wtorek, 30 kwietnia 2024

Daniel Rzepecki poleca

Piękny demon





Dwa lata temu opuściła więzienie Michelle Knotek. To jest prawdziwe imię i nazwisko bohaterki wstrząsającej książki Gregga Olsena „Nikomu ani słowa”. Autentyczne są również imiona sióstr Nikki, Sami i Tori, które były ofiarami Shelli, jak w skrócie nazywano tę czarną bohaterkę rekomendowanej tutaj pozycji. Użyłem określenia „czarną” nie ze względu na przynależność rasową, bo jak powszechnie wiadomo, w wieloetnicznej Ameryce określając jakąś osobę nie podaje się tylko płci, wieku i innych danych identyfikujących, ale również rasy, do jakiej należy. Michelle miała mroczny charakter, krótko mówiąc była podła i okrutna, choć można byłoby się spodziewać, że w trakcie dochodzenia w procesie sądowym poddano by ją badaniom psychiatrycznym i może złagodzono jej wyrok z powodu udowodnionych zarzutów. Kiedy wpłynęło doniesienia, jakich rzeczy dopuszcza się ta kobieta, przez dwa lata nie podjęto starań, by wyjaśnić zarzuty. Była piękna, lubiana przez współmieszkańców, nikt wcześniej nie wnosił żadnych skarg.

Michelle była trzykrotnie zamężna, każda z sióstr miała innego ojca. Czwartą ofiarą był jej bratanek, którego przygarnęła, by, jak to się mówi, nie zszedł na złą drogę z ojcem kryminalistą i matką narkomanką. Na pozór wskazywało to na jej rodzinne uczucie, empatię i gotowość do pomocy. Prawda była taka, że uznawana za dobrą matkę, przykładną żonę, oddaną opiekunkę bratanka, w gruncie rzeczy była demonem. Sprawiała doskonałe pozory istoty ze wszech miar godnej naśladowania. Dziewczynki były zadbane, a kiedy zauważono w szkole sińce, dziewczynki tłumaczyły się przypadkowymi upadkami i stłuczeniami. Ojczym dwóch sióstr i biologiczny ojciec trzeciej był absolutnie podporządkowany żonie, którą ogromnie kochał, a co dziwniejsze, kiedy napadał ją atak furii, traktowany instrumentalnie, wierzył we wszystkie zarzuty bez próby wyjaśnienia, czy w jakikolwiek sposób zawiniły. W sprytny sposób uchylała się od kar średnia Sami, gdyż nauczyła się schlebiać matce, a najmłodsza, ukochana przez Dave,a, ojca, była jeszcze oszczędzana. Nie czas tutaj i miejsce, by wymieniać wszystkie okrucieństwa, jakich dopuszczała się kobieta, gdyż samo czytanie o tym, jak się pastwiła, wyciska łzy z oczu. Budzi też zdumienie to, jak podporządkowany był Dave. Chcąc zarobić na tę rodzinę i spełniać wszystkie kaprysy żony, pracował bardzo dużo i godzinami nie było go w domu. Kiedy się zjawiał, nie zadawał sobie trudu, by zweryfikować to, co mówiła Michelle. Pod dyktando bił, nakazywał obnażanie się i wyganianie z domu na mróz, czołganie się nago po skarpie, a wszyscy domownicy mieli nakazane, by tak się skrywać przed sąsiadami, by wszyscy sądzili, że w tej rodzinie jest wszystko w porządku. Najstarsza Nikki milczała ze strachu przed zemstą matki, jedyną życzliwą osobą była babcia dziewczynek, ale mieszkająca na tyle daleko, by nie wiedzieć, co się dzieje. W końcu Nikki przy jednym ze spotkań wyjawiła seniorce rodu i ta powiadomiła szeryfa. Kiedy ten szukał potwierdzenia faktów u najstarszej z sióstr, ta nie zareagowała. Już była poza domem w innej szkole, ale nie opuszczał jej strach przed matką i ojczymem.

Ten przedłużający się bezruch organów ścigania spowodował, że i najmłodsza dziewczynka zaczęła być nękana z przyzwoleniem ojca. W tym czasie Knotkowie przygarnęli przyjaciółkę Michelle i z kolei ta została poddana pastwieniu się i głodzeniu, aż ten stan rzeczy spowodował zgon kobiety trzymanej w nieogrzewanym gospodarczym pomieszczeniu. Współsprawca poćwiartował zwłoki i utopił je, ale starsza z dziewczynek zachowała część rzeczy należących do przygarniętej przyjaciółki matki. W tym czasie zniknął przyrodni brat dziewcząt, a matka tłumaczyła, że uciekł na Alaskę, o czym zawsze marzył. On został uśmiercony, gdyż wiedział, co się dzieje, ale zwłoki nie mogły być poddane przydomowej kremacji, gdyż nie sprzyjała temu pogoda, więc zostały głęboko zakopane.

