Urban wiecznie żywy
- I pan to czyta!? Tę czerwoną świnię, tego …, wstydziłby się sąsiad.
Krzyk rozniósł się po korytarzu. Wychodziłem właśnie z domu, zamykałem drzwi na klucz, pod pachą trzymałem biograficzną książkę o Jerzym Urbanie, którą musiałem szybko oddać do biblioteki, bo zapisy na nią są kilkumiesięczne. Nie przypuszczałem, że zmarły dwa lata temu naczelny redaktor tygodnika „Nie” może jeszcze wzbudzać w ludziach takie emocje. Kiedy schodziłem po schodach, zacząłem się zastanawiać. Sąsiad z boku jest ode mnie starszy, niewiele, czyli pamięta czasy PRL-u. I do dziś pielęgnuje w sobie nienawiść? Cóż, jeśli spojrzy się na dzisiejszą politykę, próżno się dziwić. Członkowie rodziny we własnym domu siadają po dwóch stronach stołu.
Książka Doroty Karaś i Marka Sterlingowa o Jerzym Urbanie jest naprawdę wspaniale napisania. Punktuje ubiegłe dekady, dla mnie już zacierające się we wspomnieniach, dla drugich bardzo żywe, jak u mojego sąsiada, a dla młodego pokolenia zupełnie obojętne. Któż z tego pokolenia nie pamięta kartek na mięso i cukier, zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, stanu wojennego 13 grudnia i wypowiedzi Urbana, gdy piastował stanowisko rzecznika prasowego rządu. Choć wszyscy się zarzekali, że go nie słuchają, to czekali na jego konferencje prasowe transmitowane w Dzienniku Telewizyjnym. Były inteligentne, krótkie i cyniczne, do historii przeszła fraza „rząd się sam wyżywi”, czy ogłoszenie o wysłaniu śpiworów dla Nowego Jorku, które nigdy tam nie dotarły. Urban został aktorem jednego planu, tak odmiennego od szarej wówczas rzeczywistości i twarzą tej epoki.
Nie wszyscy dziś wiedzą, lub nie chcą o tym wspominać, że do porozumień z opozycją pod koniec lat osiemdziesiątych przyłożył swoją grubą rękę. Mając dostęp do dokumentów SB, rozumiał złożoną polską scenę polityczną. Dwadzieścia lat później również. W październiku 2015 drukuje w tygodniku „Nie” artykuł pt. Polska kaput i uprzedza czytelników „że choć PiS zdobywa władzę w wyniku demokratycznych wyborów, nie odda jej w ten sam sposób.” Sprawdziło się to w roku 2023.
Może cynizm i ateizm chroniły go przed agresją i wyzwiskami, którymi obrzucali ludzie. Ale o dziwo, to również go napędzało, bo jak powiedział „Brak wrogów boleśniejszą tworzy pustkę niż ubytek przyjaciół. Wrogości są ożywcze.” Kiedy premier Mateusz Morawiecki na Facebooku nazywał go „kanalią stanu wojennego”, Urban odpowiedział mu w swoim stylu na YouTube: - Morawiecki powiedział, że jestem kanalią stanu wojennego. Mnie to nie uraża, bo on zawsze kłamie.
Z biografii „Urban” duetu Doroty Karaś i Marka Sterlingowa, którzy zebrali ogromny materiał, dowiemy się przede wszystkim, jak czytać dzisiejsze informacje telewizyjne, do kogo skierowano grę na emocjach. Czy się ustrzeżemy przed tą propagandową miazgą, nie wiem, mój sąsiad nie potrafi. Kiedy mijamy się na schodach moje „Dzień dobry sąsiedzie”, zbywa milczeniem. Natomiast książka, przepraszam, to Urban – pokazuje, jak należy kreować rzeczywistość w telewizji i w gazetach. Autorzy są dalecy od komentarza. Tę naukę wykorzystują dzisiejsi spece od pijaru w telewizji z byłym prezesem Telewizji Polskiej na czele, Jackiem Kurskim. Przy wystąpieniach byłego premiera w okularach zastanawiałem się, czy Jerzy Urban nie był bardziej inteligentny od niego, chociaż nie skończył żadnego uniwersytetu. Można powiedzieć – Urban wiecznie żywy.
Jerzy Urban pisał dużo, zrobił z tego sobie styl życia, poza tym, jak sam mówił, nic nie umiał robić. Jego artykuły drukowały, między innymi tygodnik „Polityka”, „Szpilki” i chociaż przez kilka lat miał zakaz publikacji, to pisał pod pseudonimami. Małgorzata Szejnert stwierdza „Jerzy Urban uważany jest za fonemem: nie ma chyba w Polsce drugiego dziennikarza, który pisząc tak dużo, pisałby jednocześnie tak dobrze, a zwłaszcza tak denerwująco.”
Bez pisania nie umiał żyć. Kiedy już nie chciano drukować jego artykułów, nie miał innej możliwości jak założyć w 1990 roku własny tygodnik „Nie”.
„Urban. Biografia”, Marek Sterlingow, Dorota Karaś, Kraków 2023, Wydawnictwo Znak.