czwartek, 16 listopada 2017

Danuta Mysłek


Kulturowa podróż w ramach partnerskiej współpracy JOŚ: Jestěd-Oybin-Śnieżka.


W ramach trójnarodowej współpracy teatralnej pomiędzy Teatrem im. Františka Xavera Šaldy z Liberca, Teatrem im. Gerharta-Hauptmanna z Zittau oraz Teatrem im. C. K. Norwida, obywatele Polski, Czech i Niemiec w ramach jednego abonamentu w dniu 11 listopada rozpoczęli kulturową podróż przez trzy miasta, trzy teatry, trzy inscenizacje.
Ze Stowarzyszenia W Cieniu Lipy Czarnoleskiej wyruszyły w nią dwie członkinie z innymi, jeleniogórskimi miłośnikami kultury. W sumie było nas bardzo niewiele, dziesięć osób, jak na miasto o liczbie mieszkańców 80 889 (stan na 30.06.2016r.). Stosunek osób, które skorzystały z oferty do populacji zamieszkującej Miasto Jelenia Góra to znikomy ułamek procenta.
Z Jeleniej Góry wyruszyliśmy o godzinie czternastej z parkingu przy ul. Teatralnej. W Szklarskiej Porębie zaskoczyła nas zimowa aura, drzewa pokryte białym puchem, pobocza przysypane, także kilkucentymetrową zimową szatą, na jezdni nie było aż tak źle, by wzbudzało to w nas większy niepokój w aspekcie nocnego powrotu do Jeleniej Góry.
Po drodze w Libercu zabraliśmy kolejne pięć osób, które jak my postanowiły skorzystać z projektu realizowanego w ramach partnerskiej współpracy. To też niewiele osób, jak na miasto Liberec zainteresowanych taką formą spędzania wolnego czasu, lub wypełnienia w przypadku np. emerytów. Mając na myśli wiele wartości dodanych a nie tylko bezpośrednich smutnym wydaje się brak aktywizacji siebie i/lub innych, gdy oferują nam coś na przysłowiowej tacy po niskiej cenie.
Choć o tej porze roku, tj. między godziną szesnastą a siedemnastą jest już szarawo, maszerowaliśmy do najciekawszych miejsc w Zittau dziarsko, choć nie każdy z nas miał stosowne obuwie na marsz po brukowej kostce, którą, jako historyczne dzieło miasto pozostawiło – i słusznie. Następnego dnia tym kobietom, które wybrały nie wygodę a elegancję – buty na obcasach - dało się odczuć maszerowanie po nierównym bólem stóp.
Zobaczyliśmy renesansowy ratusz, dawny „Dom Solny” z 1511 r. (Salzhaus), Stare Miasto z fontannami, klasztor franciszkanów (obecnie muzeum miejskie – Kulturhistorisches Museum Franziskanerkloster). Poprzytulaliśmy się do stu sześćdziesięcioletniego drzewa, by zaczerpnąć z niego pozytywnej energii, no i siły z mocy staruszka, o którego dobroczynności leczniczej wspomniała przewodniczka. Zatrzymaliśmy się także przy słonecznym zegarze, wysłuchując o jego strojeniu, co ma miejsce trzy razy w roku. W porze zimowo – wiosennej wystrojony będzie w szyszki i mech, na ten moment przygotowywany do zmiany stroju był „nagi”.
Przed obejrzeniem sztuki zasiedliśmy do wspólnego poczęstunku, na którym zaserwowano nam: pyszną ziemniaczaną zupkę z ananasem, smaczne oraz bardzo kolorowe kanapeczki, a także do woli podawano soki, wodę, kawę i herbatę.
Po czym nastąpiło wprowadzenie do sztuki, naszym tłumaczem był Polak, maturzysta z Görlitz, który z rodzicami zamieszkał tu, jako mały chłopiec. Przewodniczką była kobieta, która chwaliła się polskimi korzeniami, był to jej debiut w roli przewodnika, z wrodzonym wdziękiem poradziła sobie z zadaniem dobrze, bez tremy i skrępowania wspomagając się czasem ściągą.
Spektakl rozpoczął się o godzinie dziewiętnastej trzydzieści. O godzinie dwudziestej drugiej wyruszyliśmy w drogę powrotną z czeskimi przyjaciółmi, których wysadziliśmy w miejscu zbiórki.
O czym była sztuka?
Co było źródłem inspiracji Joanny Mazur?
Na tak postawione pytania odniosę się pokrótce, zaczynając do drugiego pytania.
Źródłem inspiracji autorki jest rzeczywistość, z jaką niejednokrotnie mierzy się człowiek. To wszelkie miejsca, gdzie nie obowiązuje żadna wspólnie uznawana wartość, pozbawione aksjologicznych odniesień i moralnych wartości. Miejsca, gdzie dyskurs czynników stanowiących zagrożenie dla wielu jednostek ukazuje jaskrawy kryzys tożsamości człowieka.
Akcja toczy się w hotelu położonym na tajemniczej wyspie. W którym pracują ludzie różnych nacji. Jest wśród nich starszy kucharz, młoda pracownica i dziwaczny obcy, którego mowy nikt nie jest w stanie pojąć, do zespołu dołącza nowy pracownik. Wszyscy z nich mają wielkie nadzieje, ale…
Sztuka Joanny Mazur pt. „Plama”, jak usłyszeliśmy od osoby wprowadzającej nas w fabułę, była napisana w formie jakby modlitwy.
Na scenie grał polski, czeski i niemiecki aktor, dla niektórych z nich był to także debiut – dobry debiut! I doskonała inscenizacja spektaklu.
18 listopada, powtórzymy to, o czym powyżej w artykule autorka wspomniała (zwiedzanie, kolacja, wprowadzenie, sztuka) z tym, że tym razem zabieramy uczestników z Zittau, by wspólnie już w Libercu obejrzeć spektakl pt. "Lampy Naftowe"
02 grudnia Niemcy, Czesi i my obejrzymy spektakl pt. "Mąż i Żona".
Zachęcam do kulturowych podróży, od zainteresowania nimi będzie zależała ich kontynuacja. 





