Dzięki babci, której jedynej autor zmienił imię i nazwisko na Lara Watson, jak i dzięki maltretowanym córkom Knotków obojgu udowodniono winę i zasądzono Michelle na ponad 20 lat, jej mąż otrzymał o kilka lat niższą karę więzienia. Ten wyrok był skutkiem jego przyznania się do winy. Książka mieści się w gatunku literatury faktu. Autor dokonał wnikliwego gromadzenia materiału uzupełnionego o relacje uczestników zdarzeń.

Lektura jest wstrząsająca, ale godna polecenia i kobietom, i mężczyznom, by uświadomili sobie, jakie demony może kryć ich natura. I wszystkim pozostałym czytelnikom, by mieli baczenie na to, co się wokół nich dzieje i by reagowali na wszelkie zło, jakiego ktoś może się dopuścić. A że to jest i w naszych warunkach możliwe, donoszą media informując o dzieciobójcach, matkobójcach oraz innych niegodziwościach.


George Olsen „Nikomu ani słowa”, przełożył Piotr Grzegorzewski, Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. Warszawa 2023.

czwartek, 25 kwietnia 2024

Bronisław Krzemień poleca

Rewelacja




Cały kraj i cała Europa żyje doniesieniami z frontu na Ukrainie. Nasi znajomi uporządkowali szafy i szuflady, dostarczając do miejsc, w których gromadzone są użyteczne rzeczy dla uchodźców. Mój sąsiad udostępnił im mieszkanie, w latach mojej młodości zamieszkałe przez pięcioosobową rodzinę. Młode pokolenie dorosło, usamodzielniło się, pobudowało lub opuściło nasze miasto. Piętro niżej mieszka już trzecia rodzina, pierwsza wyjechała do Niemiec, druga znalazła mieszkanie bliżej pracy. I w tym nastroju podpatrywania i wspomagania uchodźców czytam „Dzieci Kronosa” Siergieja Lebiediewa. Autor urodził się w 1981 roku w Moskwie, jest dziennikarzem, poetą i prozaikiem, a wydawca, podając te informacje podkreśla, że poprzednia pozycja mieszkającego na emigracji pisarza „Granica zapomnienia” została uznana „za jedną z dziesięciu najlepszych powieści 2016 roku”.

Moim zdaniem rekomendowaną tutaj powieść ze szczególnym zainteresowaniem przeczytają potomkowie rodzin repatriowanych z przedwojennych kresów wschodnich, bo w dużym stopniu odnajdą w tej pozycji doświadczenia swoich własnych rodów, zwłaszcza ci, którzy z opowieści znają doświadczenia syberyjskich zesłańców. Kilka miesięcy temu czytałem reportaż historyczny o wojnie rosyjsko-japońskiej. Carska Rosja przegrała, zaś autor pisze, że mimo przeważającej liczebności jej oddziałów, Azjaci walczyli skuteczniej, bo mieli wspólną motywację, podczas gdy w szeregach rosyjskich byli żołnierze z podbitych pobliskich narodów i krajów. Byli w wojsku, bo musieli, ale ich znacznie mniejsze ojczyzny już zostały utracone i wessane przez znacznie większego molocha.

Lebiediew ustami bohatera, Kiriłła rekonstruuje dzieje swojego rodu, który nie pod przymusem, ale z własnej woli znalazł się w dziewiętnastym stuleciu w carskiej Rosji. Prapradziadek Kiriłła, zamiast w ówczesnych Prusach kontynuować zawód lekarza, zafascynowany homeopatią uznał, że nie jest ona dostatecznie doceniona w jego środowisku i postanowił ją rozwijać i propagować na wschodzie. Założył rodzinę, pozyskał przyjaciół, został położnikiem, bo takie było zapotrzebowanie i rozstał się za swoją ideą. Kolejne pokolenia nie zachowały pamięci o porzuconej ojczyźnie swoich przodków, a ostatni z rodu dzięki babci zainteresował się jej pochodzeniem. To ona kilkuletniego chłopca zabierała na niemiecki cmentarz w Moskwie. Mimo nazwy były tam groby innych cudzoziemców, a jak chłopiec zaczął chodzić do szkoły, już rozpoznawał na nagrobkach napisy w obcym alfabecie. I dopiero po śmierci seniorki dotarł do skrywanych przez nią listów, fotografii i fragmentów dzienników. Już jako dorosły i wykształcony mężczyzna poszedł śladem tych pamiątek. Był czas, kiedy jego rodzina zajmowała obszerne, eleganckie mieszkanie w stolicy. Ojciec, pracownik naukowy, był kolekcjonerem, więc musiał opuścić zajmowany lokal i dzięki protekcji nie znalazł się na bruku, tylko dostał mniejsze mieszkanie w gorszej dzielnicy. A bohater powieści doczekał się politycznych zmian w byłym Kraju Rad. Ten rozpadł się i myśleli, „że całe zło zawierało się w ZSRR, i teraz gdy Związku już nie ma, wydarzenia zostaną skierowane na właściwe tory; nie rozumieli, że zło jest częścią historii, a demokracja to system minimalizacji zła, a nie triumfującego dobra…” Oni byli dziećmi „…wielkich miraży, które unosiły się nad Rosją; byli przejściowym pokoleniem, gdy monstrum rosyjskiej państwowości prawie wyzionęło ducha, stało się słabe i widmowe… okazało się, że… są zaledwie wytworami podmuchów powietrza.”

