W krainie grzybków halucynogennych
Za
późno do moich rąk trafiła reportażowa książka „Dzieci
szóstego słońca”. Jej autorką jest polonistka i
latynoamerykanistka, która spędziła wie lat, jak na swój młody
wiek w Meksyku, gdzie mieszka od 2011 roku. Tam poznała jego
historię, zawarła tam przyjaźnie, wtopiła się w różne
środowiska, a zatem wiele zjawisk, które poznała wnikliwie, miała,
jakby to powiedzieć, na dotknięcie ręki. Mogła uczestniczyć w
czarnej mszy, szamańskich rytuałach, niezwykłych obchodach święta
zmarłych, które łączą elementy chrześcijańskie i pogańskie.
Poznała wyznawców dawnych indiańskich wierzeń, a chociaż nie ma
możliwości ich wiernego odtworzenia, to jednak niektóre przetrwały
w indiańskich osadach, które wybroniły się przed wpływami
konkwistadorów. No i pewnym źródłem okazują się zapiski
zakonników, którzy podjęli się chrystianizacji Indian.
Dlaczego
ubolewam, że późno książka trafiła do moich rąk. Bo niechybnie
dwadzieścia lat temu, kiedy badałem aurę, wróżyłem z kart i z
ręki, badałem wahadełkiem relację między ludźmi, czerpałem
energię z pni rozmaitych drzew, wystawiałem się na promieniowanie
kosmiczne i geopatyczne, badałem własną odporność na działanie
narkotyków, wówczas wziąłbym pożyczkę i wyruszył do Meksyku.
Autorka pisze, że w kraju tym spotyka ludzi różnych ras i
narodowości, i Polaków, i Włochów, i Niemców, i Rosjan, i
Chińczyków oraz Japończyków, a wszystkich i tak nie zdołam
wymienić. Oni szukają tutaj odpowiedzi na pytania o zagadki bytu.
Mają firmy, majątki, kochanki, auta i rezydencje, albo nie mają
nic lub niewiele, ale nie wystarcza im stan posiadania. Jedni szukają
Boga, inni szukają magicznych terapii, sposobów na zdobycie fortuny
czy miłości. Jak pisze Ola Synowiec, przedmiotem pragnień już nie
jest uczucie, które zwiąże na całe życie, na dobre i na złe,
ale intensywny, gorący romans aż do wyczerpania szalejących
hormonów i emocji lub obudzenia doznań, które dawno wystygły.
Przypominają
mi się słowa jednego z dwudziestowiecznych filozofów, że albo
wiek XXI będzie wiekiem duchowości, albom nie będzie go wcale. No,
ale na razie trwa mimo tsunami, trzęsień ziemi, lokalnych wojen i
aktów terroryzmu.
No
więc przybywają do Meksyku turyści czy pielgrzymi różnych
religijnych opcji w poszukiwanie albo duchowości, albo silnych
wrażeń. Niepodległy od 1821 roku kraj liczy 150 milionów
ludności. 20 procent tej populacji to rdzenni Indianie, a pozostali
to konglomerat ludzi rasy białej, czarnej i żółtej. Tutaj ludność
posługuje się ponad 60 językami z urzędowym hiszpańskim. Tutaj
jest największy procent ludności rdzennej ze wszystkich krajów
Ameryki Łacińskiej. No a jakie bogactwo dla szukających używek.
Właśnie w Meksyku rośnie ponad 70 gatunków grzybków
halucynogennych, 40 procent tych grzybów na całym świecie. Co
dziwne, miejscowi za lek uznają coca colę i wypijają jej wielkie
ilości. Nic osobliwego w tym, że plagą jest otyłość i cukrzyca
oraz jej pochodne schorzenia. No i duża umieralność spowodowana
tym stanem rzeczy. A grzybki halucynogenne dla rdzennych mieszkańców
były i pozostały lekiem. Dla pozostałych ich konsumentów są
ścieżką prowadząca do innych stanów świadomości.
„Dzieci
szóstego słońca, czyli w co wierzy Meksyk”, Ola Synowiec,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018 r.