czwartek, 15 maja 2014

27 kwietnia 2014 – kanonizacja Jana XXIII i Jana Pawła II



Kalendarz nie stanął na drodze   

 

Trzeciego dnia przed Bazyliką, pod tęczą..



Sama nie wierzyłam, że dotrę do Rzymu w połowie ósmej dekady życia, by wziąć udział w historycznych uroczystościach. Może dla innych nie są historyczne, ale dla mnie i pokoleń z mojego rodu, które mnie poprzedziły i są już po drugiej stronie życia – to było coś niezwykłego.
Jeśli przetrwałam trudy pielgrzymowania od 24 kwietnia do 4 maja 2014 roku, to zawdzięczam ten sukces świetnej organizacji ks. Piotra Smolińskiego ze Świerzawy i firmie Voyager, która na jego zlecenie podjęła się przygotowania turystycznej logistyki. Zamiast jednego pilota, podróżowały z nami dwie opiekunki: Agnieszka Walczak oraz Agnieszka Bijowska. Tym sposobem grupa była zabezpieczona przed rozproszeniem się w tłumie, jaki był oczekiwany w Wiecznym Mieście. Jedna z pilotek otwierała nasz marsz, niosąc złotego jak słońce narcyza, druga taki sam znak rozpoznawczy dzierżyła w ręce, zamykając pochód, a każdy z osobna strzegł jak oka w głowie swojego „identyfikatora”, dzięki czemu rozpoznawaliśmy się w tłumie. Słuchawki w uszach i akumulatorki na piersi zapewniały łączność z opiekunką grupy. Jej głos dosięgał nas na odległość jednego kilometra. Odbieraliśmy pouczenia, gdzie skręcić, gdzie się zatrzymać, gdzie wysoki stopień, kiedy opuszczamy metro, itd., itp. Na dodatek każdy z nas został zaopatrzony w notatnik, długopis oraz informację zawierającą nazwiska i numery telefonów komórkowych pilotek, nazwy miejscowości i hoteli, gdzie mięliśmy zapewnione noclegi, one zaś miały kompletną listę naszych telefonów, co okazało się zbawienne, kiedy dwie panie zapatrzyły się na wnętrze katedry w Sienie i straciły orientację, w którą uliczkę mają się zapuścić, by trafić na centralny plac miasta.
Pielgrzymka została znakomicie pomyślana, bo nie trafiliśmy od razu do Rzymu zalanego powodzią pątników i turystów, tylko przeżyliśmy swego rodzaju wyciszenie w Ravennie, gdzie w trakcie zwiedzania miasta uczestniczyliśmy we Mszy św. w jednej z najstarszych romańskich katedr, a następnego dnia mieliśmy swoje chwile skupienia w Lanciano i Manopello. W Lanciano dane nam było przebywać w miejscu cudu eucharystycznego, a w Manopello oglądaliśmy z bliska „Oblicze Boga”, jak nazwał Paul Badde wizerunek Chrystusa utrwalony na bisiorze w swojej książce pod takim właśnie tytułem. Paul Badde wiele miejsca w tej dokumentalnej pozycji poświęca technice wykonania malowidła na woalu. Na obecny stan wiedzy nie można określić sposobu jego wykonania, jak i fenomenu cudu z Lanciano, gdzie biała hostia przed wiekami zamieniła się w żywą tkankę. Jest w tych zjawiskach podobna tajemnica, jak w obrazie z Gwadeluppe. Może przyjedzie czas, kiedy rozum doścignie i tę prawdę, ale na razie człowiek stoi przed wielką niewiadomą.
 

Zapowiedzi kanonizacji na włoskich ulicach.

 

Tablica pamiątkowa.

 

Romańska świątynia w Ravennie.

 

Teatr im. Dantego we Ravennie.

 

Wieniec w dniu 25 kwietnia - w rocznice upadku włoskiego faszyzmu.