Jeżeli nawet po przewrocie politycznym trwało łapówkarstwo, przekupstwo, nepotyzm, donosicielstwo, to rodziły się wielkie fortuny, a ci, którzy się dorabiali, lokowali konta w europejskich bankach, kupowali nieruchomości na Lazurowym Wybrzeżu, kształcili dzieci w najlepszych uczelniach.

Kiryłł wyrusza tropami, jakie zawarte były w skromnej, starannie wyselekcjonowanej spuściźnie babci. Nie zostało nic, co by mogło sprowadzić na rodzinę wiadome służby.

Bohater dociera tam, gdzie żył i pracował jego przodek lekarz, położnik, niespełniony homeopata, wyrusza do już zjednoczonych Niemiec, kierowany brzmieniem nazwiska, przez które byli nękani jako szpiedzy i zdrajcy, dociera nawet do tych, którzy tam, na ziemi ojców przetrwali, nieświadomi, że na Wschodzie żyją ich krewni. Właściwie jeden krewny, czyli Kiryłł.

„Dzieci Kronosa” są powieścią o bogatym języku. Właściwie książka ma kilka warstw znaczeniowych. Jak w soczewce pokazuje zdarzenia polityczne dwóch stuleci, a właściwie trzech, bo i współczesne dekady również. Zatem daje czytelnikowi skondensowaną wiedzę polityczną. Autor zadziwia erudycją. Ze swobodą sięga do mitologii, zna chrześcijaństwo w różnych mutacjach, nie są mu obce zakamarki ludzkiej duszy, skłonność do nikczemności, egoizmu, ale też altruizmu i wielkoduszności. Przenikliwie pokazuje to, składa się na despotyzm i pragnienie władzy za wszelką cenę. Kiedy śledziłem stylistykę tej powieści, w niejednym miejscu widziałem, jak wnikliwe opisy miejsc i sytuacji nagle przechodzą w prozę poetycką. Podziwiam Grzegorza Szymczaka, jak doskonale tę prozę przetłumaczył z rosyjskiego na język polski. Wcale bym się nie zdziwił, gdybym w jakimś momencie dowiedział się, że dorobek tego autora nominowany jest do Literackiej Nagrody Nobla. A jeśli nie, to przecież jest wiele dzieł, które nie mieszczą się na tej prestiżowej liście, co nie umniejsza ich wartości.


Siergiej Lebiediew „Dzieci Kronosa”, przełożył Grzegorz Szymczak, Wydawnictwo Claroscuro, Warszawa 2019.

wtorek, 23 kwietnia 2024

Anastazja Daniłowiczowa poleca

Miłość w kolorach tęczy




Sama nie wiem, jak mi się narzucił ten pretensjonalny tytuł, może dlatego, że już dawno nie czytałam tak porywającego romansu. Jego kolejne części zapowiadane są przez nazwy miast, które wszystkim są znane, a każda z tych części składa się z kilkudziesięciu rozdziałów. Czytelnik ma niesamowitą frajdę, bo jak jest niezbyt dobrze sytuowany, to znajdzie tu obraz włoskiej rodziny, której, choć posiada restaurację, wcale jej nie jest lekko, a drugi biegun stanu posiadania zajmują bogacze, gwiazdy opery z najgłośniejszych scen świata. O tym drugim biegunie nawet dzieci właściciela restauracji nie mogą marzyć. Syn jest bardzo oddany bliskim, dwie córki niesprawiedliwie są obdarowane przez los. Jedna zachwyca urodą, druga zdumiewa wspaniałym sopranem, czego nikt nie dostrzega, dopóki ojciec rodziny nie urządzi przyjęcie dla przyjaciół z okazji okrągłej rocznicy ich ślubu. Niespodzianką jest przyjazd Roberta, syna jubilatów, śpiewaka z La Scali, który w prezencie zaśpiewa dla nich pieśń ze swojego repertuaru, a Rosanna, ta brzydsza z sióstr uproszona przez gości, też da wokal, który wszystkich zachwyci.

