sobota, 1 grudnia 2012

"Bożydar" część 10.


- Obsługa stacji wezwała policję, gdy zobaczyli Dyducha we krwi. Pakosz twierdzi, że to najprostsza sprawa, nad jaką pracował. Wszystko zostało udokumentowane; uszkodzenie mienia, morderstwo, ucieczka mordercy z miejsca zbrodni.
- Prokurator nie miał żadnych wątpliwości?
- Nasz pan prokurator jest w ścisłej przyjaźni z radnym Czarnym.
- Co to znaczy w ścisłej przyjaźni?
- To znaczy tak, jak znaczy. Czarny rozmawiał z teściem w szpitalu i tak mu podniósł ciśnienie, że lekarze zostawili go jeszcze na dwa dni. Chodziło oto, aby na komendzie zaprzestać już dalszego drążenia wątku hipermarketu, bo szyba została wymieniona i sprawca się przyznał. Jego zastępca prowadził normalne dochodzenie w sprawie uszkodzenia mienia i przepytywał świadków. Znalazł się taki, który widział bójkę. Gdy spytałem Pakosza, czy też przesłuchał tych świadków? Wściekł się. Powiedział, że działa zgodnie z prawem i papiery oddał już prokuraturze.
- Dobrze, twoim pytaniem jest? – uciął przydługi wywód Dominika.
- W jaki sposób nóż znalazł się w domu Dyducha? Jak to możliwe, że Dyduch, którego widać na wszystkich nagraniach z udokumentowanym czasem, może zabić o 20, 05, zdążyć do domu oddalonego o 10 minut s a m o c h o d e m, wrócić, i zostać nagranym o 20,18.
- A w między czasie, dać się pobić.
- A samochodu nie ma. Jak można być w dwóch miejscach równocześnie?
- Chyba, że kogoś poprosił, żeby odniósł nóż do domu.
- To głupie – Dominik wypił jednym haustem kawę.
- Tak jak uzasadnienie prokuratora? – Bożydar obawiał się, że zięć komendanta zamieni się niedługo w zombie – Zgódź się, że sam go podrzucił i będziesz miał spokój.
- Przecież obali to każdy sąd.
O boska naiwności, pomyślał Bożydar, jesteś wciąż jeszcze dziewicą.
- Sąd pierwszej instancji może go skazać, jeżeli weźmie adwokata z urzędu. Sąd drugiej instancji może go uniewinnić, ale Dyduch będzie potrzebował dobrego adwokata i… - czekał na kontynuację, co znaczyłoby, że Dominik podąża jego śladem, ale ten milczał, więc sam dokończył - dużo pieniędzy, a tych z pewnością nie ma. Jeżeli nie znajdziesz jakiegoś dowodu uniewinniającego, to pójdzie siedzieć, jak nic.
Bożydar nałożył sobie kolejną porcję sernika. Jeżeli zjem trzeci, to koniecznie będę musiał pobiegać, ale jeżeli zjem czwarty nie będę mógł się ruszyć. Złapał się na tym, że uporczywie przyglądał się Dominikowi. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu, kiedy zazdrościł czegoś mężczyźnie. Boże, jak można tak wyglądać; blondyn, niebieskie oczy, długie rzęsy, rysy greckie. Tu jednak nastąpiła zmiana; na tym obrazie niewinności Bożydar dostrzegł rysę: upór i stanowczość. Dawał mu kilka lat, żeby twarz anioła zhardziała. Dominik spuścił oczy i zaczerwienił się.
- Patrzy pan na mnie jak mój teść. Czy to moja wina, że tak wyglądam?
Bożydarowi nagle przypomniały się słowa Barbary „Nigdy bym nie pomyślała, że jest tak podobny do kobiety”.
- Komendant jest z ciebie dumny, ale ci nie ufa. Obawia się, że Zyta przy tobie będzie nieszczęśliwa, wciąż powtarza, kto ma tak niewinną gębę, to czy będzie wierny? Nie wpadaj w kompleksy. Puść raz jeszcze drugą płytę. Z nagraniem z telewizji, ale bez dźwięku.
Po skończonym wywiadzie nastąpiło cięcie, i z planu ogólnego pokazującego wejście do hipermarketu, klęczących i modlących się ludzi, kamerzysta zrobił zbliżenie drzwi i pokazał kilka wchodzących osób. Za ich plecami mignęła twarz dziewczyny.
- Zatrzymaj, cofnij. Wiesz, kto to jest? – gdy Dominik zaprzeczył, kontynuował - bo nie jesteś z Kuźnicy, to siostra Jasińskiego, Katarzyna. Pracowała kiedyś w Hipermarkecie. Ciekawe, gdzie przebywała przez ostatnie miesiące, skoro nawet Barbara jej nie wytropiła? Przepytaj pracownice i dowiedz się, która z nich złożyła doniesienie na policji, a później je wycofała.
- Już to zrobiłem, nic takiego nie było. Od zastępcy komendanta wiem, że nigdy nie zgłoszono takiego wypadku. Takie sprawy są rozpoznawane z urzędu. I trudno je wyciszyć.
- To jest jedna niewielu tajemnic twojego teścia, o które w tej chwili nie należy go pytać, jeśli nie chcesz przenieść go na łono Abrahama.
Przejrzeli w ciszy ponownie pięć filmów, Bożydar zjadł po kawałku sernika, Dominik wypił kolejną kawę.
- Morderca bardzo ryzykował pod hipermarketem – oparł się plecami o fotel i pocierał ze zmęczenia oczy.
- Czyli? – Bożydar zawiesił głos i czekał aż Dominik wysnuje wnioski. Procesy myślowe młodego detektywa były spowolnione - chciał, żeby go zapamiętano w tym dresie, w którym widziano przez cały dzień Dyducha.
- Zyta mi taki kupiła kilka tygodni temu. I wszystkie rozmiary w tym samym kolorze. Obłęd. Połowa miasta to nosi.
Zbliżała się noc, cicha, gwiaździsta i ciepła. Będzie ciężka, pomyślał Bożydar, obżarstwo to grzech, pracoholizm to grzech, morderstwo to grzech. Umiar w czynach. Ale tego ani ja, ani Dominik nie potrafi.
- Gdzie znaleźliście nóż? – zapytał i rozpiął niezauważalnie pasek u spodni.
- Leżał pod zlewem. Żadnych odcisków palców, żadnego obcego DNA, tylko krew Makucha.
- A co z kluczami od jego mieszkania?
- Brak kluczy zauważył dopiero na komendzie. Twierdzi, że mu skradziono.
- Mieszka sam?
- Z matką, która tego wieczoru modliła się pod hipermarketem. Jest kawalerem.
- Odpowiedziałeś sobie, dlaczego morderca napada na Dyducha?
- Bo chce mu podrzucić nóż i na niego skierować podejrzenie. A może chciał, żeby na nożu były jego odciski palców, ale się nie udało.
- A ja myślę, że tutaj morderca przedobrzył.
"Bożydar" część 11.