- Obsługa stacji
wezwała policję, gdy zobaczyli Dyducha we krwi. Pakosz twierdzi, że to
najprostsza sprawa, nad jaką pracował. Wszystko zostało udokumentowane;
uszkodzenie mienia, morderstwo, ucieczka mordercy z miejsca zbrodni.
- Prokurator nie miał
żadnych wątpliwości?
- Nasz pan prokurator
jest w ścisłej przyjaźni z radnym Czarnym.
-
Co to znaczy w ścisłej przyjaźni?
-
To znaczy tak, jak znaczy. Czarny rozmawiał z teściem w szpitalu i tak mu
podniósł ciśnienie, że lekarze zostawili go jeszcze na dwa dni. Chodziło oto,
aby na komendzie zaprzestać już dalszego drążenia wątku hipermarketu, bo szyba
została wymieniona i sprawca się przyznał. Jego zastępca prowadził normalne
dochodzenie w sprawie uszkodzenia mienia i przepytywał świadków. Znalazł się
taki, który widział bójkę. Gdy spytałem Pakosza, czy też przesłuchał tych
świadków? Wściekł się. Powiedział, że działa zgodnie z prawem i papiery oddał
już prokuraturze.
-
Dobrze, twoim pytaniem jest? – uciął przydługi wywód Dominika.
-
W jaki sposób nóż znalazł się w domu Dyducha? Jak to możliwe, że Dyduch,
którego widać na wszystkich nagraniach z udokumentowanym czasem, może zabić o
20, 05, zdążyć do domu oddalonego o 10 minut s a m o c h o d e m, wrócić, i
zostać nagranym o 20,18.
-
A w między czasie, dać się pobić.
-
A samochodu nie ma. Jak można być w dwóch miejscach równocześnie?
-
Chyba, że kogoś poprosił, żeby odniósł nóż do domu.
-
To głupie – Dominik wypił jednym haustem kawę.
-
Tak jak uzasadnienie prokuratora? – Bożydar obawiał się, że zięć komendanta
zamieni się niedługo w zombie – Zgódź się, że sam go podrzucił i będziesz miał
spokój.
-
Przecież obali to każdy sąd.
O
boska naiwności, pomyślał Bożydar, jesteś wciąż jeszcze dziewicą.
-
Sąd pierwszej instancji może go skazać, jeżeli weźmie adwokata z urzędu. Sąd
drugiej instancji może go uniewinnić, ale Dyduch będzie potrzebował dobrego
adwokata i… - czekał na kontynuację, co znaczyłoby, że Dominik podąża jego
śladem, ale ten milczał, więc sam dokończył - dużo pieniędzy, a tych z
pewnością nie ma. Jeżeli nie znajdziesz jakiegoś dowodu uniewinniającego, to
pójdzie siedzieć, jak nic.
Bożydar
nałożył sobie kolejną porcję sernika. Jeżeli zjem trzeci, to koniecznie będę
musiał pobiegać, ale jeżeli zjem czwarty nie będę mógł się ruszyć. Złapał się
na tym, że uporczywie przyglądał się Dominikowi. Zdarzyło mu się to pierwszy
raz w życiu, kiedy zazdrościł czegoś mężczyźnie. Boże, jak można tak wyglądać;
blondyn, niebieskie oczy, długie rzęsy, rysy greckie. Tu jednak nastąpiła
zmiana; na tym obrazie niewinności Bożydar dostrzegł rysę: upór i stanowczość.
Dawał mu kilka lat, żeby twarz anioła zhardziała. Dominik spuścił oczy i
zaczerwienił się.
- Patrzy pan na mnie
jak mój teść. Czy to moja wina, że tak wyglądam?
Bożydarowi
nagle przypomniały się słowa Barbary „Nigdy
bym nie pomyślała, że jest tak podobny do kobiety”.
-
Komendant jest z ciebie dumny, ale ci nie ufa. Obawia się, że Zyta przy tobie
będzie nieszczęśliwa, wciąż powtarza, kto ma tak niewinną gębę, to czy będzie
wierny? Nie wpadaj w kompleksy. Puść raz jeszcze drugą płytę. Z nagraniem z
telewizji, ale bez dźwięku.
Po
skończonym wywiadzie nastąpiło cięcie, i z planu ogólnego pokazującego wejście
do hipermarketu, klęczących i modlących się ludzi, kamerzysta zrobił zbliżenie
drzwi i pokazał kilka wchodzących osób. Za ich plecami mignęła twarz
dziewczyny.
-
Zatrzymaj, cofnij. Wiesz, kto to jest? – gdy Dominik zaprzeczył, kontynuował -
bo nie jesteś z Kuźnicy, to siostra Jasińskiego, Katarzyna. Pracowała kiedyś w
Hipermarkecie. Ciekawe, gdzie przebywała przez ostatnie miesiące, skoro nawet
Barbara jej nie wytropiła? Przepytaj pracownice i dowiedz się, która z nich
złożyła doniesienie na policji, a później je wycofała.
-
Już to zrobiłem, nic takiego nie było. Od zastępcy komendanta wiem, że nigdy
nie zgłoszono takiego wypadku. Takie sprawy są rozpoznawane z urzędu. I trudno
je wyciszyć.
-
To jest jedna niewielu tajemnic twojego teścia, o które w tej chwili nie należy
go pytać, jeśli nie chcesz przenieść go na łono Abrahama.
Przejrzeli
w ciszy ponownie pięć filmów, Bożydar zjadł po kawałku sernika, Dominik wypił
kolejną kawę.
-
Morderca bardzo ryzykował pod hipermarketem – oparł się plecami o fotel i
pocierał ze zmęczenia oczy.
-
Czyli? – Bożydar zawiesił głos i czekał aż Dominik wysnuje wnioski. Procesy
myślowe młodego detektywa były spowolnione - chciał, żeby go zapamiętano w tym
dresie, w którym widziano przez cały dzień Dyducha.
-
Zyta mi taki kupiła kilka tygodni temu. I wszystkie rozmiary w tym samym
kolorze. Obłęd. Połowa miasta to nosi.
Zbliżała
się noc, cicha, gwiaździsta i ciepła. Będzie ciężka, pomyślał Bożydar,
obżarstwo to grzech, pracoholizm to grzech, morderstwo to grzech. Umiar w
czynach. Ale tego ani ja, ani Dominik nie potrafi.
-
Gdzie znaleźliście nóż? – zapytał i rozpiął niezauważalnie pasek u spodni.
-
Leżał pod zlewem. Żadnych odcisków palców, żadnego obcego DNA, tylko krew
Makucha.
-
A co z kluczami od jego mieszkania?
-
Brak kluczy zauważył dopiero na komendzie. Twierdzi, że mu skradziono.
-
Mieszka sam?
-
Z matką, która tego wieczoru modliła się pod hipermarketem. Jest kawalerem.
-
Odpowiedziałeś sobie, dlaczego morderca napada na Dyducha?
-
Bo chce mu podrzucić nóż i na niego skierować podejrzenie. A może chciał, żeby
na nożu były jego odciski palców, ale się nie udało.