Rosanna, jeszcze prawie dziecko, nie może usnąć w nocy, oczarowana synem jubilatów, bo przystojny i pięknie śpiewa, więc z głową wtuloną do poduszki mówi do siebie, że on zostanie jej mężem. Po raz pierwszy zwrócono uwagę na brzydulę, a nie na jej piękną siostrę. Oczywiście Robert Rossini, w operowym środowisku znany z tego, że jest współczesnym Casanową, jeszcze tej nocy uwiedzie Carlottę. Owocem tej jednej upojnej nocy okaże się ciąża, o której nie dowie się nikt, poza bratem Luco. Ona wyjdzie za mąż za odrzucanego i niekochanego chłopaka, a kiedy, lekceważony przez żonę, dopuści się zdrady, ona, jak to się mówi, rzuci mu w twarz wiadomość, że nie jest ojcem ich dziecka. Rozstają się. Luca finansuje lekcje śpiewu u najlepszego nauczyciela, który uformował już niejeden talent, a teraz na emeryturze widzi dziewczynę na scenie La Scali. Luca opuszcza ojca, nie przejmując restauracji, wyjeżdża z utalentowaną siostrą do Neapolu i dzięki rekomendacji nauczyciela śpiewu dostaje się do uczelni kształcącej dalej utalentowanych wokalistów.

Wolą autorki Robert spotyka Rosannę Menici, przypomina sobie utalentowaną dziewczynę, córkę przyjaciół jego rodziców.

Ona wie, że żadna w tym świecie nie oprze się Robertowi, pozostaje tę jedyną, która nie da się uwieść. Wśród jego kochanek jest Donatella Bianchi, piękna, bogata i zamężna z bogatym, ale nieatrakcyjnym mężczyzną, ale oboje dają sobie erotyczną wolność. Robert nie wie, że kochance zawdzięcza pozycję w operze. Nie dochowuje jej wierności, kiedy nagle zachoruje jedna z jego operowych partnerek, jej miejsce zajmie Rosanna Menici, bo jest po prostu bezkonkurencyjna.

W jej bracie zakocha się najlepsza przyjaciółka dziewczyny, ale bez jej talentu, więc zostanie tylko chórzystką. Kiedy on nie odwzajemni jej uczucia, chórzystka rzuca się w każde ramiona, ma też krótki romans z Robertem. Luca odrzuca miłość chórzystki, bo ma powołanie do stanu duchownego.

Każda z postaci tej powieści jest zakochana do szaleństwa. Nikt to nie dochowuje wierności, oprócz głównej heroiny. Nie powiem, czy poślubi Roberta, czy Luca zrezygnuje z sutanny, czy piękna, bogata Donatella rozwiedzie się z mężem dla śpiewaka, bo Czytelnik sam rozpozna te wszystkie barwy miłości. Pod warunkiem że przeczyta ten niesamowicie porywający romans, w którym jest też intrygujący wątek sensacyjny. Więc zachęcam do lektury.

Lucinda Riley „Dziewczyna z Neapolu”, z angielskiego przełożyła Marzenna Rączkowska, Wydawnictwo Albatros, S.p. z o.o., Poznań 2020.

środa, 10 kwietnia 2024

Spotkanie 8 maja w Pałacyku

 Ars poetica – 08.05.2024 


w środę o godzinie 17:00 w ODK – Zameczek, ul. Jana Pawła II 18. 

Zapraszają: Osiedlowy Dom Kultury oraz Stowarzyszenie Literackie w Cieniu Lipy Czarnoleskiej. Czternastu twórców ze stowarzyszenia zaprezentuje wybiórczo swój dorobek tworzony już w nowych strukturach z nowym zarządem w minionych ośmiu latach.

Pozdrawiam Danuta Mysłek

piątek, 5 kwietnia 2024

Bronisław Krzemień poleca

 

Pozory mylą




Mylą również rekomendacje, z jakimi wydawca poleca kierowaną do czytelnika pozycję. Równolegle czytałem dwie powieści, jedna miała być porywającym kryminałem, dobrnąłem do końca tej lektury srodze rozczarowany. Nie podaję nazwy wydawcy, autora, ani tytułu, bo może po prostu w miarę czasu straciłem zdolność obiektywnej oceny. Zwracam więc obie kilkusetstronicowe pozycje do biblioteki, kierując uwagę na „Kobietę, którą byłam” Kerry Fisher. W pierwszym odruchu chciałem polecić tę powieść przede wszystkim kobietom i nastolatkom, ale uświadomiłem sobie, że i mężczyznom da ona wiele do myślenia.

