niedziela, 8 listopada 2020

Daniel Rzepecki - poleca: wielkie Chiny i mały obywatel.

 Zaklinanie słowami

 

Według informacji z sierpnia bieżącego roku, ludność Ziemi wynosiła 7,8 miliarda ludności. Największą populację mają Chiny. Mimo ograniczenia ilości potomstwa do jednego dziecka w rodzinie, według danych z 2017 roku ten olbrzymi kraj liczył sobie 1 mld 379 mln obywateli. Dokonując uproszczonego wyliczenia można powiedzieć, że co piąty mieszkaniec globu jest Chińczykiem. Wśród rodzących się w tym kraju jedynaków przeważają chłopcy, upragniona płeć w każdej rodzinie, więc kiedy rodzi się dziewczynka, zdarza się, że jest eliminowana, by zrobić miejsce dla ewentualnego brata. Chińczycy są jednak przebiegłą nacją, jeśli zatem bywa przekraczana dopuszczalna ilość potomstwa, solidarność rodzinna sprawia, że w konspiracji niechciany noworodek trafia do pary, która nie ma szans na rodzicielstwo i w tej tęsknocie za progeniturą już im nie zależy, żeby pozyskać koniecznie chłopca, więc i dziewczynka w takiej rodzinie ma szansę na przetrwanie, otoczona akceptacją i miłością.

Dowiedziałem się o tym wszystkim, pochłaniając „Ulicę wiecznej szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj”, książkę, która należy do kategorii literatury faktu. Napisał ją amerykański dziennikarz Rob Schmitz. Zawarte w niej zdarzenia rozgrywają się najpóźniej w roku 2015, a realia tego wielkiego miasta, pokazanego w książce, umiejscowione są w większości w drugiej dekadzie trwającego stulecia, ale kontekst historyczny sięga głębiej, do czasu, kiedy miasto prężnie rozwijało się pod obcą dominacją, ludzie się bogacili, ten region cywilizował się na wzór zachodnioeuropejskich urbanistycznych ośrodków i taka sytuacja trwała do zwycięstwa komunizmu w 1949 roku minionego stulecia. Do tego czasu , jak można przeczytać w tej książce, „Szanghaj obsługiwał sześćdziesiąt procent handlu międzynarodowego, osiemdziesiąt procent inwestycji zagranicznych i prawie wszystkie transakcje finansowe z zagranicą”.

Nastąpiło zaciekłe wywłaszczanie, uśmiercanie, osadzanie w obozach kapitalistów, czyli w ówczesnym rozumieniu wrogów ludu. Niektórzy nie pozwalali się wyrugować z domów, które wybudowali ich ojcowie, i drogo za to płacili.

Rob Schmitz zafascynował się tym krajem, gdzie miała być zrealizowana komunistyczna utopia o równości i sprawiedliwości, kiedy jako wolontariusz wyjechał do Chin i pracował przy uprawie ziemi. Wrócił tam po latach jako dziennikarz radiowy z żoną Lenorą i rocznym synkiem Rainerem. Już w nowym miejscu przyszedł na świat Landon i tej właśnie trójce dedykowana jest książka. Już jako dziennikarz zamieszkał w dawnej francuskiej dzielnicy, w której dawne nazwy zostały zastąpione hurraoptymistycznymi słowami.

Na przykład ulica Wschodniego Pokoju, Sławnych Ludzi, Złotego Szczęścia, Spokojnej Pomyślności, Meandrującego Pokoju, Długiego Szczęścia czy Wiecznej Szczęśliwości. Było tak, jakby słowa zdołały zaklinać rzeczywistość, z którą nie miały nic wspólnego.

Z okien mieszkania dziennikarz miał okazję obserwować zrujnowany kwartał dawnej zabudowy. Jeszcze w resztkach kamieniczek trwali ich właściciele, Don Kichotowie walczący z bezprawiem systemu, który nakazywał wierzyć, że buduje szczęśliwą rzeczywistość. Schmitz dotarł do tych ludzi walczących z wiatrakami, nagrał ich relacje, aż na koniec stał się świadkiem ich bolesnej kapitulacji.

Z każdym rokiem zawierał więcej znajomości i przyjaźni, a jedna z poznanych osób przekazała mu pakiet listów. Były pisane przez uznanego przez władze kapitalistę, rozłączonego z żoną i siedmiorgiem dzieci i wywiezionego do obozu pracy. Tam był jak inni poddawany praniu mózgu, składał żarliwą samokrytykę, wyczytywał z listów żony i siostry pouczenia, jak ma wyrażać skruchę i oczyszczać się ideologicznie. Aż przyszedł moment, kiedy przestały przez długie lata przychodzić listy od żony. Najmłodsza córeczka została oddana do adopcji, jej siostrzyczki poszły do szkoły i były prześladowane z powodu reakcyjnego ojca. Jedynak synek urodzony po aresztowaniu ojca nie widział go nawet na zdjęciu, gdyż matka zniszczyła je na dowód, jak pogardza wrogiem ludu. 

Pisarz podążył śladem adresów na listach. Tak przez jednostkowe losy rodzin poznał różne koszmary komunistycznego panowania. Pokazał zmiany w kraju, w postawach społeczeństwa, rodzenie się kapitalistycznych form gospodarki i powstawanie nowych iluzji. Bogacenie się już nie było hańbą, powstawały nowe fabryki, spółki, banki. Wybudowano oszałamiającej szybkości kolej i tysiące kilometrów autostrad, które połączyły różne regiony olbrzymiego kraju. Zmieniali się partyjni wodzowie, ale modyfikowany system trwał. Młodzi i ambitni rozpraszali się po całym globie, gdzie ich talenty, pracowitość i samozaparcie dawały obfite owoce.

Dokonywały się też zmiany duchowe: ”...młodzi Chińczycy szukali dróg do oświecenia w rdzennych religiach i filozofii swojego kraju. Taoizm przeżywał renesans na podobną skalę co buddyzm (...) liczba taoistycznych świątyń w wiejskich rejonach Chin wzrosła sześciokrotnie” - pisze autor.

Gorąco polecam ten dokument, zawierający prawdę o tym, co dzieje się w Państwie Środka.

Rob Schmitz „Ulica wiecznej szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj”, przełożyła Hanna Pustuła - Lewicka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018.