Ryby
nie brały. Ani komendant Kozicki, ani Bożydar nie złapali płotki. Stali dzień
cały na brzegu jeziora, w Podgórzynie, z Borysem, który wcześniej tak obrazowo
i empatycznie, opowiadał im o wędkarstwie, że obaj chcieli zobaczyć na własne
oczy i przekonać się na własnej skórze, jak teoria sprawdza się w naturze.
Najpierw wczuwali się w myślenie ryby i dla relaksu pływali po powierzchni;
przy dnie, między kamieniami wypadło im po obiedzie. Po południu wciąż uparcie,
z wędką na brzegu, zaklinali haczyk, przynętę i pogodę, która się psuć
zaczynała. Wszystko na nic. Ryby z nich zakpiły. Wrócili źli i mokrzy.
Minęło
dni kilka i trójka przyjaciół namówiona przez Krzysztofa Jasińskiego wybrała
się na lotnisko. Po okresie depresji przyszła euforia; otrzymał propozycje
pracy w hipermarkecie, dziewczyna do niego wróciła, energia go rozpierała,
zaprosił więc sąsiadów na pokaz szybowców w Jeleniej Górze, w którym miał wziąć
udział. Z takim zapałem opowiadał o tajemniczej fali górskiej, zwaną falą
karkonoską, która pozwala szybowcom na wzniesienie się bardzo wysoko i
wielogodzinne unoszenie się w powietrzu, że zapragnęli to zjawisko obejrzeć.
Pogoda była przednia, ludzi przyszedł tłum, i Jasiński miał lecieć pierwszy.
Przygotowania do lotu trwały długo, później samolot wynoszący szybowiec
przyczepiono liną i poleciał. Trójka przyjaciół oczami wyobraźni siedziała w
kokpicie, każdy w swoim, i unosiła się nad kotliną jeleniogórską, podziwiając
łagodne grzbiety Karkonoszy, zieloność lasów, i malarza o nazwisku Jesień,
który pędzlował już na żółto dolne partie podgórza, gdy … Oj! Szybowiec
Jasińskiego zrobił obrót, beczkę, zapikował, nagle stracił wiatr pod skrzydłami
i runął na ziemię. Nieprzytomnego, karetką odwieziono do szpitala.
Komendant,
Bożydar i Borys wracali do Kuźnicy w milczeniu, ze stanu odrętwienia wyrwało
ich tylko raz, na obwodnicy, głośne westchnienie komendanta.
-
Ja to mam pecha.
Katarzyna
Jasińska przybyła do brata, gdy tylko się dowiedziała, że umiera, to znaczy we
wtorek. Tajemniczy telefon z MMS-m odebrała przed południem, to znaczy na tyle
wcześnie, żeby dotarło do jej świadomości, że głowa na ekranie komórki, to brat
podłączony do respiratora. Była tak przerażona, że kiedy koleżanka z Kuźnicy
potwierdziła wypadek, w tym samym dniu podziękowała za pracę przy zmywaku w
podrzędnej garkuchni, którą znajoma jej załatwiła i zabukowała się na samolot
do Wrocławia.
Z
lotniska na dworzec PKP wzięła taksówkę. Przemyślała podróż 120 kilometrów
pociągiem z Wrocławia do Jeleniej Góry w trzy i pół godziny i odrobina rozsądku
kazała jej poczekać na autobus. W ten sposób późnym popołudniem, z nerwami w
strzępach, łzami w oczach przekraczała próg szpitala; po chaotycznych pytaniach
w informacji na parterze, na piętrze odnalazła już oddział, i szła szybko,
prawie biegła, gdy zadzwonił telefon. Z wrocławskiego lotniska zawiadamiali ją,
że odnalazł się jej bagaż, który zaginął tydzień temu, bardzo przepraszają za
zaistniałą niedogodność. Walizka jest do odebrania w każdej chwili.
Podziękowała i już na korytarzu odliczyła numery sal, i już przez uchylone
drzwi widziała łóżko z umierającym bratem, gdy usłyszała za sobą głośne i
stanowcze pytanie, na które się zatrzymała.
-
Czy pani Katarzyna Jasińska?!
Znała
tego mężczyznę; młody, przystojny jak z żurnala. Gdzie go widziała? Nie miała
głowy myśleć.
-
Jest pani zatrzymana w związku z morderstwem Cezarego Makucha.
Próbowała
tłumaczyć, że brat, że przyleciała z Londynu, że bagaż na lotnisku; oficer jak
przystojny, tak głuchy na jej wdzięki, oświadczył, że brat żyje i żyć będzie, i
pięć metrów od sali założył jej kajdanki. Dopiero teraz dotarło do niej słowo -
Morderstwo.
