków,
wypili. - Helena namówiła go, żeby przyszedł…
- I się rozerwał? Tak,
to bardzo dobry pomysł zapraszać na urodziny męża, faceta w depresji. Trzeba
było mu kupić rewolwer, żeby w łeb sobie strzelił.
Za drucianym
ogrodzeniem zatrzymał się ogromny range rover. Wysiadła z niego szczupła
blondynka o długich nogach w czerwonych szpilkach. Bożydar z komendantem nie
widzieli swoich otwartych ust, zamknęli je dopiero, gdy od strony kierowcy
ukazała się pyzata gęba właściciela samochodu, uśmiechnęła się, pomachała ręką
i weszła do domu.
W ogrodzie pojawił się
Jasiński. Podziękował komendantowi za miłe przyjęcie i przeszedł w miarę prosto
do swojego ogrodu i legł na leżaku pod dużym przeciwsłoneczny parasolem.
- Żal człowieka -
westchnął komendant, przekładając mięso widelcem.– Jak bóg strzela, to od razu
z kilku armat, miał się żenić, ale dziewczyna z nim zerwała. Miał jechać na
zawody szybowcowe, zrezygnował. Dobrze rodzice dawno zmarli.
Radny Czarny był gruby
i mały, nie jak komendant potężnie zbudowany, którego masa ciała rozkładała się
równomiernie na pozostałe członki. Przy komendancie wygadał żałośnie i gdyby
nie funkcja Kozickiego, nikt nie namówiłby go do złożenia wizyty. Dlatego w
takich okolicznościach, dla odwrócenia od siebie uwagi, zabierał swoją nową
żonę, Ewę. Złożył życzenia urodzinowe, dał upominek w postaci butelki
gruzińskiej wódki i bombonierki czekoladek, i poszedł pożalić się duchownemu.
- Niech ksiądz coś
zrobi, bo będziemy mieć pielgrzymki jak do Matki Boskiej w Luwrze.
- W Lourdes - poprawił
proboszcz.
- Nieważne, to we
Francji, i to we Francji. Nie mam nic przeciwko Matce Boskiej, żeby mnie ksiądz
dobrze zrozumiał, ale gdyby ona jednak chciała zaczekać dwa dni. W tej chwili,
może to źle wpłynąć na pertraktacje, jestem na etapie dopinania umowy w sprawie
budowy akwaparku.
- Ależ to nie ode mnie
zależy.
- Od księdza właśnie,
od księdza, jego głosu słuchają parafianie. Czy ksiądz zdaje sobie sprawę ilu
bezrobotnych w naszym mieście znalazłoby pracę, gdyby umowa została podpisana?
Co się z tym wiąże, nie muszę chyba mówić? Przecież księdzu też zależy, żeby
jego owieczki były bogate, bo wpływa to na kasę kościoła.
- Miastu przydałby się
rozgłos… - przyznał rację.
- No pewnie, widzę że
się rozumiemy, bo w tej chwili to wygląda tak, że jedni ludzie klęczą pod
figurą, a drudzy wokół nich chodzą z diabłem pod skórą.
- Ale co ja mogę?
- Stanąć na czele. Oni
potrzebują przywódcy. Ten buntownik – wskazał na telewizor i Dyducha z
transparentem – jest przeciwko naszemu lokalnemu porządkowi. Powinni go wsadzić
do więzienia, bo robi czarny pijar. Oczernia pracowników. Ksiądz sam widzi,
telewizja zamiast pokazywać parafian, przeprowadza z nim wywiad.
Wypito kilka toastów i
wieczór nadszedł łagodnie. Dobre jedzenie i zimna wódka złagodziły napięcie
dnia i początkową zaczepność gości. Słońce żegnało się ciepłymi podmuchami.
Wtedy właśnie Dominik odebrał telefon. Kiedy całował Zytę i wstawał, niby do
toalety, Bożydar zauważył na jego twarzy napięcie. Po drodze wziął z wieszaka
marynarkę, którą wyjątkowo pozwolił żonie zdjąć z siebie, i szykował się do
wyjścia bez pożegnania. Przed dom podjechał radiowóz. Komórka radnego
zaintonowała Mydełko Fa. Czarny wstał,
wyjął ją prawą ręką z bocznej kieszeni i przyłożył do ucha, w lewej trzymał
jeszcze kieliszek… i nagle go wypuścił.
-
Co takiego? Zamordowany! – gruchnął basem – gdzie? Jak? Komendancie Makuch
został zabity.
Komendant,
wydawało się gościom, zatrzymał się, otworzył usta i chciał coś powiedzieć.
Czekali na bardzo ważne słowa, bo zdarzenie, miejsce i osoba były bardzo
znaczące; po chwili zrobił krok, jakby płynął i po chwili bez pośpiechu upadł;
czas się zatrzymał, wspominali później ten moment goście. Komendantowa zaczęła
krzyczeć, ksiądz się modlić, radny drapać po głowie i zastanawiać, czy nie
wpłynie to źle na jutrzejsze rozmowy biznesowe. Dominik chciał pomóc, ale jego
komórka dzwoniła a radiowóz czekający za płotem trąbił. Jedynie Barbara nie
wpadła w panikę, z pomocą Bożydara zdarła z komendanta koszulę, wykonała ucisk
na mostek, i zabrała się do sztucznego oddychania. Sprawnie, rzeczowo jakby
była pielęgniarką z dwudziestoletnim stażem, a nie księgową. Bożydar był z niej
dumny, obiecał sobie, że już nigdy nie pożałuje pieniędzy na jej fanaberie.
- Zmarł?! - Wyrwało się księdzu.
- Matko Boska – szepnął
radny