 

Manopello
W niedzielę 27 kwietnia Rzym, miasto otwarte, jak głosił tytuł filmu z lat mojej młodości, jest zamknięte dla autokarów nadjeżdżających ze wszystkich stron. Pielgrzymi podążają więc na piechotę do najbliższych stacji metra lub innych środków komunikacji miejskiej, a częstotliwość ich kursów jest w tym dniu znacznie nasilona, toteż z każdą godziną do centrum napływa coraz więcej wiernych wszystkich ras, a rejony, gdzie wystawiono telebimy, już okupowane są przez pielgrzymów między godziną szósta a siódmą, kiedy my zbliżamy się do serca miasta i obserwujemy napływ tłumu. Oczywiście nie dostaliśmy się na Plan św. Piotra, ale zadowoliliśmy się miejscem na Piazza Navona.  Na godzinę przed rozpoczęciem Mszy kanonizacyjnej ekran pokazuje fotogramy ilustrujące fakty z życia Błogosławionych Jana XXIII i Jana Pawła II. Niebawem słyszymy głos polskiego komentatora, dzięki świetnej relacji Telewizji Trwam. Modlimy się, włączamy się oklaskami w nurt zdarzeń uroczystości, machamy biało-czerwonymi sztandarami, a kiedy dochodzi do przekazania znaku pokoju, rozglądamy się i widzimy, że oprócz nas są tutaj pielgrzymi z całego świata, czarnoskórzy, skośnoocy, śniadolicy, więc uśmiechamy się, podajemy dłonie, wymieniamy uściski doświadczając jedności wiary i świadomości, że zgromadziliśmy się tutaj wspólnie, jako członkowie Kościoła Powszechnego. Nie mamy czasu wstąpić do kościoła św. Agnieszki, wzniesionego na miejscu jej męczeńskiej śmierci, zresztą nie przebilibyśmy się przez tłum, nie oglądamy rzeźb, zaprojektowanych przez Berliniego, bo ruszamy dalej, a czeka nas Msza św. w kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy, gdzie zaczął się kult tej właśnie Madonny, do której wierni kierują prośby w trudnych sprawach, zwykle na środowych nabożeństwach.
Właśnie tego popołudnia zaczyna się spełniać pewna prawidłowość: kiedy siedzimy w kościele, zwiedzamy jakieś zamknięte obiekty albo jedziemy autokarem, by dotrzeć do kolejnych celów pielgrzymki, leje jak z cebra, kiedy wysiadamy – deszcz ustaje, temperatura się podnosi i świeci słońce. Tylko raz, w Mediolanie, skropiło nas obficie, a ks. Piotr wstrzymywał ewentualne narzekania przypomnieniem, że to nie wycieczka na Majorkę albo na Capri, tylko pielgrzymka, z którą jednak powinno się wiązać jakieś umartwienie. Wracając do głównego wątku powiem tylko, że w poniedziałek byliśmy na Pl. Św. Piotra na Mszy dziękczynnej blisko ołtarza, a odwracając się, mieliśmy przed oczami nieprzebrany tłum na Placu i poza nim, gdzie stali ci, którzy już nie dostali się poza bramki strzegące wejścia. Ta Eucharystia była i radosna, i podniosła, nasi rodacy z entuzjazmem machali sztandarami, ale też i pozostałe nacje manifestowały swoją obecność na Placu. 
 

Na Pl. Navona, z narcyzem - to ja.



Pątnicy z całego świata.


Z fizjologią nie ma żartów. Bezpłatne toalety w centrum Rzymu.


Rzym. Hiszpańskie Schody.


Rzym. Fontanna di Trevi.


