Język ostry jak żyleta
Skucha
to jest coś, co nie wyszło, nie wypaliło, a zarazem jest to tytuł
książki o najnowszej historii Polski, tej, która doprowadziła do
transformacji, jednych wsadziła do miejsc internowania, drugich
wywindowała, już po zwycięstwie, do gabinetów ministerialnych i
na inne ważne funkcje, które za komuny byłyby dla nich
nieosiągalne.
Kiedy
czytałem ten zbiór reportaży,
napisanych ostrym
językiem,
czasami dosadnym do bólu, czasami wyciskającym
łzy z oczu, to przypomniała
mi się sytuacja, której nie zapomnę.
W moim mieście miało
odbyć się
spotkanie solidarnościowców.
Miałem
zawód, który nakazywał mi zachowanie neutralności politycznej. A
tu mój były znajomy
jeszcze z liceum, ale z młodszego
znacznie rocznika,
spotyka mnie i powiada:
-
Człowieku, dzieją
się
wspaniałe rzeczy. Dlaczego ciebie z nami nie ma? Chodź, mamy
spotkanie w kościele. Tam wszyscy są bezpieczni. Mówię ci, sami
swoi, sama prawica. Zdziwisz się,
kogo tam spotkasz.
Nie
zdziwiłem się,
bo nie poszedłem. Bo nie chciałem grać
na dwa fronty i strzelać
do dwóch bramek. I okazało
się, że ten zaangażowany w ruch wolnościowy był wtyczką
służb specjalnych, co potem wyszło na jaw. Może chciał mnie
przetestować i pokazać służbom moją prawdziwą twarz. Już
niestety nie żyje, a to był piękny
i na dodatek uroczy mężczyzna, tyle że miał powołanie do
szpiclowania.
Wracam
do książki. Jest znakomita. Pokazuje pokolenie Kolumbów rocznika
1950 i 1960. A w tym pokoleniu, które postanowiło obalić komunę,
co się zresztą udało, jak wszyscy wiemy, choć nie do końca, byli
też Kolumbowie wcześniejszej generacji, którzy bezkompromisowo
walczyli i z agresorem – zarówno z wyzwolicielem ze wschodu, jak i
z niemieckimi faszystami. Walczyli i ginęli, a jeśli nie zginęli,
jeszcze zdążyli być zesłani na Sybir albo odpokutować
nieprawomyślność i wrogość wobec socjalistycznej władzy,
zmuszani do pracy w kopalniach. Ci Kolumbowie drugiej generacji nie
walczyli z bronią w ręku. Ich bronią była ulotka, konspira,
podziemna gazeta, niedozwolona literatura. Ich tropiła i szarpała
milicja, zomowcy, ubowcy, tych zwalniano z pracy i nie dopuszczano do
awansów. No i skazywano na internowanie, żeby nie narobili więcej
bałaganu w tym szczęśliwym, trwającym wiernie u boku Kraju Rad
państwie.
Kto
szedł do podziemia, by konspirować, kraść farbę i papier,
drukować i roznosić wspaniałą
literaturę? Oczywiście patrioci,
zagorzali wrogowie komuny,
władz działających
pod dyktando
wielkiego sojusznika a
za przyzwoleniem
Wielkiej
Czwórki,
która wytyczyła powojenne granice państw uwolnionych
od hitleryzmu.
Jak pisze Jacek Hugo-Bader, też konspirator,
który od środka poznał warszawskie siły odnowy, ten
szczery do bólu dziennikarz „Gazety Wyborczej”: „A dlaczego wy
to robiliście, w tych sowieckich czasach? W tych politycznych
działaniach? Bo jeden pewnie dla idei, a inny dla ryzyka,
awanturnictwa, a jeszcze inny z ciekawości, z nudów, dla przygody,
żeby było drajw”. Potem okazało się, że bardzo sprytna
oraz inteligentna
bezpieka wmontowała swoich ludzi w podziemne struktury, a niekiedy
nawet je prowokowała, żeby
wyłapać aktyw i mieć liderów garści, a
odnowicielski ruch pod kontrolą. Ci, którzy się wywindowali na
szczyty władzy, nie zawsze gotowi są do pomocy tym, którzy
ugrzęźli na dnie.
A
ileż w książce zostało zarejestrowanych wątków, dramatów,
tragedii, miłości, rozstań i powrotów, ileż uzależnienia od
alkoholu, który potrafił osłabić strach przed wpadką. Autor
nawet opisał zmianę płci, kiedy fizyczność kłóciła się z
psychicznością. Zarejestrował spotkania podziemnych struktur,
montowanie kradzionych lub przeszmuglowanych z zagranicy urządzeń
poligraficznych, druk i kolportaż materiałów, które trafiały do
rozmaitych instytucji i zakładów pracy.
Bardzo
polecam tę książkę. W niektórych portretach, sytuacjach,
reakcjach dobrych i wywołujących poczucie wstydu człowiek może
siebie rozpoznać siebie i swoich znajomych. A postaci są
autentyczne. Wyrazili swoje „zaznania” ci odnowiciele, którzy
nic nie zyskali na odnowie, a zgodzili się na ujawnienie
autentycznych nazwisk i konspiracyjnych pseudonimów. Tylko trzy
panie złożyły się na portret zbiorowy, a jeden działacz nie
chciał się ujawnić. Bo to, co było, wciąż boli.
Jacek
Hugo-Bader „Skucha”, Warszawa
2016, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, spółka z o.o.