Rozdział 2
Urodziny
u komendanta Kozickiego zapowiadały się dla Bożydara tradycyjnie, czyli nudnie.
Natomiast w Barbarę wstąpił duch rywalizacji, na początku kupiła nową sukienkę,
potem dobrała do niej buty, a na końcu torebkę; pragnęła zabłysnąć przed
Heleną, żoną komendanta i Ewą, żoną radnego. Bożydar szarpnął portfelem, sprawiając
radość żonie, i zauważył ze zgrozą: uczucie to było obopólne. Zarejestrował je
z postanowieniem: zastanowić się nad tym, głęboko, samemu.
W
tej chwili przyglądał się dwóm indywiduom siedzącym w salonie, jeden to
natchniony proboszcz od św. Marcina, drugi to depresant Jasiński, sąsiad
Kozickiego zza płotu. Barbara natychmiast przysiadła się do niego; pochyliłaby
się nad każdą rozdeptaną mrówką, żeby tylko podpatrzyć, jaki rozmiar buta nosił
oprawca. Nie robiła tego złośliwie, po prostu taka była. Przy włączonym
telewizorze i relacji z wydarzeń, ksiądz z apostolskim zapałem dowodził, że to
cudowne ukazanie się Matki Boskiej, sprowadzi błogosławieństwo na małe Kuźnice.
- To oszustwo! – ucięła
krótko Barbara.
- Droga pani, a
płacząca krwią Madonna w Sanktuarium Civitavecchia.
- Ale nie w
hipermarkecie.
- Matka Boska objawia
się, gdzie chce.
- Myli ksiądz
objawienie z zabobonem.
- Potrafię jeszcze
rozpoznać rękę Boga.
- A ja rękę
dowcipnisia.
- Za takie słowa,
palono kiedyś na stosie.
- Podobnie jak za robienie
sieczki z mózgu - strzeliła.
Księdza
zatkało. Bożydar z radością patrzył na jego ogłupiałą minę. Co ja tu robię?
Acha, swoją osobą sprawiam przyjemność żonie i przyjacielowi. Ale z kim się tu
napić? Kobiety? Odpadają. Proboszcz? Ledwie wącha, ponad to jest jeszcze
świeży, nieobznajomiony z tutejszą małą społecznością, gdy zrobi sobie z
Barbary wroga, słudze bożemu nie pomoże nawet wstawiennictwo jego szefa: będzie
miał przechlapane w mieście. Jasiński? W dołku, jeszcze tego brakuje, żeby
przeszło na mnie. Komendant? Musi trzymać sznyt. Dominik? Zięć Kozickiego.
Ślepo zapatrzony, w dopiero co poślubioną swoją Eurydykę: jest nieśmiały, niepijący, wygląda jak model i do tego
jest psem. Obłęd. Muszę się napić. Wstał.
- Kochani, kochani,
zapomnieliśmy o naszym solenizancie – i zaproponował toast.
Goście wstali, wznieśli
kieliszki i wypili.
- W poniedziałek
eksperci sprawdzą czy to cud, czy fałszerstwo – powiedziała pani Helena wnosząc
miskę z sałatką jarzynową, pokrytą grubą warstwą majonezu. Nie słyszała ostrej
wymiany zdań, a raczej dotarł do niej jej koniec, bo jako dobra gospodyni,
zajęta była oprawą przyjęcia.
- Empirycznie czy
teoretycznie? – Nie dawał za wygraną proboszcz. - A od kiedy to cud można
zmierzyć naukowo.
- Ksiądz skosztuje
sałatki – próbowała obniżyć poziom jego adrenaliny – pani Helena.
- A dlaczego zasłonili
dyktą? Boją się prawdy.
- Radny Czarny... –
zmieniała temat.
- Jego wiara jest jak
jajko, na zewnątrz biała w środku żółta – nakręcał się proboszcz.
- To sprawka
dowcipnisia, którego Makuch wyrzucił z pracy – w tę stronę skręcał dyskusję
komendant.
- Ten to bardziej boi
się radnego niż Boga – tym razem to Barbara dolała oliwy do ognia. - Czarny w
poniedziałek podpisuje umowę na budowę akwaparku i dla niego to żadna reklama –
wyjaśniła obznajomiona z tajemnicami miasta.
Bożydar
wyczuł moment, znowu zaproponował toast. Teraz nastąpi faza B, podział na
grupy. Kobiety wymienią się plotkami. Barbara po raz setny w tym tygodniu
opowie z dumą o tym, że; Filip leci do Anglii, a więc przygotowania do
wyekspediowania syna zajęły jej mnóstwo czasu i pieniędzy; będzie tam studiować
ekonomię, głowę do liczb ma po matce, tutaj Bożydar zgadzał się z nią w pełni i
podpisywał się rękami i nogami nawet, gdy był bardzo pijany; Oksford jest
prestiżowym, starym Uniwersytetem, więc na pewno po nim znajdzie dobrze płatną
pracę. Nie będzie to taka forma przekazu, jak to u Barbary, wszystko w jednym
worku wyciągane na chybił trafił.
Napięcie
w pokoju opadało. Wymiana spojrzenia z komendantem wystarczyła, żeby się
zrozumieli, wziął butelkę i wyszli do ogrodu rozpalić grilla. Solenizant
cieszył się na ten dzień, bo ostatnie urodziny, wspominał miło i ciepło, rok
cały. A dziś miał ciężką zaprawę, najpierw telefon od Makucha, głos stanowczy,
tryb rozkazujący, jakby był jego szefem, potem komentarz do telewizji w sprawie
cudu w Hipermarkecie. Co on, komendant, mający wpisane w obowiązki racjonalne
patrzenie na rzeczywistość, może powiedzieć na temat ukazania się Matki
Boskiej? O demonstracji Dyducha może, ale o niego nie pytali. Na koniec
zamieszanie wokół starszego pana, najpierw to ochroniarzy posądzono o pobicie,
potem lekarz stwierdził zawał. Przysiągł sobie, że nic, ale to nic nie
wyprowadzi go z równowagi, nawet proboszcz z Barbarą, chociaż to wybuchowa
mieszanka. Postanowił, że ten wieczór należy do niego.
część 4.
część 4.