Na drugi dzień zapukano do
drzwi. Otworzyłem. W progu elegancki mężczyzna zapraszał mnie do stojącego na
ulicy wspaniałego srebrnego Mercedesa. Po dziesięciu minutach zajechałem przed budynek
z napisem „Sum, ergo cogito”.
Powinien być karp, ale widać sum to ważniejsza ryba i przygotowała dla mnie
stanowisko pracy. Moje biuro znajdowało się na ostatnim piętrze z widokiem na Karkonosze.
Sekretarka o wyglądzie uczennicy zaprowadziła mnie do gabinetu. Jej talię
mógłbym objąć dwoma palcami, obawiałem się nawet, że złamie się w połowie
niosąc kawę i ciastka. Kiedy usiadła i założyła nogę na nogę, wyjaśniła.
- Mam na imię Dorota. Proszę
się nie sugerować moim wyglądem, jestem doświadczona; mam cztery fakultety,
znam sześć języków, mam licencję pilota, uprawiam jeździectwo i biegi, znam
judo i kung-fu, strzelam i pływam.
- Kiedy pani pracuje?
Pominęła uwagę milczeniem.
- Za godzinę ma pan spotkanie z
inwestorami. Budujemy nowe centrum handlowe.
- Jeszcze jedno? W tym, które
już mamy ceny takie jak w Paryżu.
- To nie ma znaczenia, nas
interesuje teren, na którym stoi stara kamienica. Dzisiaj w nocy konserwator
zabytków zgodził się w końcu na wprowadzone przez nas zmiany. Nie obeszło się
bez łapówki. Wszystko zależy od grubości portfela – tłumaczyła chłodno i bez
emocji, jakby czytała instrukcje obsługi wędki.
Ciężkie jest życie karty
przetargowej, westchnąłem tylko.
- Nie lepiej te pieniądze
wpłacić na konto? – zmieniłem tok myślenia.
- Pieniądze są po to, żeby pracowały.
Gdyby pan wpłacił do banku, po pięciu latach nie wiadomo, czy starczyłoby na
rolkę papieru toaletowego. To był żart – podpowiedziała widząc, że się nie śmieję.
- Teren zawsze można sprzedać. Po spotkaniu jedzie pan obejrzeć postępy prac.
- A kiedy obiad? – zapytałem,
bo już poczułem się głodny.
- Lunch zje pan ze mną,
wprowadzę pana w temat. Wracając do naszego spotkania z inwestorami. Pan się
jeszcze nie orientuje w naszych sprawach, wobec tego ja będę prowadziła negocjacje,
musi pan zwracać na mnie uwagę, kiedy potrę palcem po nosie ma pan
odpowiedzieć, tak właśnie myślę. Gdy poprawię włosy pan powie, w ogóle o tym
nie myślę.
Dorota poprowadziła spotkanie
sprawnie, podpierając się argumentami i pocierając nos albo poprawiając włosy. Inwestorzy
bardzo się spierali ile własnego wkładu mają zostawić na ziemi jeleniogórskiej,
ale chyba tylko dla przyzwoitości, bo pod koniec podpisaliśmy dokumenty. Czyli
że właściwe negocjacje odbyły się już wcześniej. Potem pojechałem się przebrać do
swojego nowego domu. Wielki basen, w którym miałem ochotę się wykąpać, ledwie
zdążyłem zarejestrować, ponieważ Dorota wciąż mnie pospieszała. Wizytacja na placu
budowy, też odbyła się w rekordowym tempie. Kamienica została rozebrana bez
mojego udziału do ostatniej cegły, postawiliśmy już pierwsze piętro. Rozmawiałem
chyba z każdym pracownikiem i przywitałem się przynajmniej ze dwa razy, już nie
pamiętam. Potem zjadłem lunch, nie wiem co to było, ale od stołu wstałem
głodny. Dorota cały czas trajkotała, aż rozbolała mnie głowa. Do domu wróciłem
dopiero przed północą. Nawet nie miałem siły się wykąpać w wannie. Padłem na
łóżko zmęczony.
Dwa dni po takiej bieganinie zadzwonił
telefon.
- Cześć stary. To ja Krzysiek,
pamiętasz mnie? - rozległ się w słuchawce tubalny głos. – Chodziliśmy razem do jednej
klasy.
Do której? Skończyłem podstawówkę
i zawodówkę, więc chłopaków pamiętam wszystkich.
- W podstawówce pomagałem ci w
matematyce.
- A tak teraz sobie przypominam
– to ten grubas, któremu zawsze zabierałem kanapki, przepraszam dbałem o jego
kondycję. - Co słychać?
- Jest OK. Prowadzę biznes.
Słyszę właśnie, że zostałeś właścicielem dużej firmy. Spotkajmy się dziś
wieczorem, w moim skromnym domu, powspominamy stare dobre czasy. Może w
przyszłości zrobimy jakiś biznes.
- Czemu nie.
- Mój szofer przyjedzie po
ciebie o piątej.
- Nie wiesz gdzie mieszkam?
- Ależ mój drogi, ludzie z
naszej sfery wiedzą o sobie wszystko.
Szofer przyjechał, limuzyną
długą jak wąż boa. Ubrałem się w garnitur z metką od jakiegoś Armaniego i
wyglądałem jak dyrektor banku. Skromny dom Krzyśka był rezydencją z kolumnami,
tarasami, basenem i stajnią na dziesięć koni. Musiał z pewnością częściej chodzić
na ryby, a już na pewno łowić w oceanie. W drzwiach przywitał mnie obleśnie
gruby jegomość.