 

niedziela, 5 listopada 2017

Bronisław Krzemień poleca

Postrzępiona proza



Szukałem tytułu do rekomendacji książki zawierającej dwie niedługie powieści „Słuchaj pieśni wiatru” i „Flipper roku 1973” i nie przychodziło mi do głowy nic innego, jak ten właśnie powyższy nagłówek. Autor, Haruki Murakami, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych pisarzy japońskich. MUZA wydrukowała już kilkanaście jego powieści. W tej, którą rekomenduję, padają znamienne słowa „Cywilizacja opiera się na przekazie. (...) Jeżeli nie potrafi się czegoś wyrazić, jest zupełnie tak, jakby to coś nie istniało. (...) Kiedy znikną rzeczy, które trzeba wyrazić i przekazać, cywilizacja się kończy”.
Na szczęście otacza nas mrowie rzeczy, a ich liczba wielokrotnieje, zatem cywilizacja istnieje a liczni pisarze wychodzą z założenia, że to, co istnieje, godne jest opisania. W tym przypadku zdarzenia osnute są wokół dwóch podmiotów narratora i Szczura, a każdy z nich usiłuje odnaleźć w życiu, do którego został przywołany, jakiś sens. A nie jest to łatwe, bo w życiu trudno o miłość, o szczęście, o sławę, o spełnienie. Szczur jest zamożny, nie ma żadnych trosk bytowych, narrator odwrotnie. W pewnym sensie wiąże ich przyjaźń. Spotykają się w barze Chińczyka. Ten nie jest frustratem. Bierze życie takim, jakie ono jest. Zaś dwaj próbują odnaleźć sens istnienia. Psycholog by powiedział, że są nadwrażliwcami. Psychiatra rozpoznałby początki depresji, jakiejś psychozy maniakalno-depresyjnej.
Wątki zmieniają, się, urywają, wątek narratora doprowadzony zostaje do finału, którym okazuje się stabilizacja w udanym małżeństwie po wielu zerwanych związkach. Szczurowi jest trudniej. Przez kilkanaście stron snuje się historia dziwacznego związku z bliźniaczkami, z którymi mężczyzna dzieli noce spędzane w jednym łóżku. Zjawiły się nie wiadomo skąd, pewnego dnia odjechały nie wiadomo dokąd. Ale obie zapewniają, że mają dokąd wrócić. Miłości w tym nie było ani odrobiny. A może była, tylko już przeżywana i objawiana inaczej, niż do tego przyzwyczaiła nas powieść dziewiętnastego i dwudziestego stulecia.
W powieści pojawiają się antrakty. Są to fragmenty zapisane cudownie poetyckim językiem. W tym języku na opisanie zwykłych spraw przywoływane są niezwykle słowa. Jay, ten Chińczyk z baru powiedział: „...jeżeli się tylko człowiek postara, ze wszystkiego może wyciągnąć jakaś naukę. Nawet z najbardziej trywialnej, najzwyklejszej rzeczy zawsze można się czegoś nauczyć”, to prawda. Kiedy narrator mówi: „Problem polega na tym, myślałem, że miejsca, do których ewentualnie bym pasował, zawsze należą do poprzedniej epoki.” No i czytelnik, który czuje się nieprzystosowany do swojej współczesności, odnajdzie w tym siebie, uświadomi sobie, że nie jest sam w swoim nieprzystosowaniu. A Chińczyk barman ma swoją diagnozę dla takiegoż stanu rzeczy. Mówi: „Ludzie są okropnie nieudolni z pomysłami. Znacznie bardziej niż sądzisz”.
Już kończę, tylko przywołam jeszcze jeden cytat: „Pewnego dnia coś nas chwyta za serce. Wszystko jedno co, coś niewielkiego. Paczek róży, zgubiona czapka, sweter, który lubiliśmy w dzieciństwie (...) jedna z drobnych rzeczy, dla których nigdzie nie ma już miejsca. To coś błądzi po naszym sercu przez dwa lub trzy dni, a potem wraca tam, skąd przyszło...W ciemność. W naszym sercu wykopano kilka studni, przelatują nad nimi ptaki.”
Pomyślałem sobie, że każdy ma w swoim sercu jakaś studnie, a w niej zasypane różności. I nic się na to nie poradzi. Jest wyjście. Wziąć do ręki Murakamiego i odszukać w tej poszarpanej książce kawałki własnych niepokojów.
Haruki Murakami "Słuchaj pieśni wiatru". "Flipper roku 1973", obie powieści z japońskiego przełożyła Anna Zielińska - Elliot, Warszawskie Wydawnictwo Literackie, MUZA SA Warszawa 2014.