czwartek, 26 lutego 2015

Grzegorz Trop „Sięgnąć po świetnego autora”

Żonie zachciało się placków kartoflanych, więc tarkuję ziemniaki i łowię uchem audycję radiową na temat zdarzeń literackich. Wtedy to dowiaduję się, ze Piotr Wojciechowski to wedle redaktora największy współczesny prozaik. Największy, a ja go nie mam na półce. Niebawem Dzień Kobiet, moja lepsza połowa sprasza swoje koleżanki, a tymczasem ja nie mam na mojej półce z książkami ani jednej pozycji tego autora. Ledwie skonsumowaliśmy zamówione placki, wyruszyłem do biblioteki. I od razu zdjąłem z półki dwie powieści tego autora.
Zacząłem czytać w takiej kolejności: najpierw „Szkołę wdzięku i przetrwania”, bo wcześniej wydana, a potem „Próbę listopadową”. Miał rację ten redaktor od kultury. Pierwszą powieść czytałem jednym tchem, od czasu do czasu zaśmiewając się do rozpuku albo tylko uśmiechając się pod nosem. Ależ to kapitalna opowieść. Otóż są czasy buchającej przedsiębiorczości prywatnej. Niektórzy już nie wiadomo jak zbili majątki. Niektórzy maja genialne pomysły, ale bez talentu na pomnażanie grosza. Zakładają firmy, spółki, zaciągają kredyty, wyszukują frapujące nazwy. Jest dynamicznie, miło, czasem niebezpiecznie, czasem lekko i przyjemnie, a w tym inicjatywnym ludku krąży Ania Podbipięta, nawet herbowa, pieczętująca się, jak mówił jej dziadek, KITAWRASEM, bo oni nie z tych z Litwy herbu Zerwikaptur, jak niejeden czytelnik zapamiętał z lekcji polskiego. To pryncypałom pasuje, ale rzecz w tym, że imię brzmi pospolicie, nie chwyci za przynętę, więc nadają jej imię Glorenda de Soto. Bo to brzmi melodyjnie, zagranicznie, a kojarzy się z południowoamerykańskimi serialami. Otóż Glorenda jest panną majętną, miliony na czesne to dla niej małe piwo, a te miliony pozwolą założyć Szkołę Wdzięku i Przetrwania, a na dodatek pokryć bieżące zobowiązania firmy, która uczelnię powołała do istnienia.
Wiele rzeczy będzie się działo na kartach tej książki. Pojawią się i mafiozi (w tym skośnoocy) zza wschodniej granicy ściągający haracze z handlarzy na stołecznym stadionie, odżyją solidarnościowe kontakty z podziemia, relikty komuny będą mieszać się z wyznacznikami nowych, wolnych czasów. A gdzie diabeł nie może, to babę pośle, czyli Glorendę, która bije ich wszystkich lotnością umysłu, refleksem, inteligencją i sprytem. Jak czytelnik chce wiedzieć więcej albo odnaleźć się w pysznie namalowanej galerii postaci, niech sobie pożyczy książkę.
Ja teraz przenoszę się w czasy późniejsze. I środowiska inne. Tam byli szybcy dorobkiewicze, ludzie biznesu, tutaj, czyli w drugiej powieści „Próba listopada” mamy zupełnie inne rewiry. Tu wiruje świat artystów, redaktorów, reżyserów, scenografów. Wszystko obraca się wobec duetu Olaf i Sylwia. Oczywiście tworzą wolny związek, gdzie tam jakieś małżeńskie stadło, model zwietrzały i niepraktyczny. Ona jest psychoterapeutką, on to autor scenariuszy. Powieść jest tak napisana, ze na początku nie wiadomo, czy akcja dotyczy tych dwojga, czy też rozgrywa się na stronach scenariuszy, które Olaf albo pisze sam, albo rzuca inspirację swoim studentom, a ci dopisują dalszy ciąg napoczętego scenariusza. A w tych scenariuszach jest kawał prawdy o życiu, jaki buszuje już dobrą dekadę po transformacji. Ta akcja rozerwana na właściwy wątek i na rozliczne scenariusze, w które wnikają wątki autentyczne, czyli czerpane z tego zasadniczego, trudna jest do prześledzenia, ale gimnastykuje umysł i pobudza wyobraźnię. Gorąco polecam. Szkoda, że na bibliotecznej półce nie było głośnej powieści Piotra Wojciechowskiego „Czaszka w czaszce”, ale nie wcześniej, to później wytropię i te pozycję tak wysoko ocenionego i nagradzanego pisarza.
Piotr Wojciechowski Szkoła wdzięku i przetrwania, Oficyna Wydawnicza AGAWA Warszawa 1995, „Próba listopada, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa,2000r.

czwartek, 19 lutego 2015