- Kopę lat – starał się mnie
objąć, ale tylko otarliśmy się brzuchami. – Przedstawiam cię mojej żonie. Chodź
tutaj kochanie.
Zza kolumny wyłoniła się
bogini. Szczuplutka, nieśmiała blondyneczka, zamrugała długimi rzęsami i podała
mi delikatną dłoń. Jak oni to robią w łóżku, przebiegły po mnie kosmate myśli.
Wieczór upłynął miło i gdyby pan domu nie pochłaniał takiej ilości jedzenia, z
pewnością starczyłoby i dla dwóch armii bezdomnych. Ania natomiast skubnęła
trochę sałatki, upiła łyk wina i skromnie siedziała, towarzysząc nam przy
wspomnieniach. Szofer odwiózł mnie późną nocą do mojej skromniejszej willi.
Nazajutrz w biurze Dorota
oświadczyła z kwaśną miną, że jakaś gąska przyszła do mnie.
- Nie wpuściłabym jej gdyby nie
garsonka od Diora, rubin na palcu i nazwisko. Zobacz czego chce, dziś nie mamy
zbyt dużo czasu. Jesteśmy umówieni w sprawie budowy autostrady, a później …
- Już dobrze, bo mnie zamęczysz
na śmierć. Wpuść ją.
Ania weszła do mojego gabinetu.
Nie, raczej wpłynęła jak nimfa wodna. Zdenerwowana usiadła na brzegu fotela.
- Bardzo cię przepraszam, że cię
nachodzę w pracy, ale przechodziłam tu niedaleko. Dopiero niedawno się
sprowadziliśmy w Karkonosze, do tej pory mieszkaliśmy we Francji. Nie mam tutaj
w ogóle przyjaciół ani znajomych. Myślałam, że zjemy normalny obiad. W Paryżu Krzysiek
pracował, a ja całymi dniami przebywałam sama w mieszkaniu. Teraz nie jest
inaczej. Widziałeś, wielki dom, pełno służby i ja samotna, czekam na męża jak
Penelopa na Odysa.
Piękna kobieta, skromna, cicha
i lubi te same filmy historyczne co ja. Jej podoba się Brad Pitt, mnie Diane
Kruger.
- Mam dziś kilka spraw do
załatwienia – zastanawiając się jak pogodzić obowiązek wobec kobiety z
kierowaniem firmą.
Ania jakby czytała mi w
myślach. Co za niezwykła kobieta.
- Krzysiek powierza prowadzenie
firmy ludziom. Mówi, że pieniądze i tak robią pieniądze. Jesteś szefem. A ja
mam tak wielką ochotę na schabowego z kapustą, a nie te obrzydlistwo w rodzaju
homarów, ślimaków i tych ciężkich francuskich win.
No nareszcie, ktoś, kto je
normalnie.
- Masz rację.
Powiedziałem Dorocie, że
wychodzę.
Dzień spędziliśmy uroczo na
obchodzeniu starówki. Obiad zjedliśmy w normalnej restauracji ze schabowym, kapustą
i piwem. Po południu przyjechaliśmy do mojej willi, nareszcie miałem okazję
wykapać się w basenie. Nie sam, dołączyła Ania. Opowiedziała mi o swojej
nieopisanej słowami samotności. To prawda słowami nie potrafiłaby tego opisać,
pokazała. W łóżku zachowywała się jak tygrysica, ja byłem tygrysem. W następne
dni do firmy wstępowałem podpisać dokumenty, Dorota prowadziła firmę sprawnie,
musiała nawet kogoś zatrudnić, bo i ona nie miała czasu. Ja również. Z Anną
objeżdżaliśmy pałace i zamki Dolnego Śląska, nawet nie wiedziałem że w naszej
kotlinie jest ich tyle. Tydzień spędzaliśmy w innym.
Po miesiącu przyszedłem
podpisać papiery, za moim biurkiem siedział, a raczej ledwo się mieścił
Krzysiek. Dorota przyniosła mu kawę i ciastka.
- Mój drogi nie wiem jak to się
stało, ale moi ludzie przejęli twoją firmę. Zamiast centrum handlowego
wybudujemy wieżowiec, tak wielu ludzi nie ma w dzisiejszych czasach gdzie
mieszkać. Stworzymy nowe miejsca pracy. Prawda Dorotko?
- Tak, już nowi pracownicy są
sprowadzani z Podlasia. Pan tu już nie pracuje – powiedziała lodowato jak
syberyjski wiatr. I podrapała się po nosie.
Pot zimny mnie oblał. Poczułem
nadchodzący niepokój bezrobotnego. Dopiero po tygodniu zebrałem się w sobie i pojechałem
nad staw, uklęknąłem nad wodą i błagalnym głosem zawołałem.
- Złota rybko! Karpiku, złota
rybko.
- Czego! – powiedziała jakaś
ryba wystawiając pyszczek.
- Ach! Złota rybko. Jestem taki
nieszczęśliwy, pierwszej pracy nie szanowałem, z drugiej mnie wyrzucili, ale to
nie była moja wina, w trzeciej mnie oszukano. Ach, daj mi jeszcze jedną szansę,
obiecuję poprawę.
- Już nie spełniam życzeń. Cały
staw przewróciłeś do góry nogami. Zostałem zdegradowany do płotki. Jak chcesz,
to możesz mnie zjeść?
Cóż, spełniłem ostatnie
życzenie złotej rybki. Płotka to też ryba.
Koniec