Miłość,
o jakiej marzymy
Życie
mnie zahartowało, niełatwo się rozczulam, ale czytając „Serca
bicie” płakałam jak bóbr. To biografia Andrzeja Zauchy, w jednej
osobie piosenkarza, kompozytora, aktora i poety. Rzecz zaczyna się w
dniu, kiedy kończy się życie tego artysty. Zwykle autorzy
podejmują tragiczne wątki, opisując rozmaite zdarzenia, które
prowadzą do tragicznego finału. W tej książce mamy odwrócenie
porządku, ale opisanie finału losu bohatera bynajmniej nie niweczy
napięcia czytelnika.
Autorzy,
Katarzyna Olkowicz i Piotr Baran, pięknie konstruują narrację,
każdy rozdział zaczynając od tekstu piosenki, który wprowadza w
kolejne etapy życia Andrzeja Zauchy. Nie miał wykształcenia
muzycznego ani aktorskiego, ale wszyscy, którzy go podziwiali, są
zdania, że jego talent wyprzedzał profesjonalistów. Zapowiadał
się jako wybitny sportowiec, ale porzucił tę perspektywę.
Przyszedł na świat w trudnej rodzinie. Dziś powiedzielibyśmy, że
prawie dysfunkcyjnej. Ojciec nie stronił od alkoholu, nie był
obojętny na kobiece uroki. Matka więc wyjechała za granicę i tam
zaczęła nowe życie, już bez poprzedniej małżeńskiej traumy.
Nie można jednak powiedzieć, że wykreśliła syna z życiorysu.
Pamiętała o nim i przysyłała z Francji to, o czym chłopiec
marzył, a jego pokolenie marzyło o sprzęcie do grania, słuchania
i odtwarzania nagrań, o co wówczas było niełatwo.
Adonisem
nie był; niewysoki, krępy, z silną, wytrenowaną w kajakarstwie
klatką piersiową, miał inne zalety, dużo uroku osobistego, mimo
nieśmiałości - łatwość zjednywania przyjaźni, a przede
wszystkim natura obdarowała go niezwykłym talentem wokalnym. Miał
tak doskonały słuch, że potrafił bezbłędnie zaśpiewać raz
usłyszaną piosenkę. Nie ucząc się obcych języków, umiał
podchwycić wykonanie piosenki francuskiej, angielskiej czy
niemieckiej.
Nic
dziwnego, że rychło trafił do ludzi, związanych z krakowskim
światem muzycznym, a tu jego talent wzbudził zachwyt. Elżbietę
spotkał Andrzej w 1966 roku, miała wówczas, jak wspomina
przyjaciel Janusz Gajec, który ułatwił ich poznanie, jakieś
szesnaście lat, a on niewiele więcej, co nie miało większego
znaczenia, gdyż po prostu natychmiast się pokochali i była to
miłość wielka i jedyna, aż do śmierci.
Ich
jedyna dziecko, Agnieszka, urodziła się osiem lat po ich poznaniu.
Zauchowie byli wierni i w miłości, i w przyjaźni. Andrzej musiał
mieć zgodę sądu na zawarcie związku małżeńskiego, gdyż miał
zaledwie dziewiętnaście lat. Kalendarzowo żeniąc się był
nastolatkiem, ale emocjonalnie okazał się mężczyzną, którego
pragnęłaby poślubić każda dziewczyna, która marzy o trwałym i
odpowiedzialnym związku.
Nie
będę opowiadać, jak Andrzej Zaucha podbijał widownię. To
czytelnik znajdzie w książce. I może tak jak ja nie powstrzyma
łez, dowiadując się, że Elżbieta zmarła, pokonana przez ciężką
chorobę, której nie ujawniała mężowi z troski o niego, by się
nie zamartwiał.
Elżbieta
umiera w sierpniu 1989 roku, dziesięć dni po tym, jak Andrzej
pochował ojca. Wszyscy, którzy znali to małżeństwo, podziwiali
ich miłość, oddanie, zrozumienie. Byli nierozłączni. On nigdy
nie był kobieciarzem, Elżbieta była jego jedyną, największą
miłością.
A
dwa lata po tym naprawdę nieutulonym żalu zjawia się w życiu
artysty kilkanaście lat młodsza od niego aktorka, którą pociąga
i jego sława, i jego dramat, a on ma nadzieję, że jego osierocona
córka Agnieszka znajdzie w niej zrozumienie i wsparcie. Ale aktorka
jest zamężna. Jej mąż, francuski reżyser rozczarowuje ją, gdyż
spodziewała się, że taki mariaż ułatwi jej karierę. Bardzo
przystojny, inteligentny mąż ogromnie ją kocha i głęboko
przeżywa wiadomość o zauroczeniu jego żony innym mężczyzną.
Los stawia ją na jednej scenie z owdowiałym aktorem, co ułatwia
ich kontakty. Wtedy Francuz postanawia raz na zawsze usunąć rywala
i spełnia ten zamiar zabijając pod teatrem, na parkinu Andrzeja
Zauchę i swoją żonę. Bardzo szybko zjawia się na policji i
przyznaje się do zabójstwa.
Kolejne
akapity biografii zawierają rozważania o tym, jak miły,
wykształcony, kulturalny i przyzwoity cudzoziemiec mógł dopuścić
się zabójstwa. Ci, którzy wiedzieli o tym flircie, a może i
romansie, zastanawiają się, czy mogli zapobiec zbrodni. Mają
wątpliwości, czy z jego strony to była miłość, skoro pamiętają,
jak rozpaczał po stracie swojej ukochanej Elżbiety. To się w
głowie nie mieściło przyjaciołom, ludziom ze świata
artystycznego, matce i krewnym zabójcy.
Uważam,
że tę książkę należny wziąć do ręki, uważnie przeczytać i
może zapłakać nad wielkością, siłą uczuć obu mężczyzn i
zagadkami natury ludzkiej, które z przyzwoitego człowieka czynią
mordercę.
Autorzy
cytują słowa Jarosława Śmietany, jazzowego muzyka: „Andrzej był
monogamistą. Zdecydowanie. Jego kobieta to była Ela, jego żona.
Zresztą pasowali do siebie, po prostu byli dwoma połówkami jabłka.
Byli sobie przeznaczeni i żyli dla siebie”. A Janusz Gajec
powiedział: „Andrzej i Ela to było cudowne małżeństwo. On był
w niej zakochany bardzo. Ona w nim też”.
Katarzyna
Olkowicz i Piotra Baran „Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy”
Poznań 2020, Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.