Cały wiek na 638 stronach
Ostatnio
zapytał mnie nastolatek, jakie książki z tych, które przeczytałem,
uważam za najpiękniejsze. Odpowiedziałem bez namysłu „Jan
Krzysztof” Romain Rollanda, trylogia "Józef i jego bracia" Tomasza Manna i „Światłość
świata” Halldóra Laxnessa. Dziś, kiedy skończyłem wielka powieść Mo
Yana „Obfite piersi, pełne biodra”, bez wahania wskazałbym
właśnie tę powieść chińskiego noblisty. Tytuł wydał mi się
trywialny i pomyślałem sobie, że będzie na kartach tej książki
dużo obscenicznych fragmentów. Nie miałem racji. Bohaterka tej
monumentalnej powieści jest Shangguan Lu, matka dziewięciorga
dzieci. Siedmioro kolejnych niemowląt, które wydała na świat, to
były dziewczynki, witane przez matkę Lu i jej teściową z coraz
większym gniewem i rozczarowaniem, a niewiele by brakowało, by
siódmy noworodek płci żeńskiej nie został utopiony przez
rozwścieczona babkę.
Narracja
zaczyna się od opisu ósmego porodu. Równolegle usiłuje na świat
wydać swoje dziecko Lu, a mężczyźni w tej rodzinie pomagają
oślicy urodzić małe. Zatem równolegle trwa walka o jedno i drugie
życie. A kiedy następuje ludzkie rozwiązanie, okazuje się, że na
świat przychodzi upragniony syn, drugi po dziewczynce bliźniaczce,
która okazuje się ślepa. Matczyne mleko okazuje się warunkiem
przetrwania, malec walczy o dostęp do piersi, nie dopuszczając do
życiodajnego, białego strumienia bliźniaczki.
Koleje
rozdziały to właściwie saga tej rodziny, pełna napięć, trudu,
nieoczekiwanych odmian losu i zwrotów akcji. W ramach stulecia upada
dynastia, powstaje republika, szaleje rewolucja, budowany jest
socjalizm, uśmiercani, więzieni, torturowani są wrogowie ludu. I
wreszcie przychodzi czas, kiedy nie jest hańba być jednostką
energiczną, inicjatywną, przebojową, która potrafi produkować,
zatrudniać, bogacić się bez ryzyka zesłania lub utraty życia.
Literatura
przyzwyczaja nas, że główny bohater ze słabeusza, który cudem
ujrzał światło dzienne, zamienia się w herosa. Nie dotyczy to
jednak Shangguana Jintonga, upragnionego syna Lu. Owszem, na kartach
powieści pojawiają się mężczyźni silni, niepokonani, odważni
do brawury i nieustraszeni do szaleństwa, niszczący wrogów i
zdobywający najpiękniejsze kobiety. Jintong taki nie jest. Ledwie
zaświta dla niego jakaś nadzieja, zostaje unicestwiona i sypią
się na niego gromy. Uważam, że to postać uniwersalna. Ilu z nas
wchodzi w życie z nadzieją, z pragnieniem sukcesu, a przeżywa
wciąż porażki, choć na dobra sprawę wyprzedzają ich w sukcesach
znacznie gorsi?
Rytm
zdarzeń wynika z procesu dorastania licznego rodzeństwa i
spełniania się historii Państwa Środka. Bohaterowie organicznie
stopieni są z naturą. Zdumiewająca jest znajomość pisarza
chińskiej flory i fauny, zachowań świata ożywionego i procesów
zachodzących w świecie nieożywionym. Wszystko na świecie ma swoje
prawa, wszystko z nich korzysta. Blaski, cienie, odgłosy, aromaty,
barwy o najrozmaitszych tonacjach, wszystkie żywioły korzystają ze
swoich praw. Zwykle czytelnik przebiega w powieści wzrokiem opisy,
chłonąc wartkie dialogi. Opisy w tej powieści są nadzwyczajne,
piękne, a wszelka metaforyka jest czerpana ze świata natury.
W
„Asianweeku” powieść Mo Yana nazwana jest dziełem
monumentalnym, a dalej pada stwierdzenie: „Znakomite pisarstwo Mo
Yana jest tak ekspresywne, że zapachy, widoki i emocje stają się
niezwykle wyraziste.” Natomiast „The Washington Times” pisze,
że proza chińskiego pisarza to „jest jedyna w swoim rodzaju
mieszanka fantazji, lirycznych opisów chińskiej przyrody, czarnego
(nawet slapstickowego) humoru odrobiny tego, co nadprzyrodzone”
Powiem
krotko, warto wziąć tę powieść do ręki, by poznać wielki kawał
azjatyckiego świata, poznać historie Chin minionego wieku i
zdumiewające zakamarki natury ludzkiej. Tylko trzeba rezerwować na
tę lekturę spokojny czas na urlopie lub w sanatorium.
Już
gotów byłem wysłać rekomendacje książki, jak przypomniałem
sobie kilka spraw spraw. Na przykład zadziwia mnie pamięć autora,
który wprowadza na karty powieści dziesiątki bohaterów,
zindywidualizowanych, odgrywających niemałe role i ani razu nie
gubi przypisanych im funkcji. Cała narracja zbudowana jest w ten
sposób, że z poszczególnych epizodów można byłoby wykroić
kilka pasjonujących książek. Z własną dramaturgią,
niesamowitymi, opisami coraz to innych miejsc i z nietuzinkowymi
bohaterami. I nie można się pogubić w całości, gdyby ktoś z
Czytelników poczułby się bezradny w tej lawinie zdarzeń i
postaci, może sięgnąć na sam koniec, gdzie na czterech i pół
stronicach znajdzie galerie głównych postaci w liczbie 25 kobiet i
mężczyzn z dominującymi członkami rodu Shangguanow. Każda z nich
jest zwięźle scharakteryzowana z zaznaczeniem roli, jaką odgrywa w
książce. A najbardziej zdumiewający jest ostatni rozdział, który
zupełnie burzy zasadę jedności czasu i miejsca. Ale na czym to
polega, niech Czytelnik sam się dowie i zadziwi.
X