Dwa fronty kandydata
Nic
się nie dzieje bez celu i przyczyny. Więc nic dziwnego, że właśnie
w okresie kampanii wyborczej trafia do czytelników zbiór felietonów
jednego z kandydatów na Prezydenta kraju, Szymona Hołowni. Bardzo
lubię tego katolickiego pisarza, kiedy miałem komuś zrobić
prezent z jakiejś okazji, kupowałem jedną z książek tego autora.
Kiedy teraz kandydat pojawia się w telewizyjnych doniesieniach,
ujmuje mnie to, że zachowuje się powściągliwie, nie uzbraja się
w oręż służący do ataku na przeciwnika, a w tym przypadku tak
nazywam innych kandydatów, których należałoby pokonać, czyli
wyprzedzić w wyborczym liczeniu głosów.
Mam
przyjaciela. Dzwonię do niego i mówię, że będzie miał
niesamowitą frajdę, biorąc do ręki najnowszą pozycję Szymona
Hołowni, czyli „Teraz albo nigdy”. Tenże mój przyjaciel chowa
się na strychu, kiedy jego wierząca żona przyjmuje księdza po
kolędzie, na widok duchownego dostaje alergicznej wysypki, świątynię
omija szerokim łukiem, a w instytucji Kościoła widzi wszelkie
źródło hamujące postęp. Ma głęboko ukorzenione
przeświadczenie, że religia to opium dla ludu.
No
więc „Teraz albo nigdy” z całą pewnością zjedna kandydatowi
wyborców o zdecydowanej orientacji lewicowej, po prostu znajdzie w
tym zbiorze felietonów surową krytykę instytucji, której
przewodzi Episkopat. Im wyżej w hierarchii, tym surowsze potępienie.
Im niżej w strukturze szczebli duchowieństwa, tym krytyka jest
łagodniejsza. Oczywiście Szymon Hołownia nie generalizuje,
przyznaje, że i w tym świecie z koloratkami są pozytywne
jednostki. Autor jednoznacznie deklaruje, że jest katolikiem, ale
takim, który trzyma się nakazów i pouczeń Jezusa Chrystusa, a
zwłaszcza tych, które nakazują brać w opiekę najsłabszych,
wykluczonych, nie dociekając, jakie przyczyny spowodowały, że
obdarty i cuchnący nędzarz znalazł się na dnie. Gdyż Chrystus
nie nakazuje wszczęcia śledztwa w sprawie źródeł ludzkiej
degradacji, nie wypomina alkoholizmu, narkomanii, niezlezienia od
hazardu czy seksu, ale po prostu, kiedy Żydzi dokonują sądu nad
jawnogrzesznicą, Jezus powiada: Ktokolwiek jest z was bez grzechu,
niech pierwszy rzuci na nią kamieniem. Oni rozeszli się z
opuszczonymi głowami, a ją ominęło ukamienowanie.
Hołownia
oczekuje, że ludzie wierzący będą czynić miłosierdzie, czyli
nieść pomoc tym w potrzebie. I ma za złe, że instytucja, dwa
tysiące lat temu wyrosła na Chrystusowej doktrynie, nie czyni tej
powinności z pełnym zaangażowaniem i zapałem. No więc
przewiduję, mój przyjaciel podpisze się dwiema rekami pod krytyką
Kościoła, choć nie wiem, czy zorganizuje wspólnotę samopomocy
albo pomocy wzajemnej, jak czyni to Szymon Hołownia, powołując
fundacje, ratujące przed śmiercią z głodu i niedostatku. Ma
moralne prawo pouczyć i upominać innych, bo sam daje dobry
przykład.
Więc
kandydat zyska głosy tych, którzy wezmą książkę do ręki i
zostaną zjednani krytyką tych, którzy sieją opium dla ludu, ale
obawiam się, że straci część elektoratu, który nie jest skory,
by opłacane przez państwo instytucje pomocy były wyręczane przez
szlachetne wolontariaty.
Mnie
najbardziej ujęły medytacje z ostatniego bloku felietonów „Mój
wewnętrzny las”. Jeden z nich był zainspirowany księgą psalmów,
w których autor odkrywa ponadczasowa prawdę. Znacznie później,
niż psalmy powstały, Chrystus powiedział „Biednych zawsze mieć
będziecie”. Domyślam się, że jak autor wygra wybory, to
podejmie starania, żeby było ich jak najmniej.
Na
stronie 233 czytam „...absurdem jest szatkowanie życia na ekstazy
i depresje, tęsknoty i spełnienia, groźby i błogosławieństwa.
(…) każda radość niesie w sobie nutę smutku. W każdym smutku
jest światełko nadziei na radość. Spełnienie zawsze ma w sobie
tęsknotę za kolejnym spełnieniem. Grożąc komuś, oczekujemy
jednocześnie (dla siebie) błogosławieństwa.
Szymon
Hołownia „TERAZ albo NIGDY”, Społeczny Instytut Wydawniczy
Znak. Kraków 2019.