Chciałem zacząć od zawołania: „powiedz mi, gdzie mieszkasz, a powiem ci, kim jesteś”. Kiedy byłem młodym socjalistycznym idealistą, z rozgoryczeniem myślałem, że moja koleżanka ze studiów zwierza mi się, że mieszka w odrażającym blokowisku na nowym osiedlu. Ponieważ ja swoje odczekałem w kolejce na mieszkanie spółdzielcze, miałem jej za złe, że narzeka, zamiast cieszyć się wygodą, jaką ma singielka w swoim M3, bo jako nauczycielka, choć samotna, miała dodatkowy metraż, chyba na poprawianie zeszytów i spokojne przygotowywanie się do lekcji. Potem zaobserwowałem, że pan Sekretarz sprowadzony z innego województwa dostał najpierw wygodne mieszkanie, a potem, nawet według mnie, luksusowy powojenny dom jednorodzinny. A przy mojej ulicy zamieszkał prywaciarz, jak wówczas nazywano kogoś, kto prowadził jakiś prywatny biznes. Tylko że on wybudował ten dom z własne pieniądze.

Właściwie odbiegam od tematu, bo chociaż we wspomnianej powieści pojawia się polski wątek, ale rzecz dzieje się w Anglii, gdzie do nowo wzniesionych willi wprowadzają się rodziny. Jeszcze się nie znają, jeszcze zerkają na siebie zza okien, ale rychło zaczynają się zapraszać na parapetówy, jak w mojej młodości nazywano przyjęcia w świeżo zasiedlonym domu lub mieszkaniu. W tej powieści pierwsze zaproszenie kieruje szczęśliwa matka dwojga nastolatków i żona bardzo zapobiegliwego męża. Jest tak zaradny, że ona nie musi iść do pracy, zajmie się domem i dziećmi, jak sobie obiecywali jeszcze na studiach. Z zaproszenia korzysta małżeństwo z naprzeciwka, bezdzietne, bardzo aktywne zawodowe, służbowo podróżujące po świecie, a także samotna matka i jeszcze jedno małżeństwo. Wszyscy robią wrażenie zgodnych i szczęśliwych związków, co rzecz jasna nie dotyczy rozwódki, która nie jest skóra do zwierzeń. Czytelnik obserwuje, że wszyscy robią wrażenie spełnionych, zamożnych, szczęśliwych, i stopniowo odsłania się prawda, że to tylko pozory. Ta podróżująca służbowo po świecie marzy o dziecku, czemu sprzeciwia się mąż. Rozwódka zmieniła nazwisko, żeby ukryć fakt związania z polską rodziną. I tak po kolei można wymieniać zawody, rozczarowania, tajemnice i to wszystko, co może przyćmiewać sukces, na który każdy jest „skazany”. W naszym kraju zaczyna być podobnie. Aczkolwiek jeszcze ciąży na nas potrzeba narzekania na wszystko i na wszystkich, jeszcze wszelkie frakcje nienawidzą się i zwalczają, ale już potrafimy sprawiać wrażenie właścicieli sukcesu.

Na okładce powieści, którą rekomenduję, widnieje formacja „milion sprzedanych książek”. Rekomenduję więc „Kobietę, którą byłam”, z czystym sumieniem. Wątki psychologiczne, warstwa społeczna, klimaty rodzinne, problemy z dorastającymi dziećmi są i nam bliskie. Mojej żonie nie podsunę tej powieści, żeby nie chciała identyfikować się z jedną z bohaterek.

Kerry Fisher „Kobieta, którą byłam”, przełożyła Agnieszka Sobolewska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.

piątek, 22 marca 2024

Wielkanocne spotkanie

Kolorowo, tłumnie i świątecznie było w czwartek 21 marca w restauracji „Do Pełna” w Podgórznie. Na wielkanocny poczęstunek Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej przybyli nie tylko członkowie.

Tym razem gościem honorowym była marcowa jubilatka Maria Bakka-Gierszanin. Oprócz pysznych wielkanocnych potraw był tort urodzinowy łączniczki powstania. Ta sędziwa 102-letnia aktorka i reżyser teatralna, występowała w filmie i telewizji, nam recytowała nie tylko Gombrowicza.

Spotkanie otworzyła Danuta Mysłek – prezes stowarzyszenia.

Mówczyni w swoim przesłaniu wielkanocnym podkreśliła wartości, jakie niosą: miłość, wolność, rodzina, przyjaciele, które niestety tracimy często na rzecz pomnażania majątków, zdobywania tytułów.

Teresa Tańska rozdała uczestnikom czekoladowe jajka i cząstki baranka własnego wypieku, a prezes stowarzyszenia marcepanowe jajka.

O piękną oprawę muzyczną wydarzenia zadbał Adam Wolak.

A Urszula Jonkisz o marzannę, by tradycji stało się zadość tego dnia.

Danuta Mysłek 

 


























wtorek, 12 marca 2024

Bronisław Wypych poleca

 

Urban wiecznie żywy




- I pan to czyta!? Tę czerwoną świnię, tego …, wstydziłby się sąsiad.

