Żonie
zachciało się placków kartoflanych, więc tarkuję ziemniaki i
łowię uchem audycję radiową na temat zdarzeń literackich. Wtedy
to dowiaduję się, ze Piotr Wojciechowski to wedle redaktora
największy współczesny prozaik. Największy, a ja go nie mam na
półce. Niebawem Dzień Kobiet, moja lepsza połowa sprasza swoje
koleżanki, a tymczasem ja nie mam na mojej półce z książkami ani
jednej pozycji tego autora. Ledwie skonsumowaliśmy zamówione
placki, wyruszyłem do biblioteki. I od razu zdjąłem z półki dwie
powieści tego autora.
Zacząłem
czytać w takiej kolejności: najpierw „Szkołę wdzięku i
przetrwania”, bo wcześniej wydana, a potem „Próbę
listopadową”. Miał rację ten redaktor od kultury. Pierwszą
powieść czytałem jednym tchem, od czasu do czasu zaśmiewając się
do rozpuku albo tylko uśmiechając się pod nosem. Ależ to
kapitalna opowieść. Otóż są czasy buchającej przedsiębiorczości
prywatnej. Niektórzy już nie wiadomo jak zbili majątki. Niektórzy
maja genialne pomysły, ale bez talentu na pomnażanie grosza.
Zakładają firmy, spółki, zaciągają kredyty, wyszukują
frapujące nazwy. Jest dynamicznie, miło, czasem niebezpiecznie,
czasem lekko i przyjemnie, a w tym inicjatywnym ludku krąży Ania
Podbipięta, nawet herbowa, pieczętująca się, jak mówił jej
dziadek, KITAWRASEM, bo oni nie z tych z Litwy herbu Zerwikaptur, jak
niejeden czytelnik zapamiętał z lekcji polskiego. To pryncypałom
pasuje, ale rzecz w tym, że imię brzmi pospolicie, nie chwyci za
przynętę, więc nadają jej imię Glorenda de Soto. Bo to brzmi
melodyjnie, zagranicznie, a kojarzy się z południowoamerykańskimi
serialami. Otóż Glorenda jest panną majętną, miliony na czesne
to dla niej małe piwo, a te miliony pozwolą założyć Szkołę
Wdzięku i Przetrwania, a na dodatek pokryć bieżące zobowiązania
firmy, która uczelnię powołała do istnienia.
Wiele
rzeczy będzie się działo na kartach tej książki. Pojawią się i
mafiozi (w tym skośnoocy) zza wschodniej granicy ściągający
haracze z handlarzy na stołecznym stadionie, odżyją
solidarnościowe kontakty z podziemia, relikty komuny będą mieszać
się z wyznacznikami nowych, wolnych czasów. A gdzie diabeł nie
może, to babę pośle, czyli Glorendę, która bije ich wszystkich
lotnością umysłu, refleksem, inteligencją i sprytem. Jak
czytelnik chce wiedzieć więcej albo odnaleźć się w pysznie
namalowanej galerii postaci, niech sobie pożyczy książkę.
Ja
teraz przenoszę się w czasy późniejsze. I środowiska inne. Tam
byli szybcy dorobkiewicze, ludzie biznesu, tutaj, czyli w drugiej
powieści „Próba listopada” mamy zupełnie inne rewiry. Tu
wiruje świat artystów, redaktorów, reżyserów, scenografów.
Wszystko obraca się wobec duetu Olaf i Sylwia. Oczywiście tworzą
wolny związek, gdzie tam jakieś małżeńskie stadło, model
zwietrzały i niepraktyczny. Ona jest psychoterapeutką, on to autor
scenariuszy. Powieść jest tak napisana, ze na początku nie
wiadomo, czy akcja dotyczy tych dwojga, czy też rozgrywa się na
stronach scenariuszy, które Olaf albo pisze sam, albo rzuca
inspirację swoim studentom, a ci dopisują dalszy ciąg napoczętego
scenariusza. A w tych scenariuszach jest kawał prawdy o życiu, jaki
buszuje już dobrą dekadę po transformacji. Ta akcja rozerwana na
właściwy wątek i na rozliczne scenariusze, w które wnikają wątki
autentyczne, czyli czerpane z tego zasadniczego, trudna jest do
prześledzenia, ale gimnastykuje umysł i pobudza wyobraźnię.
Gorąco polecam. Szkoda, że na bibliotecznej półce nie było
głośnej powieści Piotra Wojciechowskiego „Czaszka w czaszce”,
ale nie wcześniej, to później wytropię i te pozycję tak wysoko
ocenionego i nagradzanego pisarza.
Piotr
Wojciechowski Szkoła wdzięku i przetrwania, Oficyna
Wydawnicza AGAWA Warszawa 1995, „Próba listopada,
Wydawnictwo W.A.B, Warszawa,2000r.