Dwa
dni po tym wydarzeniu w „Lokalnym Gońcu
Jeleniogórskim”, ukazał się obszerny
wywiad z radnym Czarnym. Duży nacisk położył na bezpieczeństwo w Kuźnicy,
skomentował pracę tutejszej policji i niektórych jej niesubordynowanych
jednostek; ponadto mówił o swojej głębokiej traumie, którą przeżywa w duchu, po
starcie najbliższej mu osobie, Cezarego Makucha, ale i o dużej rekompensacie
sprawiedliwości, iż w tak krótkim czasie znalazła mordercę. Wydawało się, że
wywiad lokalny pozostanie takim, bo i gazeta z niedużym nakładem, i morderstwa
zdarzają co dnia. Jednak artykuł przedrukowano na kilka języków - z
komentarzem. W ten sposób wrócił do Polski i zainteresował kilka osób.
Odpowiedź radnego była szybka i krótka, zagranica nie powinna ingerować w
wymiar sprawiedliwości państwa polskiego. Artykuł w internecie był gotowy dnia
następnego; omawiał drogę sukcesu radnego Czarnego, między innymi obronioną
niedawno pracę magisterską, z ilością procentową materiału przepisanego z
książek. Trochę zawrzało, radnego oburzyło i nikt by nie zwrócił uwagi, gdyby
wydruk z internetu nie pojawił się w kilku newralgicznych punktach miasta.
Radny nic nie osiągnął składając doniesienia o przestępstwie, sprawców nie
złapano. Grzmiał w ratuszu, w telewizji i obmyślał obronę. Nocą, gdy siedział
przy biurku w swoim domku w lesie, ktoś rzucił mały pakunek do pokoju, który
rozbił szybę w oknie, szklany stolik i wystraszył Ewę, aż dostała czkawki. W
środku znajdował się kamień i najtańsza w obsłudze MP-3-ka, zabezpieczona
plastykową obudową i krótki list z naklejonymi literami wyciętymi z gazety. „Lepiej tego wysłuchaj i się uspokój”. Co
też uczynił. Swój głos rozpoznał wyraźnie, jak również sumy, które proponował
kolegom radnym za zgodę przy głosowaniu na budowę akwaparku. Któryś z nich „szmata, kapuś, donosiciel”, tak
delikatnie określał w oficjalnych rozmowach tego osobnika, nagrywał jego
rozmowy. Uznał, że była to dobra rada a nie groźba, inaczej nagranie znalazłoby
się już w mediach. Ponadto przyznał, że nieco się zapętlił w swojej prywatnie
wojnie, a to interesom nie służy. W przyszłym roku sytuacja się odmieni. Jako
poważny polityk powinien się wyciszyć i pojechał na pielgrzymkę do Luwru.
Wszystkie
szpitale mają jedną cechę wspólną; gdyby ujrzeć w podczerwieni ich aurę, byłaby
ona czarna, bolesna i smutna. Takie też było oblicze Krzysztofa Jasińskiego od
chwili, gdy przez drzwi zobaczył swoją siostrę zakuwaną w kajdanki. Od tamtej
pory, leżąc w gipsie jak mumia egipska, jego stan zdrowia zamiast się
poprawiać, pogarszał się w zastraszającym tempie, tak, iż lekarze zalecili
kroplówkę. Chciał pomóc siostrze, iść do prokuratora, na policję - słowem, nie
ma nic gorszego od rozpierającej energii w stanie uwięzienia.
Dlatego
ucieszył się z wizyty łysego znajomego, którego pamiętał z urodzin komendanta.
Tylko jego zachowanie było dziwne; usiadł na krześle, nie powiedział słowa,
tylko patrzył mu w oczy i wzdychał. Toteż wdzięczny był za przybycie Dominika,
od którego dzień wcześniej dowiedział się, że siostra czuje się dobrze i nic
jej nie brakuje. Ale on usiadł po przeciwnej stronie łóżka i również przezierał
go wzrokiem.
-
Dlaczego? – po ciszy dłuższej niż obchód lekarza zapytał Dominik.
-
Co, dlaczego? – wyszeptał Krzysiek.
-
Dlaczego, przychodzi pan do komendanta na urodziny, rozpacza o swojej depresji,
wszyscy panu współczują, a po chwili idzie pan mordować.
-
Nie rozumiem?
Dominika
gonitwa w kotka i myszkę już nudziła, miał przyjemniejsze sprawy do roboty.