Krzyk rozniósł się po korytarzu. Wychodziłem właśnie z domu, zamykałem drzwi na klucz, pod pachą trzymałem biograficzną książkę o Jerzym Urbanie, którą musiałem szybko oddać do biblioteki, bo zapisy na nią są kilkumiesięczne. Nie przypuszczałem, że zmarły dwa lata temu naczelny redaktor tygodnika „Nie” może jeszcze wzbudzać w ludziach takie emocje. Kiedy schodziłem po schodach, zacząłem się zastanawiać. Sąsiad z boku jest ode mnie starszy, niewiele, czyli pamięta czasy PRL-u. I do dziś pielęgnuje w sobie nienawiść? Cóż, jeśli spojrzy się na dzisiejszą politykę, próżno się dziwić. Członkowie rodziny we własnym domu siadają po dwóch stronach stołu.

Książka Doroty Karaś i Marka Sterlingowa o Jerzym Urbanie jest naprawdę wspaniale napisania. Punktuje ubiegłe dekady, dla mnie już zacierające się we wspomnieniach, dla drugich bardzo żywe, jak u mojego sąsiada, a dla młodego pokolenia zupełnie obojętne. Któż z tego pokolenia nie pamięta kartek na mięso i cukier, zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, stanu wojennego 13 grudnia i wypowiedzi Urbana, gdy piastował stanowisko rzecznika prasowego rządu. Choć wszyscy się zarzekali, że go nie słuchają, to czekali na jego konferencje prasowe transmitowane w Dzienniku Telewizyjnym. Były inteligentne, krótkie i cyniczne, do historii przeszła fraza „rząd się sam wyżywi”, czy ogłoszenie o wysłaniu śpiworów dla Nowego Jorku, które nigdy tam nie dotarły. Urban został aktorem jednego planu, tak odmiennego od szarej wówczas rzeczywistości i twarzą tej epoki.

Nie wszyscy dziś wiedzą, lub nie chcą o tym wspominać, że do porozumień z opozycją pod koniec lat osiemdziesiątych przyłożył swoją grubą rękę. Mając dostęp do dokumentów SB, rozumiał złożoną polską scenę polityczną. Dwadzieścia lat później również. W październiku 2015 drukuje w tygodniku „Nie” artykuł pt. Polska kaput i uprzedza czytelników „że choć PiS zdobywa władzę w wyniku demokratycznych wyborów, nie odda jej w ten sam sposób.” Sprawdziło się to w roku 2023.

Może cynizm i ateizm chroniły go przed agresją i wyzwiskami, którymi obrzucali ludzie. Ale o dziwo, to również go napędzało, bo jak powiedział „Brak wrogów boleśniejszą tworzy pustkę niż ubytek przyjaciół. Wrogości są ożywcze.” Kiedy premier Mateusz Morawiecki na Facebooku nazywał go „kanalią stanu wojennego”, Urban odpowiedział mu w swoim stylu na YouTube: - Morawiecki powiedział, że jestem kanalią stanu wojennego. Mnie to nie uraża, bo on zawsze kłamie.

Z biografii „Urban” duetu Doroty Karaś i Marka Sterlingowa, którzy zebrali ogromny materiał, dowiemy się przede wszystkim, jak czytać dzisiejsze informacje telewizyjne, do kogo skierowano grę na emocjach. Czy się ustrzeżemy przed tą propagandową miazgą, nie wiem, mój sąsiad nie potrafi. Kiedy mijamy się na schodach moje „Dzień dobry sąsiedzie”, zbywa milczeniem. Natomiast książka, przepraszam, to Urban – pokazuje, jak należy kreować rzeczywistość w telewizji i w gazetach. Autorzy są dalecy od komentarza. Tę naukę wykorzystują dzisiejsi spece od pijaru w telewizji z byłym prezesem Telewizji Polskiej na czele, Jackiem Kurskim. Przy wystąpieniach byłego premiera w okularach zastanawiałem się, czy Jerzy Urban nie był bardziej inteligentny od niego, chociaż nie skończył żadnego uniwersytetu. Można powiedzieć – Urban wiecznie żywy.

Jerzy Urban pisał dużo, zrobił z tego sobie styl życia, poza tym, jak sam mówił, nic nie umiał robić. Jego artykuły drukowały, między innymi tygodnik „Polityka”, „Szpilki” i chociaż przez kilka lat miał zakaz publikacji, to pisał pod pseudonimami. Małgorzata Szejnert stwierdza „Jerzy Urban uważany jest za fonemem: nie ma chyba w Polsce drugiego dziennikarza, który pisząc tak dużo, pisałby jednocześnie tak dobrze, a zwłaszcza tak denerwująco.”

Bez pisania nie umiał żyć. Kiedy już nie chciano drukować jego artykułów, nie miał innej możliwości jak założyć w 1990 roku własny tygodnik „Nie”.

„Urban. Biografia”, Marek Sterlingow, Dorota Karaś, Kraków 2023, Wydawnictwo Znak.

