Czarna strona rewolucji
Czas odmierzają godziny
dzienników telewizyjnych. Czekam na najświeższe doniesienia z
Ukrainy. Ostatnia informacja była wstrząsająca. Został na oczach
matki zgwałcony dwunastoletni chłopiec. Właśnie w tym momencie
przypomniałem sobie służbowy wyjazd do socjalistycznej Białorusi.
To był czas komunizmu, w programie pobytu uwzględniono zwiedzanie
miasta. Pod pomnikiem „pobiedy” stali w pozycji na baczność
pionierzy. Nasza przewodniczka dała przykład patriotyzmu młodej
pracownicy chlewni. Miała głodujące dzieci, a pilnowała świń.
Jedna miała niebawem się oprosić. Kobieta mogła sprowokować
wypadek, a padłe zwierzę przeznaczyć na ubój. Uświadomiła
sobie, że jej dzieci jakoś przetrwają czas głodu, a maciora
będzie miała prosięta, po nich następne i tym sposobem jej
decyzja zapewni hodowlę tuczników dla walczącej ojczyzny. Jeśli
jej dzieci poumierają z głodu, to ich śmierć ocali innych.
Przewodniczka nie powiedziała, czy dzieci kobiety z chlewni
przetrwały wojnę. Ona podziwiała wybór kobiety, dla której
prosięta okazały się ważniejsze od dzieci. Zresztą w czasie
mojej socjalistycznej edukacji uczyłem się rewolucyjnych wierszy na
pamięć, a fragment jednego z nich pamiętam do dziś: jednostka
bzdurą, jednostka zerem.
Teraz Białoruś jest
niezależnym państwem, ale jak się dowiedziałem, z Baranowicz,
przez które przejeżdżałem w czasie wspomnianej podróży
pociągiem, właśnie wypuszczane są na Ukrainę śmiercionośne
rakiety. Równolegle do tych zdarzeń kończyłem lekturę
poruszającej powieści Marthy Hall Kelly „Rosyjskie róże”.
Jest to opowieść o przyjaźni dwóch młodych kobiet, Amerykanki i
Rosjanki. Kiedy kończy się Pierwsza Wojna Światowa, a zbliża się
zwycięska proletariacka rewolucja, jedna z nich gości przyjaciółkę
w Ameryce i po tej wizycie postanawia zwiedzić Petersburg, rodzinne
miasto Luby.
Wcześniej poznały się w
Europie, spotykały w Szwajcarii i Francji. Dziewczyna z Rosji jest z
jedną z kuzynek carskiej rodziny. Goszcząc w domu amerykańskiej
przyjaciółki w miejscowości położonej w stanie Nowy York Luba
poznaje grupę Rosjan, zamożnych i wykształconych, którzy
wyemigrowali jeszcze w czasach pokoju. Stamtąd wraca do Europy
statkiem z Elizą, która oczekuje dziecka. Wyrusza w tę podróż
mimo protestów lekarza. Wyruszają mimo obaw i rodzi się Max, Luba
i jej siostra zostały osierocone przez matkę, a wdowiec poślubił Agnes, ale ona nie miała serca do pasierbic, więc im też trudno
było obdarzyć macochę miłością. Luba postanawia pokazać Elizie
życie rosyjskiej arystokracji i w trakcie pałacowego balu
Amerykanka zostaje przedstawione carycy Aleksandrze. A kiedy powozami
wracają do domu, przeżyją napaść rozjuszonych mężczyzn, którzy
ograbiają damy z biżuterii, a znikąd nie nadchodzi pomoc
Jak się później okazało,
to już po Petersburgu krążyły proletariackie grupki, zwiastujące
zbliżanie się rewolucji. Eliza zdołała wrócić za ocean, Było
coraz bardziej niespokojnie, więc ojciec dziewcząt zadecydował, że
z eleganckiej willi w Petersburgu przeniosą się do letniego domu w
pobliskiej wsi.
Już nie wróciły pod swój
dach. Carska rodzina została uprowadzona, pałac splądrowany,
podobnie jak inne pałace i wille bogaczy. Czego nie dało się
ukraść, było niszczone i dewastowane bez zrozumienia, jaką
wartość przedstawiają obrazy, rzeźby, porcelana, meble i inne
wartościowe wyposażenie obiektów, które trafiły do rąk tych,
którzy ich zagrabienie traktowali jako akt sprawiedliwości
dziejowej. Kto z właścicieli zdołał, uciekał jak najdalej od
terenów objętych rewolucyjnym wrzeniem. Szczęściem było dostać
się do pociągu, do samochodu, do konnego zaprzęgu, na statek.
Rewolucja uczyła nienawidzić,
rabować i pogardzać, za wroga uważać kogoś lepiej ubranego,
wykształconego i posiadającego coś więcej, niż inni. Edukacja,
jaką odebrałem w swoim czasie, rodziła we mnie głęboką niechęć
do kapitalistów, choć ich nie znałem. Jakąś niechęć budzili za
to w moim mieście tak zwani prywaciarze, którzy do wszystkiego
doszli pracą i zapobiegliwością.
Powieść Marthy Hall została
poprzedzona gruntownym rozpoznaniem losów białych rosyjskich
uciekinierów, a także tym, jak byli przyjmowani w europejskich
krajach, między innymi w Paryżu i w Ameryce, a także jaki obraz
rewolucji zdołali przekazać, kiedy zjawili się tam ograbieni ze
wszystkiego. Całkiem jak teraz uchodźcy z Ukrainy, którzy musieli
zostawić swoje domy i dobytek. Chyba rewolucja rodzi długofalowe
skutki. To, czego dopuszczają się najeźdźcy na Ukrainie, dowodzi,
że toksyny nienawiści i pogardy, tudzież chciwości wobec tego, co
ktoś wypracował, trwają już w kolejnym porewolucyjnym pokoleniu.
Martha Hall Kelly „Rosyjskie
róże”, przełożyła Danuta Górska, Prószyński i Ska, Warszawa
1921