Forum Romanum.
 Po tej uroczystości zwiedzaliśmy Rzym, a trasa obejmowała to wszystko, czego nie sposób pominąć w Wiecznym Mieście: wielkie bazyliki, Forum Romanum, Colosseum, zachowany w swoim kształcie z pierwszych wieków rzymski Panteon (teraz chrześcijańska świątynia Marii od Męczenników), gdzie pochowany jest Rafael Santi i inne osobistości wpisane w historię Italii, Fontannę di Trevi, Schody Hiszpańskie, a trzeciego dnia – jedziemy zobaczyć Katakumby. Przemierzając ulice, zatrzymujemy wzrok na nieruchomych sylwetkach Hindusów, którzy poruszają się, kiedy monety wpadają do miseczki, zaś kto chce, może do woli fotografować się z Rzymianami udającymi legionistów z czasów cezarów.
Nie ma problemów fizjologicznych. Darmowe „tojtojki” zapełniają centrum, wciąż rozdawana jest butelkowana woda w centrum i na parkingach. Dyżurują służby informacyjno-porządkowe, w oczy rzucają się jaskrawo ubrane ekipy medyczne.
Próbuję pozbierać myśli. Co odsiać z tego natłoku wrażeń, a co zostawić? Na pewno nie mogę pominąć Ravenny, gdzie trwają zabytki z pierwszych wieków chrześcijaństwa, gdzie mieszają się wpływy bizantyjskie, gdzie kończył swoją Boską Komedię Dante, spoczywający tutaj od 1321 roku. Dante jeszcze niejeden raz pojawi się na naszej drodze, gdyż każde miasto chce uczcić tego wielkiego poetę, stawiając mu pomniki. Za miasto rodzinne Dantego uznaje się Florencję, gdzie jego rodzice zamieszkali, kiedy był małym chłopczykiem. Prowadzeni przez tutejszą przewodniczkę, idziemy do kościoła parafialnego Dantego, gdyż jego dom się nie zachował. Tam widzimy zdumiewającą rzecz – koło grobu niespełnionej miłości Dantego stoi pojemnik pełen listów. To poeci, zakochani, zdradzeni, ofiary miłości i niespełnionego talentu wrzucają swoje prośby, swoje wiersze, swoje wyznania. Nie zobaczymy nieistniejącego już domu autora Boskiej Komedii, ale za to zobaczymy dom Michała Anioła z tablicą upamiętniającą bytowanie genialnego artysty w tym miejscu. Tworzył tu również Leonardo da Vinci; dostajemy zawrotu głowy od widoku pałaców, świątyń, baptysterii i pomników.

Siena. Fresk w kaplicy Sanktuarium św. Katarzyny.


Ratusz w Sienie.


Florencja. Tu mieszkał Michał Anioł.


Florencja. Listy poetów i zakochanych w kościele parafialnym Dantego.


Toskania. Charakterystyczna architektura sakralna.

