A gdybym umarła?
Mam za sobą styczniowe zainfekowanie koronawirusem, mam pobyty, na szczęście krótkie, w szpitalu polskim i zagranicznym, a tydzień temu wszyscy myśleli, że czeka mnie najdłuższa podróż na drugą stronę istnienia. Zaczęło się niewinnie, jak po pierwszym szczepieniu kowidowym. Zatem krótkie czekanie w sali dla zaszczepionych, potem półtoragodzinny powrót z oddalonego punktu, bo bliżej nie było, a w trakcie stan euforyczny, jak po koniaku, mocnej kawie albo jakimś narkotyku. Ale jego działanie znam tylko z opisów literatów, psychologów i terapeutów. Potem były trzy dni słabości, a na czwarty dzień taki napływ sił, że zapuszczony balkon został doprowadzony do połysku. I po miesiącu pierwszego dnia po drugim szczepieniu była lekka ekscytacja, że już mam za sobą dwa szczepienia, że cierpliwie poczekałem z opiekunami ponad dwie godziny z powodu poślizgu, ale schroniliśmy się w samochodzie, bo na dworze było zimno, a z powodu zagrożenia infekcją ludzie nie tłoczyli się oczywiście się w środku, tylko na zewnątrz cierpliwie czekali na wywołanie swojej wyznaczonej godziny.
Tym razem nie pamiętam, co działo się następnego dnia, bliscy czuwali przy mnie, pozbawionej przytomności, a ponieważ słaniałam się na nogach, na rękach moje 65 kilogramów zostało przeniesione na posłania, a jak opowiadano, po prostu przelewałam się na rękach. Na noc zorganizowano czuwanie przy zaszczepionej.
Ten wstęp, nawiązujący do moich ostatnich przeżyć, jest uzasadniony przy rekomendacji debiutanckiej powieści Emily Hainsworth „Przez ciebie”. Kiedy tylko powieść ukazała się w 2012 roku, natychmiast wielu wydawców kupiło prawa do jej wydania, a wytwórnia Paramount Pictures postanowiła ją sfilmować. Powieść zaczęłam czytać przed opisanymi zdarzeniami, a skończyłam, kiedy szczęśliwie wróciłam do żywych.
Bohater powieści, osiemnastolatek Camden nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanej dziewczyny. Od chwili, kiedy kierując samochodem nachyliła się, by podnieść upuszczony przez niego zapalniczkę, chłopaka dręczą wyrzuty sumienia. Czuje się winny jej śmierci. Viv była nie tylko jego wielką miłością, ale i przyjaciółką. Wspierała go, kiedy uległ wypadkowi i musiał odejść z drożyny, w której był liderem. Była mu oparciem, kiedy jego ojciec opuścił żonę, a matka Cama, jak go w skrócie nazywano, nie mogła pogodzić się z odejściem męża. Viv była śliczna, dzielna, inteligentna, błyskotliwa. Miejsce wypadku znaczyły pozostawiane przez chłopaka fotografie, wstążki, miłosne wiersze, cytaty z dzieł ich ulubionych autorów. Miał jedno pragnienie - cofnąć czas, ale było to niemożliwe. Została rozpacz, zżerające go poczucie winy i straszliwa tęsknota. Stracił przyjaciół z drużyny, kolegów z klasy. Nękało go,przekonanie, że wszyscy wiedzą o jego niewątpliwej winie. I tak to trwało dwa miesiące, każdy wieczór spędzał w miejscu wypadku, ubolewając, że to nie on był ofiarą tego tragicznego zdarzenia.
Aż pewnego wieczoru pojawiło się zielone światło. Z tej poświaty wyłoniła się dziewczyna, ale to nie była Viv. Ku swojemu zdumieniu następnego dnia zobaczył ją w uniformie kelnerki w pubie, na który namówił go przyjaciel, od którego też się zdystansował. Z plakietki odczytał imię dziewczyny. To była Nina, której nigdy w życiu wcześniej nie widział, ale to ona wyłoniła się z zielonej poświaty. Ona jednak go nie rozpoznawała, jakby nie spotkali się w miejscu wypadku.
Jakież było zdumienie chłopaka, kiedy zastał ją w swoim domu. Ona wyjaśniła, że zjawiła się z drugiego wymiaru. Że się znają. Że oprócz tej rzeczywistości, jaka go otacza, jest drugi świat, równoległy, że bramą do niego jest właśnie pojawiająca się w miejscu wypadku ta zielona poświata. Can postanawia przeniknąć do innego świata. Wszystko tam jest takie samo, ale wybita szyba w jednej ze szkolnych sal wskazuje, że ta rzeczywistość zamknięta jest we wcześniejszym czasie. Chłopak dociera do domu Viv, dostrzega ją przez oświetlone okno, ale tym razem ona go nie widzi. Chłopak już zna drogę do innej rzeczywistości. Pokonuje ją jeszcze raz i dociera do Viv. Dziewczyna doznaje szoku, pomieszanego z radością. Tam bowiem ona żyje, ale to Can jest ofiarą innego wypadku.
Rychło się wyjaśnia, że w tamtym świecie dziewczyny są zantagonizowane, gdyż obie go kochały, ale to Nina „odbiła” Viv ukochanego.
Okazuje się, że miłość i zazdrość są silniejsze niż śmierć. Żeby dowiedzieć się, które z tych uczuć okaże się silniejsze, warto wziąć do ręki „Przez ciebie”. Pisząc tę rekomendację, od czasu do czasu spoglądam na portret bliskiej mi Osoby, która od lat czterech jest po drugiej stronie istnienia. Zanim zaczęłam pisać o tej debiutanckiej powieści, przez pewien czas zastanawiałam się, czy chciałabym odkryć istnienie równoległej rzeczywistości i czy zapragnęłabym poznać te rewiry życia człowieka, z którym na dziesięciolecia połączył mnie los, a których nie poznałam. Szybko doszłam do przekonania, że aczkolwiek niezbadane są tajemnice bytu, wystarcza mi uporządkowany świat dostępny moim zmysłom, rozumowi i pamięci. Ale „Przez ciebie” niewątpliwie pobudzi wyobraźnię czytelnika i ciekawość, czy jednak jest życie po życiu.
Emily Hainsworth „Przez ciebie”, przekład Ewa Ratajczyk,Wydawnictwo Amber So. z o.o, Warszawa 2013.