środa, 6 marca 2024

Michał Zasadny poleca


Jeśli piszesz, przeczytaj!



Margaret Atwood, bardzo ceniona i wielokrotnie nagradzana kanadyjska pisarka miała zaledwie pięć lat, kiedy zapytana, kim będzie, bez wahania odpowiedziała, że pisarką. Poniekąd nie dziwi odpowiedź tej dziewczynki, która wychowywała się w rodzinie o literackich i naukowych ambicjach, choć jej kraj wówczas jeszcze, a urodziła się w roku 1939, nie istniał na mapie kulturalnego świata, a tak właściwie dorabiał się swojej autonomii. Dłuższy czas jednak twórcy o tym rodowodzie ubolewali, że tak naprawdę nie mogą się pochwalić takiej historii państwa, jak kraje europejskie, a nawet USA.

Tak się spełniła się zapowiedź dziewczynki.

Kiedy Czytelnik weźmie do rąk „Ruchome cele” Margaret Atwood, choć pozna jej lektury, bo je rekomenduję, to również dokona wglądu w jej biografię. Wiele fragmentów tej książki analizuje postawy pisarzy nie tylko kanadyjskich, z innych krajów amerykańskich i europejskich, a także z Azji. Na stronie 110 autorka cytuje słowa Chinka Achebe, podkreślając wartość prozy „Jedynie opowieść może przetrwać wojny i wojowników (…Jedynie opowieść (…) ocala naszych potomnych przed władowaniem się, jak ślepi żebracy, na kolce ogrodzenia z kaktusów. Opowieść to nasza przewodniczka — bez niej jesteśmy ślepi. Czy ślepiec jest właścicielem swojego przewodnika? Nie, tak samo i my nie jesteśmy właścicielami opowieści, to raczej ona posiada nas”.

Natomiast na str.194 pisarkę zajmują między innymi sprawy warsztatowe. Pisze o znaczeniu fabuły, o autorskich wyborach między komizmem, tragizmem, melodramatem, czy bohater znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, czy doczeka się szczęśliwego zakończenia? No i pisarz powinien uświadamiać sobie, do jakiego celu zmierza. Autorka na str. 123 pisze: „Przymiotniki, jakimi krytycy określają dany utwór, wpływają na to, jak czytelnik go odczyta (…). To, co uważa się za szczytne cele, do których powinien aspirować twórca dobrej literatury, nie ma charakteru absolutnego, lecz zmienia się pod wpływem mgławicowego gazu zwanego „duchem czasu”.

Współczesność dostarcza wielu inspiracji. Piszę to słowa w napięciu, jakie wywołuje druga rocznica napaści Rosji na Ukrainę, pod wrażeniem śmierci Nawalnego, wystąpienia wdowy po tym człowieku, którego wczoraj mój znajomy nazwał samobójcą.

Waszą stroną interesują się ludzie pióra, Im szczególnie polecam „Ruchome cele”. Po pierwsze pozwala poznać literackie trendy, ćwiczy umysł, a przecież uczy też literackiego warsztatu. Autorka nie tylko pisała powieści, poezję, rozprawy krytyczno-literackie, ale też wykładała na wyższych uczelniach i uczestniczyła w konferencjach naukowych, poznała autorów i przeczytała wiele ich wybitnych dzieł, podróżowała po całym świecie. Więc gorąco polecam tę pozycję.

Margaret Atwood „Ruchome cele” eseje umyślne z lat 1982 - 2004, z angielskiego przełożyli Agnieszka Pokojska, Dorota Konowrocka-Sawa, Katarzyna Makaruk, Olga Dziedzic i Wiesław Marcysiak, wyd. Wielka Litera Sp. Z o.o., Warszawa 2021.





niedziela, 3 marca 2024

Walne Zebranie Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej

Porządek Walnego Zebrania Członków

Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej

przeprowadzonego w dniu 21.03.2024 r. w Restauracji „Do pełna” Podgórzyn ul. Topolowa 2A godz. 12.30 (drugi termin w przypadku braku kworum godz. 13.00).


  1. Otwarcie zebrania.
  2. Przyjęcie porządku zebrania
  3. Wybór przewodniczącego zebrania i protokolanta.
  4. Podjęcie decyzji w sprawie sposobu głosowania.
  5. Sprawozdanie z działalności Stowarzyszenia Literackiego w Cieniu Lipy Czarnoleskiej za rok 2023.
  6. Wybór komisji mandatowo-skrutacyjnej.
  7. Stwierdzenie ważności walnego zebrania.
  8. Sprawozdanie Zarządu z działalności Stowarzyszenia w 2023 roku.
  9. Sprawozdanie Komisji Rewizyjnej za rok 2023.
  10. Podjęcie uchwały w sprawie przyjęcia sprawozdania Zarządu i Komisji Rewizyjnej oraz udzielenia Zarządowi absolutorium.
  11. Podjęcie uchwały w sprawie zatwierdzenia Sprawozdania finansowego Stowarzyszenia za rok 2023.
  12. Wolne wnioski.
  13. Zamknięcie obrad.