 Cofnę się w czasie i już dla porządku dokumentacyjnego przypomnę, że dotarliśmy do Sieny i Pizy, a wyznam szczerze, że narobiłam w pośpiechu tyle zdjęć, że po upływie dekady od powrotu już nie potrafię zidentyfikować, gdzie daną świątynię sfotografowałam, zwłaszcza że gotyk i renesans toskański zostawił bardzo podobne, jasne, w podobny sposób zdobione fasady katedr i kościołów. Jedynie Pizy, miasta Galileusza, nie sposób pomylić, bo właściwie z każdego miejsca Pola Cudów widać Krzywą Wieżę i jasne sylwetki katedry oraz baptysterium. Identyfikuje też bez trudu zdjęcia ze Sieny, z Sanktuarium św. Katarzyny, stygmatyczki, kobiety nieuczonej, ale tak rozumnej, że potrafiła wywierać wpływ nawet na papieży.
Znowu wracam do Florencji, gdzie w długiej, szerokiej kolejce grup staliśmy w oczekiwaniu na wejście do Galerii Uffizi, a z drugiej strony nieco węższy „ogonek” prowadził do wejścia turystów indywidualnych. Galeria to jedno z najstarszych i najznakomitszych muzeów sztuki europejskiej, zbudowane przez Medyceuszy jako obiekt dla urzędów, ale już w r.1581, po zakończeniu 20 lat trwającej budowy zaczął pełnić funkcję galerii, w której prezentowano dzieła zgromadzone przez ten ród.
 Niecierpliwiliśmy się, bo na biletach jednoznacznie wskazano, że mamy przekroczyć próg muzeum między godziną 15 min 15 a godz.15 min 30. Nie dało się, ciżba zwiedzających była zbyt wielka, ale na szczęście minęliśmy bez przeszkód, choć w opóźnionym czasie, bramki, kontrolujące, czy turyści nie wnoszą czegoś, co mogłoby zaszkodzić zgromadzonym tutaj dziełom sztuki. Warto było stanąć przed galerią starożytnych rzeźb, przed dziełami Giotta, Botticellego, Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rafaela, Cranacha, Tycjana, Rubensa, Rembrandta i innych mistrzów szkoły włoskiej i flamandzkiej, ale wyznam, że na mnie największe wrażenie zrobiły obrazy Caravaggia i mała salka, gdzie pomieszczono prace Anonima doby Renesansu, który cudownie naśladował, jak mi się wydaje, Rafaela, a ponadto zostawił pełne gwałtownego wyrazu obrazy z sylwetkami koni i jeźdźców w walce czy tez galopie.
Florencja jest oszałamiająca, wieki się tutaj nawarstwiły, zostawiły wspaniałe zabytki, nie sposób wszystkie wymienić, powiem tylko, że byliśmy we Florencji w dwóch ostatnich dniach kwietnia i przed 1 maja na głównym placu przed katedrą widzieliśmy kostki słomy, na których umościli się turyści. Jak się okazało, nikt nie zaśnie w noc poprzedzającą Święto Pracy, będą zabawy, koncerty i….wyścigi w labiryncie zbudowanym za słomy. Nim opuściliśmy miasto nad rzeką Arno, poszliśmy na Most Złotników. Most jest właściwie rojącą się od turystów ulicą z mnóstwem sklepików z biżuterią.
Następnego dnia wpatrywałam się w inne wyroby złotników w wielkiej handlowej galerii w Mediolanie. Najwięksi dyktatorzy mody mają tutaj swoje salony, a na wystawach prezentowana jest garderoba, wyroby ze skóry i złoto w cenach, przyprawiających o zawrót głowy.
Kiedy we Florencji był wolny czas, wstąpiłam do wielkiej księgarni w samym centrum. Szukałam polskich nazwisk. Był tylko Ryszard Kapuściński, w dziale klasyka nie widziałam nawet nazwisk naszych noblistów. Podobne rozczarowanie przeżyłam w Ravennie, gdzie w programie teatralnego festiwalu nie zapowiadano ani jednej polskiej trupy, choć widziałam nazwy teatrów rosyjskich.
Nasza pielgrzymka kończyła się w strugach deszczu (ale tylko do południa) w Mediolanie. Zwiedziliśmy katedrę Narodzenia św. Marii, uznaną za jedną najwspanialszych w Europie. Jej budowę rozpoczęto w 1386 roku w miejscu, gdzie stała chrześcijańska świątynia z czwartego wieku.  Zakończono - w czasach napoleońskich. W krypcie spoczywają relikwie św. Karola Boromeusza, arcybiskupa Mediolanu, który w roku 1572 wyświęcił ten kościół. Zmarł 12 lat później w wieku 46 lat.
W katedrze obserwuję dwa miejsca, gdzie płoną świece wotywne: przed krzyżem z Chrystusem i koło Matki Bożej z kilkuletnim Jezusem. Pielgrzymując, obserwuję tysiące ludzi wszystkich ras, widzę ich gorliwość w wierze, widzę, jak wyrażają ufność i nadzieję, której, jak widać, nie znajdują gdzie indziej. Do Madonny podchodzi para młodych ludzi. Są urodziwi, elegancko ubrani. Zapałają świece, ona zaczyna płakać. On tuli ją, głaszcze po włosach, całuje delikatnie w czoło i policzki. Potem klęka i modli się z twarzą schowaną w dłoniach. Myślę sobie, że albo utracili dziecko i są w rozpaczy, albo proszą o dar upragnionego rodzicielstwa. Jeszcze zostaję, by ich również włączyć do moich intencji. Wtedy widzę, jak mężczyzna w garniturze wprawnymi ruchami robi porządek na świecowym stelażu. Zgarnia parafinę, niedopalone świece, te zaledwie napoczęte płomieniem przenosi na zwolnione lichtarzyki. Musi to robić szybko, bo napływają kolejni pielgrzymi i chcą zapalić swoje wotywne świece. Musi dla nich zrobić miejsce. Mnie to nie dotyczy, nie mam nadziei wrócić tutaj raz jeszcze. Wiec cieszę się, że kalendarz jednak nie stanął mi tym razem na drodze do Wiecznego Miasta i grobu św. Jana Pawła II.


Maria Suchecka


Piza.

Kryte dachem pasaże galerii handlowej w Mediolanie.

Dante.

W księgarni najwięcej  książek Kohello.

Mediolan. Pan robi miejsce dla następnych świec wotywnych.


 Mijane  włoskie pejzaże.


Mijane pejzaże.