czwartek, 30 stycznia 2020

Bronisław Krzemień - poleca

Język ostry jak żyleta


Skucha to jest coś, co nie wyszło, nie wypaliło, a zarazem jest to tytuł książki o najnowszej historii Polski, tej, która doprowadziła do transformacji, jednych wsadziła do miejsc internowania, drugich wywindowała, już po zwycięstwie, do gabinetów ministerialnych i na inne ważne funkcje, które za komuny byłyby dla nich nieosiągalne.
Kiedy czytałem ten zbiór reportaży, napisanych ostrym językiem, czasami dosadnym do bólu, czasami wyciskającym łzy z oczu, to przypomniała mi się sytuacja, której nie zapomnę. W moim mieście miało odbyć się spotkanie solidarnościowców. Miałem zawód, który nakazywał mi zachowanie neutralności politycznej. A tu mój były znajomy jeszcze z liceum, ale z młodszego znacznie rocznika, spotyka mnie i powiada:
- Człowieku, dzieją się wspaniałe rzeczy. Dlaczego ciebie z nami nie ma? Chodź, mamy spotkanie w kościele. Tam wszyscy są bezpieczni. Mówię ci, sami swoi, sama prawica. Zdziwisz się, kogo tam spotkasz.
Nie zdziwiłem się, bo nie poszedłem. Bo nie chciałem grać na dwa fronty i strzelać do dwóch bramek. I okazało się, że ten zaangażowany w ruch wolnościowy był wtyczką służb specjalnych, co potem wyszło na jaw. Może chciał mnie przetestować i pokazać służbom moją prawdziwą twarz. Już niestety nie żyje, a to był piękny i na dodatek uroczy mężczyzna, tyle że miał powołanie do szpiclowania.
Wracam do książki. Jest znakomita. Pokazuje pokolenie Kolumbów rocznika 1950 i 1960. A w tym pokoleniu, które postanowiło obalić komunę, co się zresztą udało, jak wszyscy wiemy, choć nie do końca, byli też Kolumbowie wcześniejszej generacji, którzy bezkompromisowo walczyli i z agresorem – zarówno z wyzwolicielem ze wschodu, jak i z niemieckimi faszystami. Walczyli i ginęli, a jeśli nie zginęli, jeszcze zdążyli być zesłani na Sybir albo odpokutować nieprawomyślność i wrogość wobec socjalistycznej władzy, zmuszani do pracy w kopalniach. Ci Kolumbowie drugiej generacji nie walczyli z bronią w ręku. Ich bronią była ulotka, konspira, podziemna gazeta, niedozwolona literatura. Ich tropiła i szarpała milicja, zomowcy, ubowcy, tych zwalniano z pracy i nie dopuszczano do awansów. No i skazywano na internowanie, żeby nie narobili więcej bałaganu w tym szczęśliwym, trwającym wiernie u boku Kraju Rad państwie.
Kto szedł do podziemia, by konspirować, kraść farbę i papier, drukować i roznosić wspaniałą literaturę? Oczywiście patrioci, zagorzali wrogowie komuny, władz działających pod dyktando wielkiego sojusznika a za przyzwoleniem Wielkiej Czwórki, która wytyczyła powojenne granice państw uwolnionych od hitleryzmu. Jak pisze Jacek Hugo-Bader, też konspirator, który od środka poznał warszawskie siły odnowy, ten szczery do bólu dziennikarz „Gazety Wyborczej”: „A dlaczego wy to robiliście, w tych sowieckich czasach? W tych politycznych działaniach? Bo jeden pewnie dla idei, a inny dla ryzyka, awanturnictwa, a jeszcze inny z ciekawości, z nudów, dla przygody, żeby było drajw”. Potem okazało się, że bardzo sprytna oraz inteligentna bezpieka wmontowała swoich ludzi w podziemne struktury, a niekiedy nawet je prowokowała, żeby wyłapać aktyw i mieć liderów garści, a odnowicielski ruch pod kontrolą. Ci, którzy się wywindowali na szczyty władzy, nie zawsze gotowi są do pomocy tym, którzy ugrzęźli na dnie.
A ileż w książce zostało zarejestrowanych wątków, dramatów, tragedii, miłości, rozstań i powrotów, ileż uzależnienia od alkoholu, który potrafił osłabić strach przed wpadką. Autor nawet opisał zmianę płci, kiedy fizyczność kłóciła się z psychicznością. Zarejestrował spotkania podziemnych struktur, montowanie kradzionych lub przeszmuglowanych z zagranicy urządzeń poligraficznych, druk i kolportaż materiałów, które trafiały do rozmaitych instytucji i zakładów pracy.
Bardzo polecam tę książkę. W niektórych portretach, sytuacjach, reakcjach dobrych i wywołujących poczucie wstydu człowiek może siebie rozpoznać siebie i swoich znajomych. A postaci są autentyczne. Wyrazili swoje „zaznania” ci odnowiciele, którzy nic nie zyskali na odnowie, a zgodzili się na ujawnienie autentycznych nazwisk i konspiracyjnych pseudonimów. Tylko trzy panie złożyły się na portret zbiorowy, a jeden działacz nie chciał się ujawnić. Bo to, co było, wciąż boli.

Jacek Hugo-Bader „Skucha”, Warszawa 2016, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, spółka z o.o.