wtorek, 13 lutego 2024

Michał Zasadny poleca


O muzycznym geniuszu





Mój znajomy mieszka przy ulicy Paderewskiego, więc nic dziwnego, że kiedy jego koleżanka zachwyciła się biograficzną powieścią, o tym genialnym kompozytorze i pianiście, chętnie pożyczył zaproponowaną pozycję i nie mógł się od niej oderwać. Kiedy dzielił się ze mną wrażeniami, nie ukrywał swojego rozczarowania. Książka nosi tytuł „Siostra wirtuoza” i oczekiwał, że będą zachowane proporcje na rzecz kompozytora. Jego zdaniem nastąpił zdecydowany przechył w stronę Antoniny, starszej siostry Ignacego Paderewskiego. Ich matka wcześnie umarła, zatem czytelnik odniósł wrażenie, że starsza siostra jakby zapragnęła zastąpić nieżyjącą. On okazał się nadzwyczajnie uzdolniony, choć jego siostra była przekonana, że również jest bardzo utalentowana, ale uwaga ojca skupiła się na Ignasiu. Zapewnił mu najlepsze wykształcenie, jakie w tamtych warunkach mógł mu zagwarantować.

Narratorką powieści jest Antonina. Mój znajomy oddaje sprawiedliwość, że powieść zawiera obfity materiał dotyczący rozwoju talentu Ignacego, ale tym rzetelnym opisom rozwoju światowej kariery towarzyszy wątek niespełnionych marzeń starszej siostry kompozytora. Po małżeństwie z wdowcem, kiedy już wypełniła obowiązek wobec pasierbów, czas, siły i troskę poświęciła bratu. Jego talent i pracowitość pozwoliły Padewskiemu zawojować wszystkie kontynenty. A jednocześnie jego drugą wielką miłością po muzyce była Ojczyzna. Antonina w pełni docenia ducha patriotyzmu, dokładnie relacjonuje starania kompozytora, by Polska nieistniejąca politycznie trwała w świadomości obywateli świata. I odzyskana niepodległość była również i zasługą genialnego muzyka.

Była też inna miłość. Ignacy kilkanaście lat miał romans z żoną innego muzyka, zresztą przyjaciela. W końcu ją poślubił, chociaż niejedna herbowa dama salonów chętnie by się „zainstalowała” u boku geniusza. Kompozytor przeżył jeszcze jedną stratę. Pochował jedynego syna. Ciężko chorego nie można była uratować, choć ojciec nie szczędził pieniędzy na najlepszych lekarzy. Natomiast nie mógł synowi poświecić czasu. Powieść traktuje o trudnych wyborach, ale mimo uwag mojego znajomego pozostaje lekturą godną polecenia.

Agnieszka Lis „Siostra wirtuoza”, Agencja Wydawniczo Reklamowa, Warszawa 2023.

sobota, 13 stycznia 2024

Willa Maxa Erfurta znowu przyjmuje gości


Tylko dziś, 13 stycznia można było oglądać z przewodnikiem odrestaurowaną willę Maxa Erfuta, czyli potocznie zwany przez jeleniogórzan „zameczek” na Zabobrzu, przed oddaniem go w ręce Osiedlowego Domu Kultury.

Dom powstał w roku 1903, w miejscu, tu trzeba posłużyć się wyobraźnią, gdzie wokół rozciągały się pola, a drzewa nie przysłaniały pięknego widoku na Karkonosze i Śnieżkę. Miejsce było szczególne jeszcze pod jednym względem, stąd prowadziła droga na Wrocław i Szklarską Porębę. Stąd również wyjeżdżał powozem, później automobilem, drogą, którą kazał wybudować (dziś ulica Różyckiego), właściciel willi i przemysłowiec do swojej fabryki papieru, niestety już nieistniejącej, przy ulicy Wiejskiej.

Secesyjny klimat willa zachowała dzięki staraniom konserwatorów. Największe wrażenie robi duży hol z kominkiem, sztukateria i schody. Wtedy właśnie tak budowano okazałe domy. Kto nie był jeszcze w domu Gerharta Hauptmanna w Jagniątkowie, dziś to Muzeum Miejskie „Dom Gerharta Hauptmanna”, powinien jak najszybciej nadrobić zaległości.

Od marca w zameczku zagości jeleniogórski ODK, przenosząc się z niewygodnego blaszaka. Mam nadzieję, że wkrótce i członkowie Stowarzyszenia w Cieniu Lipy Czarnoleskiej rozpoczną tam spotkania z cyklu ars poetica.

Robert Bogusłowicz