niedziela, 18 marca 2018

Michał Zasadny

Cały wiek na 638 stronach



Ostatnio zapytał mnie nastolatek, jakie książki z tych, które przeczytałem, uważam za najpiękniejsze. Odpowiedziałem bez namysłu „Jan Krzysztof” Romain Rollanda, trylogia "Józef i jego bracia" Tomasza Manna i „Światłość świata” Halldóra Laxnessa. Dziś, kiedy skończyłem wielka powieść Mo Yana „Obfite piersi, pełne biodra”, bez wahania wskazałbym właśnie tę powieść chińskiego noblisty. Tytuł wydał mi się trywialny i pomyślałem sobie, że będzie na kartach tej książki dużo obscenicznych fragmentów. Nie miałem racji. Bohaterka tej monumentalnej powieści jest Shangguan Lu, matka dziewięciorga dzieci. Siedmioro kolejnych niemowląt, które wydała na świat, to były dziewczynki, witane przez matkę Lu i jej teściową z coraz większym gniewem i rozczarowaniem, a niewiele by brakowało, by siódmy noworodek płci żeńskiej nie został utopiony przez rozwścieczona babkę.
Narracja zaczyna się od opisu ósmego porodu. Równolegle usiłuje na świat wydać swoje dziecko Lu, a mężczyźni w tej rodzinie pomagają oślicy urodzić małe. Zatem równolegle trwa walka o jedno i drugie życie. A kiedy następuje ludzkie rozwiązanie, okazuje się, że na świat przychodzi upragniony syn, drugi po dziewczynce bliźniaczce, która okazuje się ślepa. Matczyne mleko okazuje się warunkiem przetrwania, malec walczy o dostęp do piersi, nie dopuszczając do życiodajnego, białego strumienia bliźniaczki.
Koleje rozdziały to właściwie saga tej rodziny, pełna napięć, trudu, nieoczekiwanych odmian losu i zwrotów akcji. W ramach stulecia upada dynastia, powstaje republika, szaleje rewolucja, budowany jest socjalizm, uśmiercani, więzieni, torturowani są wrogowie ludu. I wreszcie przychodzi czas, kiedy nie jest hańba być jednostką energiczną, inicjatywną, przebojową, która potrafi produkować, zatrudniać, bogacić się bez ryzyka zesłania lub utraty życia.
Literatura przyzwyczaja nas, że główny bohater ze słabeusza, który cudem ujrzał światło dzienne, zamienia się w herosa. Nie dotyczy to jednak Shangguana Jintonga, upragnionego syna Lu. Owszem, na kartach powieści pojawiają się mężczyźni silni, niepokonani, odważni do brawury i nieustraszeni do szaleństwa, niszczący wrogów i zdobywający najpiękniejsze kobiety. Jintong taki nie jest. Ledwie zaświta dla niego jakaś nadzieja, zostaje unicestwiona i sypią się na niego gromy. Uważam, że to postać uniwersalna. Ilu z nas wchodzi w życie z nadzieją, z pragnieniem sukcesu, a przeżywa wciąż porażki, choć na dobra sprawę wyprzedzają ich w sukcesach znacznie gorsi?
Rytm zdarzeń wynika z procesu dorastania licznego rodzeństwa i spełniania się historii Państwa Środka. Bohaterowie organicznie stopieni są z naturą. Zdumiewająca jest znajomość pisarza chińskiej flory i fauny, zachowań świata ożywionego i procesów zachodzących w świecie nieożywionym. Wszystko na świecie ma swoje prawa, wszystko z nich korzysta. Blaski, cienie, odgłosy, aromaty, barwy o najrozmaitszych tonacjach, wszystkie żywioły korzystają ze swoich praw. Zwykle czytelnik przebiega w powieści wzrokiem opisy, chłonąc wartkie dialogi. Opisy w tej powieści są nadzwyczajne, piękne, a wszelka metaforyka jest czerpana ze świata natury.
W „Asianweeku” powieść Mo Yana nazwana jest dziełem monumentalnym, a dalej pada stwierdzenie: „Znakomite pisarstwo Mo Yana jest tak ekspresywne, że zapachy, widoki i emocje stają się niezwykle wyraziste.” Natomiast „The Washington Times” pisze, że proza chińskiego pisarza to „jest jedyna w swoim rodzaju mieszanka fantazji, lirycznych opisów chińskiej przyrody, czarnego (nawet slapstickowego) humoru odrobiny tego, co nadprzyrodzone”
Powiem krotko, warto wziąć tę powieść do ręki, by poznać wielki kawał azjatyckiego świata, poznać historie Chin minionego wieku i zdumiewające zakamarki natury ludzkiej. Tylko trzeba rezerwować na tę lekturę spokojny czas na urlopie lub w sanatorium.
Już gotów byłem wysłać rekomendacje książki, jak przypomniałem sobie kilka spraw spraw. Na przykład zadziwia mnie pamięć autora, który wprowadza na karty powieści dziesiątki bohaterów, zindywidualizowanych, odgrywających niemałe role i ani razu nie gubi przypisanych im funkcji. Cała narracja zbudowana jest w ten sposób, że z poszczególnych epizodów można byłoby wykroić kilka pasjonujących książek. Z własną dramaturgią, niesamowitymi, opisami coraz to innych miejsc i z nietuzinkowymi bohaterami. I nie można się pogubić w całości, gdyby ktoś z Czytelników poczułby się bezradny w tej lawinie zdarzeń i postaci, może sięgnąć na sam koniec, gdzie na czterech i pół stronicach znajdzie galerie głównych postaci w liczbie 25 kobiet i mężczyzn z dominującymi członkami rodu Shangguanow. Każda z nich jest zwięźle scharakteryzowana z zaznaczeniem roli, jaką odgrywa w książce. A najbardziej zdumiewający jest ostatni rozdział, który zupełnie burzy zasadę jedności czasu i miejsca. Ale na czym to polega, niech Czytelnik sam się dowie i zadziwi.
X
Mo Yan „Obfite pierwsi, pełne biodra”, przełożyła Katarzyna Kulpa, Wydawnictwo W.A.B., wydanie drugie, Warszawa 2012 r.